Zamek w Gołuchowie – Perła Wielkopolski

 

Zamek w Gołuchowie -Perła wielkopolski

Zamek w Gołuchowie – pierwotnie wczesnorenesansowa murowana budowla o charakterze obronnym, kilkukondygnacyjna, na planie prostokąta, z basztami w każdym z narożników, która została wzniesiona w latach 1550–1560 dla Rafała Leszczyńskiego (starosty radziejowskiego i wojewody brzesko-kujawskiego) w Gołuchowie.

Historia

ZAMEK PRZED PRZEBUDOWĄ, STAN I FORMA Z ROKU 1843. z www.zamkipolskie.com

Modernizacji zamku, polegającej na dobudowaniu budynku mieszkalnego w pobliżu oryginalnego dworu i połączeniu ich skrzydłami oraz wykonaniu arkadowej loggi w elewacji wejściowej, dokonano na zlecenie Wacława Leszczyńskiego, wojewody kaliskiego i kanclerza wielkiego koronnego (syna Rafała Leszczyńskiego, który odziedziczył zamek w 1592) w latach 1600-1619. Zamek nabrał wówczas charakteru renesansowo-manierystycznej rezydencji magnackiej.

Leszczyńscy w 1695 sprzedali Gołuchów Suszkom. Następnie zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli (Górowscy, Chlebowscy, Swinarscy, Suchorzewscy), popadając stopniowo w ruinę. W 1856 (niektóre źródła podają 1853) Tytus Działyński, w związku z nadchodzącym ślubem swojego syna Jana Kantego z Izabellą z Czartoryskich Działyńską (córką

księcia Adama Jerzego Czartoryskiego) zakupił to, co pozostało z Gołuchowa, z przeznaczeniem na przyszłą siedzibę nowożeńców. Małżeństwo było aranżowane i nie należało do szczęśliwych ponieważ żadne z nich nie pragnęło stanąć na ślubnym kobiercu. Do ślubu jak wiadomo jednak doszło a liczne publikacje podają, że śmiało można nazwać ich małżeństwo „białym”, podobno była to cicha umową między nimi. Każde z nich żyło swoim własnym życiem i realizowało swoje własne cele. Jan Działyński finansował i organizował powstanie styczniowe na terenie Wielkopolski, upadek powstania i zaoczny wyrok skazujący wydany na niego przez władze pruskie (uchylony dopiero w 1871) zmusił go do emigracji. Dla zabezpieczenia Gołuchowa przed konfiskatą, Izabella formalnie odkupiła zamek z rąk Działyńskich (de facto zamek stanowił zastaw pożyczek udzielonych Działyńskiemu przez Czartoryskich) i w latach 1875-1885 przeprowadziła gruntowną odbudowę połączoną z remontem.

Przebudowa dokonana została częściowo według szkiców Eugène Viollet-le-Duca oraz polskiego architekta Zygmunta Gorgolewskiego. Autorem ostatecznego projektu był Francuz, Maurycy August Ouradou. Przy przebudowie zrezygnowano z odbudowy najstarszej części zamku, otwierając widok na arkadowy dziedziniec. Wmontowano sprowadzone z Włoch, Francji i Hiszpanii oraz reprodukowane na miejscu marmurowe kominki, obramowania okien i mozaiki. Zamek, nie tracąc nic ze swych oryginalnych, renesansowych cech, nabrał charakteru romantycznego.

W wyposażeniu i urządzeniu wnętrz zamkowych Izabella akcentowała związki Gołuchowa z rodem Leszczyńskich poprzez umieszczanie Wieniawy (herbu Leszczyńskich), często z koroną, w wielu widocznych miejscach, m.in. nad kominkami. Paradoksalnie, król Stanisław Leszczyński nigdy w Gołuchowie nie przebywał.
Zamek jest otoczony 162-hektarowym parkiem angielskim zaprojektowanym przez Adama Kubaszewskiego, zawierającym wiele okazów rzadkich i egzotycznych drzew (świadectwo dendrologicznych pasji Działyńskich, które w pełni zamanifestowały się w Kórniku). Jednakże najokazalszym drzewem jest rodzimy dla polskiej flory dąb szypułkowy, zwany „Janem”, to drzewo mające wyjątkowy, osobliwy pokrój oraz obwód 540 cm i wysokość 25 m (w 2014). Również w parku znajduje się mauzoleum-kaplica grobowa (dawna kaplica pw. św. Jana Chrzciciela), w którym spoczywa fundatorka, Elżbieta Izabella z Czartoryskich Działyńska.

