Zagłada pacjentów szpitala w Warcie

Zagłada pacjentów szpitala w Warcie

Redakcja www.schondorf.pl pragnie serdecznie podziękować panu Stanisławowi falkowskiemu za udostępnienie tekstu. Dziękujmy!

Jak to się zaczęło ( wikipedia) 

Akcja T4

Aktion T4, E-Aktion (niem.) – nazwa programu realizowanego w III Rzeszy w latach 1939–1944 polegającego na fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”). W ramach akcji mordowano chorych na schizofrenię, niektóre postacie padaczki, otępienie, pląsawicę Huntingtona, stany po zapaleniu mózgowia, osoby niepoczytalne, chorych przebywających w zakładach opiekuńczych ponad 5 lat, oraz ludzi z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi. Szacuje się, że w okresie szczytowym tego programu, tj. w latach 1940–1941, zabito w jego ramach 70 273 chorych i niepełnosprawnych, w tym także pensjonariuszy szpitali psychiatrycznych na terenach okupowanych.

Od kwietnia 1941 r. program ten rozszerzono o „akcję 14f13” (niem. „Aktion 14f13”), obejmującą chorych psychicznie i niepełnosprawnych nieniemieckich więźniów obozów koncentracyjnych, w ramach której wymordowano ok. 20 tys. osób.

Aktion T4 była pierwszym masowym mordem ludności dokonywanym przez niemieckie państwo nazistowskie, podczas którego opracowano „technologię” grupowego zabijania, zastosowaną później w niemieckich obozach zagłady.

Akcja ta była także nazywana „eutanazją” osób upośledzonych – stąd skrót E-Aktion, natomiast szerzej znany skrót T4 pochodzi od adresu biura tego przedsięwzięcia mieszczącego się w Berlinie przy Tiergartenstraße 4.

 

Pomnik ze stalowych płyt autorstwa Richarda Serry ku pamięci ofiar akcji T4 umieszczony w 1986 r. w miejscu nieistniejącego budynku przy Tiergartenstraße 4 w Berlinie

Skrót „14f13” był jednym z oznaczeń kodowych SS używanych w obozach koncentracyjnych przy ewidencji przyczyn zgonów oraz sposobu postępowania z więźniami (niem. „Sonderbehandlung 14f13: 14f – śmierć więźnia, 13 – zagazowanie w ramach akcji T4).

 

Odniesienia w kulturze

„Szpital przemienienia” – film polski z 1978 w reżyserii Edwarda Żebrowskiego, na podstawie książki Stanisława Lema – akcja filmu rozgrywa się w 1939 na początku hitlerowskiej okupacji w likwidowanym przez Niemców szpitalu psychiatrycznym, którego pacjenci zostają wymordowani.




