Kaliska fabrykantka aniołków

Kaliska fabrykantka aniołków 

 
 

Amelia Dyer1893

Amelia Dyer (ur. 1829-1838 lub 1839 w Bristolu, zm. 10 czerwca 1896 w Newgate) – brytyjska seryjna morderczyni.

Amelia Dyer urodziła się między 1829-1838 lub 1839 jako córka Samuela Hobleya i Sarah Hobley. Miała trzech braci Thomasa, Jamesa i Williama, a także siostrę Ann. W 1839 zmarł jej ojciec, a w 1848 jej matka zmarła na tyfus. W wieku 24 lat wyszła za mąż za 59-letniego Georgia Thomasa. Była z wykształcenia położną i pielęgniarką. W połowie 1860 zaczęła pomagać kobietom pozbywać się niechcianych dzieci. Szacuje się, że zamordowała około 400 noworodków. W 1879 została skazana na sześć miesięcy ciężkich robót za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. 4 kwietnia 1896 została aresztowana przez policję za morderstwo. Śledczy odkryli ciała sześciorga zamordowanych dzieci. Jej proces rozpoczął się 22 maja 1896. Obrońcy próbowali udowodnić jej niepoczytalność, lecz bez skutku. Została skazana na karę śmierci, którą wykonano przez powieszenie 10 czerwca 1896.

Imię Amelia kojarzy nam się jednoznacznie ze słodką dziewczynka, jednak ta o której jest ta historia, obok Kuby Rozpruwacza była jedną z najbardziej znanych zbrodniarek czasów wiktoriańskich w Anglii

Pod przykrywką umiejętności pielęgniarskich, w specjalne przygotowanym sierocińcu dla nowo narodzonych dzieci, w ciągu trzydziestu lat zamordowała ok. 400 niemowląt. Amelia Dyer, w przeciwieństwie do swoich rówieśników gnębionych przez ubóstwo i nędzę, otrzymała odpowiednie wykształcenie, umiała czytać i pisać. Pomogło jej to w dalszej edukacji, dzięki której została pielęgniarką, a następnie położną. Tak wykwalifikowana osoba w ówczesnych czasach mogła pozwolić sobie na rozkręcenie lukratywnego biznesu, jakim była opieka nad niechcianymi dziećmi. Dyer przygarniała pod swój dach ciężarne, samotne kobiety, które czekały na rozwiązanie a następnie oddawały niemowlęta do adopcji płacąc za to od 50-ciu do 80-ciu funtów, co na ówczesne czasy było bardzo wysoką kwotą. Oczywiście musiała także wymyślić sposób na pozbywanie się niechcianego „nabytku”. Dyer sprawnie rozwiązała ten problem. Niedożywione, płaczące dzieci poiła laudanum, dzięki czemu mogła je szybko uciszyć. Najczęściej jednak dusiła swoje ofiary tasiemką, zawiązując ją wokół szyi, następnie owijała w szary papier i wrzucała do rzeki. 

Kilkakrotnie Dyer zaprzestawała swoich praktyk. Było to spowodowane przede wszystkim załamaniami nerwowymi i próby samobójczymi. Policja także interesowała się jej praktykami, kiedy to zaniepokojeni rodzice zaczęli zgłaszać tajemnicze zniknięcia dzieci z sierocińca. Jednym z takich dzieci była Helena Fry, której ciało wyłowiono z rzeki. Tego samego dnia wieczorem zaraz po odebraniu niemowlęcia ze stacji kolejowej, widziano Dyer z pakunkiem, dokładnie takim samym w jakim znaleziono dziecko. Wszelkie dodatkowe poszlaki wskazywały na winę położnej. Osadzona w wiezieniu w Londynie, została stracona przez powieszenie.

Nikt dokładnie nie wie, ile było ofiar seryjnej morderczyni, i pomimo że jej historia jest już bardzo odległa, do dziś intryguje i przeraża.