Pomnik pomordowanych pacjentów

Pomnik pomordowanych pacjentów na terenie szpitala

Od Redakcji 

   Przez ponad 15 lat mieszkając w Warcie, słyszałem opowieści o tym przerażającym morderstwie, lecz tak naprawdę nikt nie umiał mi powiedzieć całej prawdy. Dzięki mojemu koledze mogłem zobaczyć mogiłę w rososzyckim lesie, bo normalnie nie mogłem jej znaleźć, schowaną w gęstym lesie, nie była oznaczona od drogi żadną wskazówką, i ciężko było tam trafić. Od lat pasjonując się przeszłością, próbowałem dociec prawdy o tym wydarzeniu. Na moje szczęście okazało się, że moja była sąsiadka staruszka, w latach przedwojennych i powojennych, była pracownicą szpitala i pamięta doskonale to tragiczne wydarzenie. Dostałem obietnice, że będę mógł posłuchać opowieści „z pierwszej ręki”. Doczekałem się w końcu tej chwili, usiedliśmy w cieniu pod bzem, włączyłem dyktafon i zaczęła się opowieść. Opowiadała mi jak zaczęła pracować w Szpitalu Psychiatrycznym w Warcie. O ciężkich warunkach bytowych pacjentów, o wielkich klatkach w piwnicach bloku dla agresywnych pacjentów. O wielkim przepełnieniu, pacjenci leżeli na słomianych siennikach na podłodze i gdzie się tylko dało. O wielkich ogrodach ogrodzonych drutami gdzie pacjenci pod okiem personelu mogli spacerować, o powiązanych w kaftany bezpieczeństwa pacjentach przywiązanych do ścian (niektórych to może szokować, ale trzeba zaznaczyć, że nowoczesna medycyna psychiatryczna była wtedy w powijakach).  Opowiadała mi o głodzie, gdzie nawet lekarze jedli pisklaki wron  wybierane z gniazd  przez, co zwinniejszego pacjenta z czubków drzew  szpitalnego parku (gniazdują tam do dziś). Opowiadała mi o szczurach grasujących po oddziałach, jak to w nocy personel dyżurował siedząc ze strachu na stołach. Opowiadała mi o duchu mężczyzny w kapeluszu, który siał spustoszenie w odwadze żeńskiego personelu szpitala, podobno przechadzając się od czasu do czasu korytarzem szpitalnego oddziału, który dziś należy do zabudowań klasztornych O. Bernardynów. Opowiadała mi o tym, jak bardzo wtedy pacjenci byli agresywni, nie było takich leków jak dziś, wiec dochodziło do częstych wypadków ataków pacjentów na innych pensjonariuszy, albo na personel. Opowiadała, że pacjentów pilnowali potężni pielęgniarze, którzy specjalnie byli tak dobierani by poradzili sobie w przypadkach agresji pacjenta. Słuchałem ją całe popołudnie. Jednak, choć opowiadała ciekawe rzeczy, mnie jednak interesowało to zbiorowe morderstwo, jakiego dopuścił się okupant na pensjonariuszach szpitala. I wtedy, co się okazało, zaczęła unikać tematu! Jeśli już coś zaczęła mówić o tym wydarzeniu, to i tak po chwili odbiegała tematycznie od niego. Próbowałem wielokrotnie naprowadzić ją tylko na to tragiczne wydarzenie z kwietnia 1940 roku. Nie dało się! Napotkałem silny opór ze strony mojej rozmówczyni. Potrafiłem zrozumieć, że mogą to być traumatyczne dla niej przeżycia i być może usiłuje schować w sobie głęboko tamte dni, ale się pomyliłem. Ona nie ukrywała tego, co się stało, ona ukrywała to, jaką rolę pełnił personel i jaki brał w tym udział. Wszyscy dziś wiedza, że zostali zmuszeni do tego haniebnego czynu, jednak stanowczo i sprytnie unikała powiedzenia mi prawdy. W końcu odpuściłem, by na drugi dzień spróbować wyciągnąć z niej całą prawdę jeszcze raz. Znowu mój dyktafon nie mógł wychwycić odpowiedzi na każde niewygodne dla niej pytanie. Lawirowała w odpowiedziach, nie odpowiadając mi dokładnie na pytania. Nie udało mi się przełamać tej bariery. W końcu definitywnie zamknęła mi usta mówiąc „ja nic więcej nie pamiętam” a przecież opowiadała mi ze szczegółami wydarzenia z życia szpitala z tamtego okresu! Napotkałem blokadę, której nie mogłem już ominąć. Próbowałem dociec prawdy jeszcze z dwiema innymi osobami, które chętnie opowiadały mi o tamtym okresie, jednak na moje pytania o te tragiczne zdarzenie dziwnie nabierały „wodę w usta”. W końcu ostatnia osoba powiedziała mi szeptem i szczere „było, minęło, po co do tego wracać” i tak skończyło się moje śledztwo o tym, co naprawdę wydarzyło się wiosną 1940 roku.

Zbiorowa mogiła w lesie

Zbiorowa mogiła w lesie

   Znalazł się jednak pewien człowiek, który zebrał wszelkie informacje by opisać to tragiczne wydarzenie. Dzięki właśnie Panu Stanisławowi Falkowskiemu otrzymaliśmy ten materiał. Jest to opis dość szczegółowy, jak wyglądała i jak była zorganizowana zagłada 581 pacjentów szpitala w Warcie. Specjalnie zależało właśnie mnie, aby ocalić ten materiał przed zapomnieniem. Udało się poprzez wnuka Pana Stanisława uzyskać materiał i zgodę na publikacje tego przerażającego wydarzenia. Zanim jednak wstawię tekst Pana Stanisława, chciałbym dodać jeszcze jeden opis z tamtych czasów. Opis ten, z racji praw autorskich, nie mogę wstawić w oryginale. Autor mieszka w Australii, i nie mam z nim kontaktu. Jest to opis pobytu autora pamiętnika w szpitalu w Warcie w 1941 roku. Wiec, już po wydarzeniach opisanych przez Pana Stanisława. Oryginał znajduje się w książce Pana Stefana Ferenca o tytule „Dzieje Gminy Lisków 1939-1945”. Ja zamieszczę tylko swoje streszczenie. Opis jest niezwykle ciekawy, i chyba jedyny istniejący z tamtego okresu. W nawiasie wstawię swoje sprostowania i komentarze.

                                                                                                                                                                                           Arnie


Wjazd do zbiorowej mogiły w lesie

Wjazd do zbiorowej mogiły w lesie

Droga jaką przebyły ciężarówki około 8 km

Droga jaką przebyły ciężarówki około 8 km


 


Autor : Stanisław Szewczyk z Liskowa

Jest to fragment pamiętnika „Moje wspomnienia” napisanego w Australii w 2000 roku.

   Czytając wspomnienia Pana Szewczyka, nie można doczytać się konkretnej przyczyny jego pobytu w szpitalu w Warcie. Autor piszę, że zachorował, gdyż bolała go głowa i nie mógł spać. Lekarz miejscowy nie mógł mu pomóc dostępnymi lekami, pacjent nie umiał kontrolować tego, co robi, był bardzo niespokojny. Z tego powodu trafił do szpitala w Warcie. Opisuje, jak to dwóch mocnych pielęgniarzy próbowało go siłą wykąpać w wannie i jak dopiero uderzeniem mocnym w kark zmusili do posłuszeństwa.  Trafia na oddział, gdzie przebywało około 50-60 pacjentów. Pacjenci byli różni, jedni kontaktowi inni nie. Byli też różnych narodowości, Polacy, Niemcy, był Jugosłowianin o imieniu Adam i jeden Anglik indyjskiego pochodzenia (ciekawe!) a także, jakiś małomówny pacjent, który był podobno profesorem. Autor opisuje budynek o trzech piętrach, (Dziś zdaje się jest to oddział ZOL i OLU) w drzwiach nie było klamek, więc nie można było opuszczać sal, w oknach były potężne kraty. Klucze do drzwi miał tylko personel. Autor pisze, że jego odział uznawany był za uleczalny wiec  pacjenci dostawali jakieś lekarstwa, pozostałe dwa piętra uznawane były za stany nierokujące. (ciekawe!) Teren przy budynku, był ogrodzony podwójnym płotem z drutem kolczastym, tam spacerowali i przesiadywali pensjonariusze w ładną pogodę. Na drugi dzień po przyjęciu na oddział, zabroniono pacjentom jeść i pić. Wybrano pacjentów (autora też) i położono w oddzielnej sali, gdzie kazano im się rozebrać i położyć. Wwożono łóżkami pacjentów do jednego z pomieszczeń, gdzie było dwóch lekarzy i pielęgniarze. Jeden z lekarzy był Niemcem z Berlina, drugi Polakiem o nazwisku Miklaszewski (autor zaznaczył, że pewien nazwiska nie jest). Tam wstrzykiwano im coś dożylnie, autor nazwał to „jakby ogień płynął w żyle” traciło się po tym przytomność i dostawało konwulsji oraz drgawek, każdemu z leczonych wpychano w usta gumową rurkę, by nie odgryzł sobie języka (ciekawe, co to był za lek i czemu służył!).  Autor opisuje, co dawano do jedzenia, zupy z kaszy i kawałek chleba, czasem kasza jęczmienna, i płatki ze zgniecionego żyta. Chleba 250 gram, troszkę marmolady. Posiłki jadło się przy dużym drewnianym stole, i jadło z menażek, czasami dostawano na obiad gotowane ziemniaki w mundurkach z odrobiną sera.

   Autor dostawał te okropne dla niego zastrzyki dwa razy w tygodniu. Za każdym razem tracił przytomność w konwulsjach. Jednak, jako 17 latek marzył o tym by uciec, zgłaszał się więc do prac porządkowych by znaleźć sposobność na ucieczkę. Opisuje jak zgłosił się do grzebania zmarłych pacjentów, okazało się, że niektóre z czaszek były odpiłowane, brakowało mózgów (badane przez lekarzy?). Zmarłych kładło się w prymitywną trumnę, ubierało w papierową imitacje ubrania, wiozło na cmentarz parafialny i chowało w doły z numerami (istnieją do dziś). Autor pisze, że w szpitalu było około 1000 pacjentów. Szpital był ogrodzony murem na jakieś 3 metry, okalał on duży ogród, gdzie rosły warzywa na potrzeby szpitalnej kuchni. Tam udało się mu uciec, (przez gałęzie dużego drzewa) przeskoczyć przez mur, i trafić na dość dużą ulice, którą jechały wozy pancerne na wschód (myślę, że to dziś ulica Sieradzka, był to wrzesień 1941 roku, prawdopodobnie kolumny wojskowe ciągnęły na front wschodni). Autor ucieka i trafia do parku z greckimi posągami i dużym białym pałacem (pałac w Małkowie?) Zostaje wykryty przez młoda Niemkę wychodzącą z pałacu z psem. Jednak udaje mu się ukryć. Dalej autor ucieka przez pola, aż trafia nad rzekę Warte (rzeka Warta położona  jest na mapie od strony Liskowa za szpitalem, jeśli autor przekroczył ją tak jak wspomina, musiałby ją przekroczyć jeszcze raz wracając do domu,  a tego opisu nie ma). Autor szczęśliwie dociera do domu, jednak poszukuje go żandarmeria niemiecka,  rodzina za poradą lekarza odwozi uciekiniera z powrotem do szpitala. Z 24 zaplanowanych zastrzyków pacjent dostał tylko 18, opisuje, że dr. Miklaszewski uprosił to u niemieckiego lekarza. Jest też opis człowieka o nazwisku Wolski, który był pracownikiem szpitala i mieszkał na jego terenie, okazało się, że jest krewnym autora (nie wiadomo nic więcej o tym człowieku). Po około miesięcznym pobycie autor wraca już na stałe do domu (….)


CAM00429 CAM00430 CAM00432 CAM00433 CAM00434 CAM00436 CAM00437 CAM00438 CAM00439

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

Opis hitlerowskiej zbrodni na pacjentach Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych  w Warcie. Opracował Stanisław Falkowski 

Największy dramat w dziejach szpitala 

 W 1940 roku hitlerowcy dokonali największej zbrodni na ziemi sieradzkiej, mordując pacjentów Szpitala Psychiatrycznego w Warcie. Fakt jest tym istotniejszy, że to chorzy psychicznie pierwsi padli ofiara hitlerowskiej polityki eksterminacyjnej. Jak doszło do podjęcia tak potwornej, szaleńczej decyzji…

W 1935 roku Hitler na zjeździe partyjnym stwierdził, iż w przypadku wojny w stosunku do chorych zastosuje eutanazję. W taki sceniczny sposób określił uśmiercanie chorych. W lutym 1939 roku utworzono w Kancelarii Rzeszy „ Komisję Rzeszy do markowej oceny dziedzicznie uwarunkowanych ciężkich schorzeń

W lipcu 1939 roku Hitler utworzył tajna komisję do przeprowadzania uśmiercania chorych o kryptonimie „ T4 „. Zajmowała się ona głównie wyborem metod uśmiercania oraz opiniowała wykazy chorych przeznaczonych do zagłady, przysyłanych ze szpitali psychiatrycznych.