+++++

Od wieków za niechcianą ciążę odpowiadała kobieta. To ona stawała się nieczysta i potępiona, kiedy zachodziła w ciążę, nie będąc mężatką… i nic nie było w stanie zmazać jej grzechu. Nie dziwi więc specjalnie, że kobiety starały się fakt urodzenia „bękarta” ukryć.
Człowiek jako istota rozumna potrafi w różnych sytuacjach dawać sobie radę… w XIX wieku w Anglii stały się więc „modne” specjalne akuszerki… Po kryjomu przyjmowały one poród nieślubnego dziecka, po czym odnosiły je do specjalnego domu, gdzie mogło pozostać przez całe dzieciństwo, mając zapewnioną opiekę.
Oczywiście – nic za darmo. Za pobyt dziecka w takim domu, trzeba było zapłacić. Opłatę można było uiścić „z góry” za wszystkie lata pobytu, albo odpowiednią kwotę co tydzień, czy co miesiąc.
Niby wszystko grało, każdy był zadowolony, ale jak to w życiu bywa, również w tym biznesie znalazł się ktoś, kto chciał zarabiać więcej i więcej – nie ponosząc kosztów związanych z działalnością, czy innymi słowy – nie martwiąc się o byt branych pod opiekę dzieci. (…)

Niby wszystko było ok., bo dzieci umierały w zasadzie naturalnie, a przecież nikt nie prowadził statystyk takich urodzeń i nikt nie wnikał specjalnie jaka była przyczyna zgonu. Ich matki też niespecjalnie się nimi interesowały – po opłaceniu pobytu, mało która chciała zobaczyć dziecko, uważając, że problem ma już „z głowy”.  
W rzeczywistości dzieciom podawane było laudanum, które powodowało, że nie czuły głodu i po jakimś czasie umierały, ale… z wycieńczenia. (…)

Nikt nie interesował się dziećmi z nieprawego łoża, które tam przebywały.
Nikt nie kontrolował warunków, w jakich się chowały.
Nikt nie prowadził statystyk ile dzieci powinno tam być, ile umarło itd.
Dopiero w latach osiemdziesiątych zaczęto zwracać baczniejszą uwagę na tego typu placówki i kontrolować je coraz częściej.(…)

http://lalabu.blog.onet.pl/2009/10/04/smierc-setek-noworodkow/

Tygodnik Ilustrowany 1898 rok

Fabrykantki aniołków 

Tygodnik Ilustrowany 1898 rok

Przed kilku tygodniami odkryto szereg potwornych zbrodni, dokonanych w okolicach Warszawy. Pewna kobieta paliła w piecu urodzone w swojej jaskini niemowlęta; policya, gdzieś w stajence, pod podkładem ziemi, znalazła kompletny stos niedopalonych kości. Inna morzyła głodem dzieci, brane na garnuszek; niebożęta, jak opowiada naoczny świadek, składały się z kości, powleczonych skórą; stan zaś, w jakim je znaleziono, świadczy o długich cierpieniach, pożerających organizm i przedwcześnie przecinających dni żywota. Jeszcze inna-dzieciaki, brane wprost od matki, topiła w sadzawce po drodze do domu, a musiała uprawiać to niecne rzemiosło od dawna i systematycznie, skoro uznawała za stosowne ukrywać swoje nazwisko.

Obrazy to potworne, przejmujące do głębi duszy, a przecież prawdopodobnie nie jedyne, bo jeśli przypadek odkrył nam parę „fabrykantek aniołków”. To któż nam zaręczy, że dziesiątki nie pozostały w ukryciu, ażeby nadal prowadzić plugawy proceder!. I mimowoli myśli zwraca się ku tym kobietom, odartym z uczucia tkliwości dla bezbronnego maleństwa, i pyta się: czem są te baby-jędze nowoczesne, wprawdzie niepożerające dzieci, ale tak samo okrutne i nieludzkie? W wyobraźni mojej zjawia się twarz Skublińskiej: bezmyślne rysy, nacechowane zdziczeniem i ogłupieniem, nieprawidłowe czoło, wydatne kości policzkowe, słowem: typ, jak gdyby stworzony na powiększenie zbrodniczej kolekcyi antropologów-kryminologów. Nie wiem czy, czy fizjognomia Ostrouszkowej i towarzyszek jej zawodów nosi na sobie takie samo piętno zwyrodnienia, acz jest to rzecz bardzo prawdopodobna. Trzeba wyzbyć się wszelkich uczuć humanitarnych, ażeby ze spokojem w ciągu lat wielu palić w piecu niemowlęta, a raczej zupełnie i nigdy tych uczuć nie posiadać. Takie natury przychodzą już na świat z pewnem kalectwem uczuciowem, ślepota zaś taka – obłąkanie uczuciowo-moralne, jak wyraża się Mandsley – zwykle idzie w parze z posiadaniem pewnych stygmatów fizycznych.  (…)