Już we wrześniu 1939 roku hitlerowscy zaczęli systematycznie mordować pacjentów w polskich szpitalach. Procedura uśmiercania była identyczna, realizowana według wcześniej określonego planu działania. Sprowadzał się on głównie do tego, że kierownictwo szpitala obejmował niemiecki dyrektor. Pod kara śmierci zabraniano wypisywania ze szpitala pacjentów – sporządzano wykazy chorych, których następnie likwidowano w nieznanych miejscach.

Pierwsza taka akcję przeprowadzano 22 wrześnie 1939 roku w Koczorowie koło Stargardu Gdańskiego. W październiku w Świecku zlikwidowano koło 1000 pacjentów, podobną liczbie zanotowano w Owiński koło Poznania. To samo zrobiona w Dziekance, Kościanie, Chełmie itp…

W 1940 roku podobny los spotkał pacjentów Szpitala Psychiatrycznego w Warcie.

A oto jak do tego doszło

Tuż przed wybuchem wojny w szpitalu przebywało 1320 chorych. Dyrektorem szpitala od 1925 roku był Karol Szymański. Zmobilizowany w sierpniu 1939 roku do wojska, nigdy już do Warty nie powrócił. Zamordowany został w kwietniu 1940 roku w Katyniu. Po nim, w przed dzień wybuchu wojny kierownictwo szpitala podjęła Dr Helena Katz – Fuhrmanowa.

1 września 1939 roku wybuchła wojna, ludność cywilną ogarnęła panika. Fale uchodźców ciągnęły na wschód. 3 września zarządzona ewakuacja chorych do Kochanówka koło Łodzi, gdzie mieścił się najbliższy szpital psychiatryczny. Ewakuacja ta miała dramatyczny przebieg. Wielu chorych straciło życie w ciągu następnych dni w trakcie walk o główna linie umocnień na Warcie. Zagubieni podczas marszu nieświadomie wychodzili na linie ognie i ginęli od zabłąkanych kul. Do Kochanówka dotarło około 300 chorych. W październiku 1939 roku wrócili do Warty. W grudniu wyjechała do Lwowa – zagrożona aresztowaniem – Dr Helena Katz – Fuhrmanowa ( z pochodzenie Żydówka). Została ona w 1942 roku zamordowana przez Gestapo, wraz ze swym mężem Dr Ignacym Furmanem, dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Chełmie.

Nowym, niemieckim dyrektorem szpitala został Dr Hans Refranz, psychiatra z Lęborka ( Lanenberg ). W marcu przybył do Warty kolejny lekarz – ginekolog z Wrocławia Dr Fritz Lenberger. Oni to właśnie przystąpili do ostatecznej selekcji chorych na poszczególnych oddziałach. Obydwaj hitlerowscy lekarze podzielili się pracą. Lanenberg skoncentrował się na selekcji chorych mężczyzn, a Fefranz zajął się kobietami. Selekcji dokonywali na oddziałach, w przymusowej obecności polskich lekarzy i pielęgniarek.

Wyglądało to następująco: ustawiano wszystkich pacjentów przy swoich łóżkach, chorych pytano o imię, nazwisko, narodowość i zadawano kilka pytań. Żydów pytano tylko o narodowość. Po tym „ wywiadzie „ w karcie chorych w rubryce uwagi rysowano kółko, a w jego środku stawiano plus lub minus. Znak plus oznaczał zagładę.

W końce marca selekcja została definitywnie zakończona i przystąpiono do likwidacji chorych. 30 marca 1940 roku przybyła do szpitala komisja składająca się dwóch cywilów i czterech SS – manów. Po krótkiej rozmowie z dyrektorem cywile wyjechali a SS – mani zostali zakwaterowani w budynku administracyjnym.

Sonderwagen

Sonderwagen

31 marca przyjechały do szpitala trzy samochody ciężarowe i jeden osobowy. Jeden samochód ciężarowy był szczelnie zamknięty ( obity blachą), z wejściem od tyłu. Na zewnętrznych ścianach bocznych pomalowanych na czarno, namalowana była uśmiechnięta kobieta nalewająca z dzbana kawę do kubka, obok widniał napis: Kaiser Kaffe Geselschaff (internet poprawia nazwę na Kaiser Kaffee Gesellschaft, tłumaczenie tego tekstu może mieć wiele znaczeń, w wolnym tłumaczeniu oznacza „Picie kawy z cesarzem”, albo „Picie cesarskiej kawy”. Od redakcji) Pozostałe ciężarówki były wojskowe, kryte brezentem

Samochodami przybyli SS – mani, którzy dołączyli do poprzednio przybyłych. W sumie było ich 24. Przywieźli ze sobą również 10 więźniów, których kazali zamknąć w areszcie miejskim. Aresztantów tych z łopatami wywożono w dzień samochodem pod ścisłą ochrona w kierunku Rossoszycy gdzie kopali doły dla przyszłych ofiar.

Wieczorem 31 marce 1940 roku sporządzono spis wyselekcjonowanych 499 chorych. W poniedziałek 1 kwietnia dowódca SS – manów udał się samochodem w kierunku Rossoszycy skąd wrócił po godzinie.

Następnego dnia, rano, na dziedziniec szpitalny zajechały samochody SS. Chorym i pracownikom nie wolno było opuszczać szpitala, a cały obszar szpitalny otoczono gęstym kordonem posterunków. Wstrzymano także ruch pieszy i kołowy na odcinku Warta – Rossoszyca. Załogę szpitalna poinformowano, że chorzy zostaną wywiezieni samochodami do stacji kolejowej Szadek a następnie do Generalnego Gubernatorstwa. I tak 2 kwietnia 1940 roku przystąpiono do realizacji likwidacji chorych psychicznie Szpitala w Warcie.

Po sprawdzeniu, na podstawie list stanu osobowego i liczbowego rozpoczęto ładowanie chorych do samochodów. Na „ pierwszy ogień „ poszły kobiety. Wielu chorych instynktownie wyczuwało podstęp. Przerażeni i pełni lęku zaczęli dramatycznie bronić się przed wyjściem, kryć pod łóżkami i uciekać. W celu ich uspokojenia doktor Leonberger polecił wstrzykniecie chorym zastrzyków ze skopolaminy i morfiny. Następnie pielęgniarki doprowadzały pacjentów do samochodów stojących na dziedzińcach. Ładowano chorych do samochodu opancerzonego blachą z hermetycznym wnętrzem, do którego podłączona była rura wydechowa od silnika. Przy samochodzie stał SS – man z pejczem i pilnował tożsamości chorych. Drugi SS – man z pistoletem w reku ponaglał personel i pacjentów. Ładowaniu chorych towarzyszyły wrzaski i przekleństwa. Załadowując wóz upychano chorych w celu zwiększenia pojemności. Potem drzwi samochodu przemocą zamykano. Za każdym razem ładowano około 58 chorych. Czas trwania załadunku trwał około dwóch godzin. Następnie po zapuszczeniu silnika samochód ruszał w kierunku Rossoszycy. W czasie jazdy uśmiercano chorych przez zagazowanie spalinami a najsilniejszych, którzy przeżyli dobijano na miejscu.

Przed wyjazdem samochodu z pacjentami wysłano auto z więźniami, którzy przebywali w areszcie miejskim. Byli oni konwojowani przez SS – manów. Więźniowie prawdopodobnie wydobywali zwłoki chorych z samochodu, grzebiąc je w wykopanych uprzednio dołach.

Do transportu chorych używano trzech samochodów: jednego opancerzonego z komora gazową i dwóch krytych plandeką. W czasie, kiedy samochód opancerzony odjeżdżał do lasów rossoszyckich, pod szpital w warcie phr /Samochodami przybyli SS – mani, którzy dołączyli do poprzednio przybyłych. W sumie było ich 24. Przywieźli ze sobą również 10 więźniów, których kazali zamknąć w areszcie miejskim. Aresztantów tych z łopatami wywożono w dzień samochodem pod ścisłą ochrona w kierunku Rossoszycy gdzie kopali doły dla przyszłych ofiar.odjeżdżała ciężarówka kryta plandeką. Załadunek chorych przebiegał w podobnych warunkach jak do samochodu pierwszego. Po około dwóch godzinach ciężarówka z chorymi odjeżdżała pod eskorta w kierunku Rossoszycy, gdzie w określonym miejscu odbywał się przeładunek chorych do opróżnionego samochodu opancerzonego, który zapuszczając silnik odjeżdżał do rossoszyckiego lasu, gdzie zagazowane zwłoki wrzucano do wykopanych dołów. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy uśmiercano chorych z drugiego samochodu w szpitalu w Warcie trwał załadunek do trzeciego samochodu. Z pacjentami tego samochodu postępowano jak poprzednio. Po zakopaniu zwłok więźniowie są pod eskortą, odwiezieni do aresztu miejskiego w Warcie.

4 kwietnia był ostatnim dniem zbrodni – wywożono dalszych mężczyzn. Do Warty nie powróciło również 13 więźniów, którzy zajmowali się grzebaniem ciał. Brak jest jednak informacji dotyczących ich dalszego losu.

Łącznie w dniach 2 – 4 kwietnia 1940 roku zamordowano 499 pacjentów, w tym 201 mężczyzn i 298 kobiet. Skład narodowościowy zamordowanych jest zróżnicowany. Zamordowano 287 Polaków, 179 Żydów ( wszystkich z wyjątkiem jednej Żydówki Chawe Markuze – ocalałej rzekomo dzięki nieprzeciętnej urodzie) 28 Niemców i 5 Rosjan. Wśród zamordowanych przeważali robotnicy i rzemieślnicy, było także kilkunastu nauczycieli i nauczycielek, sporo urzędników, 2 lekarzy i inni. Najstarsza pacjentka miała 75 lat, a najmłodszy chłopiec kilka lat. Z ogólnej liczby 600 chorych ocalało około 120.