Takie chwasty plenią się nie tylko na naszej glebie. Nawet sama nazwa „fabrykantek aniołków” nie jest pochodzenia swojskiego, lecz przybyła z obczyzny, w której od dawna zyskała smutne prawo obywatelstwa w łamach dzienników. Okolice wielkich miast, a więc i Berlina, Wiednia, Paryża, również posiadają hekatomby, czynione z niemowląt, i tam także są jędze, trujące dzieci, głodzące je i w inny sposób odbierające im życie. Różnica cała, że chyba nie znajdziemy wyuzdania Ostrouszkowej, palącej niemowlęta. Używane środki nie stają w takiej jaskrawej ze zmysłem wrażliwości społecznej. Ale plugawe fabrykantki istnieją, robią nawet majątek, czego u nas nie ma, i kończą dni swoje w dobrym bycie i spokoju.

Klęska jest powszechna, jak powszechnym zjawiskiem stały się wielkie miasta. Na wsi , dzieciobójczyni zwykle bywa odkrytą. Nie ma tam jeszcze zbrodni masowej i systematycznej, tem bardziej, iż warunki pozwalają matce wykarmić dziecinę. Dopiero wielkie miasta stwarzają stosowne podłoże. Życie wielkomiejskie , co do zaspokojenia potężnego instynktu przyrody organicznej, ukształtowało się jakniemoralniej; tysiące i dziesiątki tysięcy kobiet są pozbawione ogniska domowego i skazane na wycieranie cudzych kątów, i to w wieku, w którym młodemu dziewczęciu uśmiecha się życie, gdy ono marzy o miłości i w swem niedoświadczeniu gotowe jest dać posłuch pierwszemu lepszemu wyznaniu. Procent dzieci nieprawych, przychodzących na świat w miastach, jest bardzo znaczny. (…)

Jedna ze zbrodniarek brała wynagrodzenie; za połowę tej kwoty matka mogłaby znaleźć opiekę w przytułku i oddać dziecko do szpitala Dzieciątka Jezus. Niemowlę wzrastałoby u włościanki pod kontrolą, zanotowane w spisach odpowiedniego działu. Może i byłoby głodzone, może zginełoby przedwczesną śmiercią z powodu opieszałości i niedbalstwa, braku pomocy lekarskiej; ale w każdym razie miałoby także widoki doczekania się lat, w których samo zaczęłoby sobie radzić. Udostępnienie i rozszerzenie takiej kontroli, nie znosząc złego, przecież uniemożliwiłoby potrosze hekatomby, dokonane w piecach i wrzucanie niemowląt do stawów. (…)

Fabrykantki aniołów będą istniały, póki istnieć będą matki, zmuszone wyrzekać się własnych dzieci. Przed nami wynurza się postać, wyprowadzona przez Konopnicką, wśród nocy biegnąca, bo ustać nie ma siły pod własną zbrodnią-matka, która pod murem porzuciła swego bieluchnego synka i teraz może jest gotowa zbudzić sennych bolesnem wołaniem: „Są nas tysiące!”. I w uchu rozbrzmiewa pytanie, rzucone przez poetkę:

…O myślicielu, co pocznie matka?

To drobne dziecię?!

Milczysz… Jak ciemną jest życia zagadka  

Ileż łez w świecie! …”

Tam gdzie są tysiące matek w ten czy inny sposób porzucających swoje maleństwa, tam znajdą się fabrykantki aniołków z pośród zastępu, formowanego na zbrodnię od urodzenia i do reszty zahartowanego przez nędze i ciemnotę.

Kaliska fabrykantka aniołków 

Gazeta Kaliska 23 wrzesnia 1906 roku

Czaszki – lewobrzeżne osiedle Kalisza, położone na południe od historycznego Wrocławskiego Przedmieścia; od 1906 w granicach miasta. Osiedle wytyczają ulice Górnośląska, Polna, Nowy Świat oraz Trasa Bursztynowa.