W czerwcu 1941 roku hitlerowcy przeprowadzili kolejną selekcję chorych. 16 Czerwca ze Szpitala w Warcie w nieznanym kierunku ( rzekomo do domu pracy w Bojanowie pod Rawiczem) wywieziono grupę 81 chorych w tym 48 mężczyzn i 33 kobiety. Wszyscy narodowości polskiej. Na miejsce przeznaczenia nigdy nie dotarli. Ślad po nich urywa się na stacji Połaniec. Chorzy ci także zostali najprawdopodobniej wymordowani.

Razem, więc w dwóch etapach hitlerowcy zamordowali 580 chorych ze Szpitala w Warcie.

W sierpniu 1941 roku, akcja „eutanazji – T4” została przyhamowana przez Hitlera pod presja wyraźnych sprzeciwów ze strony społeczeństwa niemieckiego, rodzin ofiar, duchowieństwa, żołnierzy na froncie itp.

Przeprowadzona 26 sierpnia 1945 roku w lasach pod Rossoszycą ekshumacja potwierdziła zbrodnię dokonana w kwietniu 1940 roku. W zagajniku, 400 metrów od szosy, odnaleziono 3 zagłębienia terenu 9 x 3, 5 metra. Po rozkopaniu ich, na głębokości 1, 5 metra stwierdzono kości ludzkie z resztkami ubrań, identycznymi z tymi, jakie nosili pacjenci szpitala. Szpital w Warcie postawił tu obelisk z pamiątkową tablicą.

W dniu 10 września 1978 roku, w kościele ojców Bernardynów odbyła się msza święta w intencji pacjentów, którzy zginęli śmiercią męczeńską w 1940 roku. Msza miała szczególnie uroczysty charakter. Nastroju powagi dodawały stojące pielęgniarki ze sztandarami przywiązanymi krepą.

Oprócz licznie zgromadzonych wiernych we mszy uczestniczyli pacjenci szpitala i niemal cały personel.

Literatura:

Tomaszewski Kazimierz: „Zagłada chorych psychicznie Szpitala w Warcie”

Biuletyn „ Na sieradzkich szlakach” nr 2/62/2001/XV

Lucyna Kwiatkowska „ Szpital Psychiatryczny w Warcie w latach 1908 – 1998”

Opracował: Stanisław Falkowski


Szpital pod koniec lat 60 – tych

Fotografia z 1963 roku.Zdjęcie z fotopolska.eu

Fotografia z 1963 roku. Zdjęcie z fotopolska.eu

Na teren szpitala wjeżdżało się przez bramę bezpośrednio z ulicy Sieradzkiej. Po prawej stronie wjazdu znajdowała się portiernia. W budynku, gdzie teraz mieści się sklep, była izba przyjęć i przychodnia przyzakładowa dla pracowników czynna codziennie. W domu mieszkalnym, po drugiej stronie ulicy była, w narożnych pomieszczeniach, apteka szpitalna, oraz w przybudówce świetlica dla pracowników. W budynku administracyjnym, oprócz pomieszczeń biurowych, była biblioteka ( w pokojach gdzie mieści się aktualnie statystyka ), laboratorium ( obecnie gabinety dyrektorskie i sekretariat) oraz centrala telefoniczna ( obecnie dział gospodarczy ). Do laboratorium wchodziło się oddzielnym wejściem, po schodkach znajdujących się na zewnątrz budynku. W pomieszczeniach zajmowanych przez dział zaopatrzenia był gabinet dyrektora, do którego dyrektor wchodził bezpośrednio ze swojego mieszkania.

            W miejscu gdzie aktualnie znajduje się szklarnia i kotłownia był ogród szpitalny. Uprawiano tam warzywa i kwiaty. Była też na terenie niewielka szklarnia, hodowano w niej rozsadę warzyw i kwiatów oraz zagłębiona częściowo w ziemi kwaszarnia gdzie w silosach kwaszono i przechowywano kapustę.

            Szpital miał też własny sad. Obecnie stoją tam pawilony III – ci i V – ty. Resztki sadu to pojedyncze jabłonie i grusze oraz piękna aleja orzechów włoskich. Biegła ona do bramy mieszczącej się na rogu ulicy Sieradzkiej i Głębokiej.

            Przy szpitalu istniało duże gospodarstwo rolne „ferma”. Gospodarowało ono na blisko 40 hektarach ziemi. Uprawiało dla potrzeb szpitala zboże, ziemniaki i warzywa. Zaopatrywało tez zakład w mleko i mięso. W chlewni, w cyklu zamkniętym, hodowano do 300 sztuk trzody chlewnej, a w oborze do 40 sztuk mlecznych krów. W mleko mogli się też zaopatrywać odpłatnie pracownicy szpitala. Gospodarstwo było dobrze zaopatrzone w maszyny, traktory i inny sprzęt rolniczy. Na fermie pracowało dużo chorych, zwłaszcza tych pochodzących z terenów wiejskich. Za swoja pracę otrzymywali zapłatę i dodatkowe wyżywienie. W jesiennej akcji zbierania wykopanych ziemniaków brali udział pracownicy szpitala, akcja ta kończyła się poczęstunkiem dla wszystkich. Budynek administracyjny fermy to dziś budynek mieszkalny. Inne budynki gospodarcze zostały albo przerobione na garaże albo jak obora czy stodoła rozebrane.