Historia – Nazwa osiedla Czaszki pochodzi od cmentarza żydowskiego, usytuowanego na tym terenie w XII w. (zlikwidowanego w latach 1940–1944). Rytualnie płytko chowane ciała zmarłych na cmentarzu, były często rozmywane przez deszcze, odsłaniając tym samym ich kości. W XIX w. obszar ten określano nazwą Wydory. W czasie wojny Niemcy likwidując cmentarz, wykorzystali nagrobki do umocnienia skarp Kanału Rypinkowskiego. Czaszki jako wieś podmiejska nie miała dobrej sławy, wśród ubóstwa robotników i bezrobotnych mieszkających tam w prowizorycznych, drewnianych parterowych domkach, krytych papą lub gontem, budziły się liczne protestyoraz tworzyły pierwsze robotnicze związki zawodowe.

Gazeta Kaliska 23 września 1906

Lokatorów domu p. Siarkiewiczowej na Czaszkach niejednokrotnie wprowadzało w zdumienie, że mieszkający w tym domu małżonkowie Aleksander i Marjanna Kasprzyccy urządzają pogrzeby dzieci dość częste, gdyż w ciągu 3 lat pochowano 5 dzieci, z tych 2 potajemnie. Okazało się, że Kasprzyccy przyjmują dzieci na wychowanie. Podejrzewając o zbrodnie, jeden z lokatorów tego domu zawiadomił o wszystkiem władze, która w piątek po południu delegowała komisarza cyrkułowego Klimowa, wraz z dr. Sikorskim w i starszym felerem Remiszewskim, celu sprawdzenia na miejscu okoliczności, na które powoływał się oskarżyciel.

W mieszkaniu Kasprzyckich, którzy zajmowali jeden lokal z niejakim Stanisławem Marjańskim i Anną Bartosik, znaleziono na pół martwe, nadzwyczaj wycieńczone dziecko, które jak się okazało 2 tygodnie temu Kasprzycka otrzymała od Hendli Sznaper, służącej ze szpitala żydowskiego, a które to dziecko urodziła w szpitali niejaka Ryfka Heinochowicz z Sieradza. Na wyżywienie i wychowanie tego dziecka Heinochowicz dała Kasprzyckiej rubli 17. Dziecko w kilka minut po przybyciu władzy zmarło.

Wobec oczywistego dowodu zamęczenia dziecka, Kasprzyckich aresztowano. Współlokatorowie zbrodniarki, Marjański i Bartosikówna, opowiadają, że wstrętnym procederem mordowania dzieci Kasprzycka zajmuje się od lat 3. W ciągu tych 3 lat troje dzieci pochowano legalnie na cmentarzu, jedno u Kasprzyckich urodzone nieżywe leżało w mieszkaniu przez dni kilka pod stołem, jedno pochowała Bartosikówna po kryjomu na cmentarzu dobrzeckim, jedno zaś zabrał w nocy izraelita, nazywający się Jojne. Żadne dziecko nie żyło dłużej u Kasprzyckich jak 2 do 3 miesięcy. Kasprzyccy kari mili dzieci mlekiem nawpół  z wodą, którego kupowali pół kwarty dziennie, oprócz tego ciągle dawano dzieciom wywar z łupin od maku, alby utrzymać je w stanie sennym. Gdy współlokatorowie kilkakrotnie zwracali uwagę Kasprzycka na złe obchodzenie się z dziećmi, ta w dalszym ciągu uprawiała swój wstrętny proceder.

Jedna z matek, niejaka Marjanna Owczarek, dowiedziawszy się, że dziecko jej jest chore, odebrała takowe, lecz widocznie z otrucia i wycieńczenia na drugi dzień zmarło.

Po rewizji w mieszkaniu Kasprzyckich znaleziono flaszeczkę „laudanum”.

Nadzorca szpitala żydowskiego, Szpiro, zeznał, że służąca ze szpitala, Hendla Sznaper, już kilka noworodków wydała Kasprzyckiej na wychowanie. Ostatnie dziecko, znalezione u Kasprzyckiej, Sznaper oddała dn. 9 b.m

 

 

Share Button

Dodaj komentarz