            Chorzy przebywali w czterech pawilonach, dwu poklasztornych IV i VI i dwu wybudowanych w latach 30 – tych I i II. W pawilonie IV – tym na parterze mieścił się jeden oddział IVc, a na piętrze IVa i IVb. W pawilonie VI – tym oddział VIa i VIb oraz stołówka dla pracowników. W pawilonie II – gim była oddział IIa i IIb oraz w suterenie oddział roboczy. W pawilonie I – ym na piętrze były oddziały Ia i Ib na parterze oddział V – ty ( gwałtowny ), a w suterenie oddział IIIa i IIIb ( odwykowy ). W pawilonie tym były tez mieszkania dla pracowników. Mieściły się one na drugim piętrze, wchodziło się tam oddzielnym wejściem. Do szpitala należały również budynki w pałacu w Małkowie: pałac, w którym przebywało około 70 pacjentek i stojący obok piętrowy budynek, w którym było około 60 pacjentów. Należał również do szpitala oddział w odległym o 80 kilometrów Głazie. Był to oddział odwykowy, w którym leczyło się około 180 chorych.

            Oddziały były bardzo liczna, na niektórych przebywało powyżej 100 pacjentów. Szczególnym oddziałem był oddział V – ty, gwałtowny. Przebywali na nim pacjenci pobudzenie, agresywni, z którymi na innych oddziałach personel nie mógł sobie poradzić. Oddziały takie, w tamtym czasie istniały we wszystkich szpitalach psychiatrycznych. Brakowało takich leków, jakie są obecnie. Na oddziale tym pracowali właściwie sami mężczyźni, kobiet było tylko dwie. Bójki były na porządku dziennym. Do rzadkości należał dzień, gdy żaden pacjent nie był w kaftanie bezpieczeństwa. Często było ich kilku. Niejednokrotnie chory był dodatkowo wiązany pasami do łóżka lub ławki.

            Na oddziale były 3 sale nocne, na każdej spało około 30 chorych, Łóżka ustawione były w dwa rzędy, dwa łóżka koło siebie, przerwa na szerokość szafki nocnej, znowu dwa łóżka i tak przez całą długość sali, W ciągu dnia sale nocne były zamknięte, chorzy nie mogli na nich przebywać. Łóżka były starannie zasłane a same sale lśniły czystością.

            Pacjenci cały dzień przebywali na sali dziennej. Sala była codziennie starannie sprzątana, raz w tygodniu szorowana i pastowana. Chorzy chętnie włączali się do wszelkich prac porządkowych.

            Okna na tym oddziale były umieszczone wyżej niż na innych oddziałach, we wszystkich oknach były kraty. Na sali dziennej stały ciężkie masywne stoły, aby je przenieść podczas sprzątania potrzeba było 4 ludzi i duże, żelazne ławki.

            Chorzy po przebudzeniu i porannej toalecie zjadali śniadanie. Posiłki były pożywne, smaczne i obfite. Dowożone były na oddziały traktorkiem „dzikiem”. Wszystkie naczynia na oddziałach, miski, łyżki, kubki, ze względów ekonomicznych i bezpieczeństwa były aluminiowe. Później po chorych przychodzili pracownicy z warsztatów terapii zajęciowej, kuchni, ogrodnictwa, pralni, gospodarstwa rolnego, terenu i zabierali ich do pracy. Była to naprawdę bardzo duża grupa. Pacjent przed zakwalifikowaniem go do danej pracy wymagał akceptacji ordynatora. Nazwiska wypisywane były w specjalnym zeszycie i podpisywane przez zabierającego chorych pracownika. Za swoją pracę pacjenci otrzymywali papierosy i drugie śniadanie Dla większości chorych istotne były zwłaszcza papierosy. Niemal wszyscy palili. Mało, kto miał rentę, emeryturę lub inne świadczenie. Na oddziałach przebywali długo, często latami, zainteresowanie nimi rodzin było znikome. Na oddziałach palili w palarniach. Nie miały one wentylatorów i było tam ciemno od dymu, zwłaszcza, że dużo chorych paliło tak zwane: „kapciuchy”. Były to skręty zrobione z gazety i tytoniu z petów. Podczas palenia wydobywał się z nich ciemny, śmierdzący dym.. Chorzy mieli często palce przypalone od papierosów, bo palili je do końca, a były one z reguły bez ustników.

            Pacjenci, którzy pozostawali na oddziałach brali udział w różnych zajęciach: robili zabawki ze sklejki, dywaniki z filcu, rysowali, malowali, robili wyroby z korzenia i słomy. Rysunki i malowanki wieszane były na ścianach a dywaniki układane przy łóżkach. Latem wychodzili pod opieką personelu na ogródki przyoddziałowe lub na spacery.: Na łąki, do parku w Małkowie, nad rzekę. Wychodziło się po śniadaniu, brało koce i wracało w porze obiadu. Organizowane były też wyjścia do kina. Chodzili pacjenci, którzy mieli własne pieniądze. Instruktorzy kupowali bilety, wieczorem przychodzili po chorych na oddział i szli z nimi na film. Każdorazowo sporządzana była lista, którą podpisywał ordynator.

            Na salach były telewizory zamknięte na klucze w specjalnych szafkach, klucze od nich były w gabinecie zabiegowym i u instruktora, Podczas dnia telewizor był włączany na ciekawy film, program lub sprawozdanie sportowe. Wieczorem był włączony cały czas

            Pacjenci przebywający w szpitalu otrzymywali od zakładu wszystko, poczynając od bielizny a kończąc na butach i czapkach, Rzeczy prywatne były zabierane przy przyjęciu do magazynu, gdzie w specjalnych, podpisanych workach wisiały często latami.. Bielizna pościelowa, koszule, kalesony, majtki i sukienki dla pacjentek szyte były w pracowni krawieckiej w warsztatach terapii zajęciowej. Ubrania męskie były to przeważnie drelichowe bluzy i spodnie. Rzeczy te podobnie jak kurtki, płaszcze i buty noszone były do kompletnego zniszczenia i były wtedy kasowane.

            Przygnębiająco wyglądali chorzy wychodzący w okresie chłodów na spacer. Ubrani byli w jednakowe długie, granatowe płaszcze pocztowe ze złoconymi guzikami z trąbką, Na głowach mieli jednakowe, skórzane pilotki.

            Chorzy otrzymywali też środki czystości: mydła oraz szczoteczki i pastę do zębów. Goleni byli raz w tygodniu przez personel brzytwami lub maszynkami do golenia. Raz w tygodniu puszczana była ciepła woda grzana w lokalnych kotłowniach. W łaźniach wysoko umieszczone były prysznice. Pacjenci wchodzili grupowo. Personel puszczał wodę i pilnował, aby chorzy dokładnie się umyli, Pacjenci po umyciu wycierali się w przygotowane prześcieradła a do łaźni wchodziła następna grupa. Chorzy, którzy nie byli się w stanie umyć sami byli myci przez pracowników.

            Na oddziałach pracowało niewielu pielęgniarzy po 4 – 5, liczniejsza była natomiast grupa asystentów pielęgniarskich, ( absolwentów miejscowej szkoły), oraz salowych. W całym szpitalu pracowało wtedy 8 lekarzy w tym dyrektor i jego zastępca.

            Wolne wyjścia miało tylko kilku chorych, Jeden z nich pracował w ogrodnictwie. Do jego obowiązków należało między innymi w okresie od kwietnia do października prowadzenie swoistego kalendarza, układanie dat z kwiatów, była to jedna z ciekawostek szpitala. Naprzeciwko pawilonu II – ego n a czerwonym tle był ułożony z białych kamyczków orzeł a pod nim z niskich zielonych i bordowych kwiatów układana była, co dzień aktualna data.

            Wśród pracowników dominowali ludzie starsi. Był to czas zmiany pokoleń. Do pracy w szpitalu coraz liczniej przychodzili młodzi, wykształceni fachowcy z roczników powojennych.

                                                                                                                                                             Opracował: Stanisław Falkowski

 

font-family:

Share Button

6 Odpowidzi na Zagłada pacjentów szpitala w Warcie

  1. Robert Parzer pisze:

    Dzien dobry,
    jako redaktor portalu informacijnego o nazistowskiej eutanazji http://www.gedenkort-t4.eu przygotuję artykuł o zbrodniach w szpitalu w Warcie. Mam jednak trudności ze znalezieniem dokładniej lokalizacji pomnika w lasach koło Rossozyczy. Czy są może danie GPS?

    • Admin1 pisze:

      Witamy serdecznie Panie Robercie.
      Dane o tej zbrodni są dosyć skąpe, jesteśmy bardzo ciekawi, co uda się Panu odnaleźć w niemieckich archiwach. Jak skończy Pan artykuł prosimy o linka do niego, jeśli byłby Pan zainteresowany opublikowaniem wersji w języku polskim chętnie oczywiście z podpisem autora umieścimy go na naszej stronie internetowej.

      Dane GPS zbiorowej mogiły z Google Maps

      51.698988, 18.727786

      • Robert Parzer pisze:

        Dziękuję serdecznie. Niestety nie ma aż zbyt dużo materiałów w niemieckich archiwach. Są to głównie wypowiedzi zbrodniarzy w ramach śledztw prokuratorskich. Dysponuję jednak nagraniem wideo relacji byłej doktor szpitala. Jestem również w kontakcie z krewną jednego z ofiar.
        Niestety nie będę mógł koryzstać y Pańska oferty bo brak mi znajomości jęzka polskiego na takim poziomie.

  2. Tomek RGH pisze:

    Przerażające jest, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”.
    Zastanawiałem się wielokrotnie, gdzie leży ta granica oddzielająca człowieka od bezwzględnego mordercy. Co usprawiedliwiało takie działania? Co myśleli sprawcy tak bestialskich czynów? Jak silnie musieli być zmanipulowani,żeby wykonywać takie rozkazy?

  3. Paprotka pisze:

    A teraz pomyślmy , że takich miejsc gdzie doprowadzono do mordu chorych w szpitalach psychiatrycznych na terenie Polski było około 18, pomordowanych łącznie około 30 tys….

Dodaj komentarz