W grudniu 2016 zamek został odkupiony od Fundacji Książąt Czartoryskich przez Skarb Państwa za kwotę 20 mln zł.

Działyńscy 

IZABELLA DZIAŁYŃSKA

Izabella – Muzeum Narodowe w Poznaniu

Izabella Działyńska, właściwie: Izabella Elżbieta z Czartoryskich Działyńska (ur. 14 grudnia 1830 w Warszawie, zm. 18 marca 1899 w Mentona we Francji) – polska malarka-amatorka, kolekcjonerka dzieł sztuki.

Była córką księcia Adama Jerzego Czartoryskiego i Anny Zofii z domu Sapieha. Kiedy miała trzy lata wyjechała z rodzicami do Paryża, gdzie otrzymała staranne wykształcenie, także artystyczne, które pozwoliło rozwinąć jej spory talent malarski. Szybko jednak porzuciła tworzenie sztuki na rzecz jej gromadzenia – kontynuując pasję swojej babki Izabeli z Flemingów Czartoryskiej stworzyła imponującą kolekcję, umieszczając ją w odbudowanym zamku w Gołuchowie, gdzie zamieszkała po ślubie z Janem Działyńskim. Oprócz cennego zbioru waz greckich, mebli oraz tkanin,

Izabella w jesieni życia. Muzeum Narodowe w Poznaniu

skupiła tam szereg wartościowych grafik, rycin i obrazów, związanych lub akcentujących związki z Polską, m.in. „Mały Polak” Rembrandta, „Madonna z granatem” Stwosza, portret Kościuszki Grassiego, czy koronacyjny konterfekt Augusta S. Poniatowskiego. Polski charakter rezydencji podkreślały również liczne i piękne portrety sarmackie. Z zaniedbanego gmachu zamku, który według jej opinii „wyglądał jak siedziba niewielkiej kasztelanii po ataku i złupieniu” stworzyła Izabella wspaniały zespół architektoniczno-parkowy – dzieło XIX-wiecznych koncepcji artystycznych, czyniąc z niego jedno z najbardziej znanych muzeów na ówczesnych ziemiach polskich.

 

 

mauzoleum Izabelli w gołuchowskim parku zamkowym

Prywatnie Izabella nie należała do osób towarzyskich, wychowana we Francji traktowała specyficzne zwyczaje panujące wśród polskiej szlachty jako grubiańskie, wyraźnie starała dystansować się od otoczenia, za co powszechnie nie lubiano jej. Uwielbiała podróżować, zwiedziła Afrykę Pn., była w Ziemi Świętej. W sferze intymnej krążyły o niej plotki, iż prawdopodobnie nad facetów przekładała kobiety, co być może tłumaczy obiegową opinię, że jej małżeństwo z Janem Kantym nigdy nie zostało skonsumowane. Izabella Działyńska zmarła w marcu 1899 roku w Mentonie i spoczęła w kaplicy znajdującej się na terenie parku w Gołuchowie. Sześć lat przed śmiercią utworzyła Ordynację Książąt Czartoryskich, gwarantując w jej statucie powszechną dostępność swoich zbiorów oraz ich niepodzielność.

Po śmierci spoczęła w mauzoleum – kaplicy grobowej w parku w Gołuchowie.

grobowiec Izabelli z Działyńskich Czartoryskiej. Trumnę umieszczono poniżej poziomu posadzki; tuż za widoczną na zdjęciu balustradą. Ciało pochowano głową w stronę wejścia, dlatego napisy na płycie zakrywającej sarkofag są od strony drzwi widoczne do góry nogami. Nad płytą nagrobną umocowano lustro, by w jego odwróconym odbiciu można było je prawidłowo przeczytać.  Archiwum własne SRGH.

JAN KANTY DZIAŁYŃSKI

Jan Kanty Działyński urodził się 28 września 1829 roku w Kórniku jako jedyny syn znanego działacza społecznego, powstańca Tytusa Działyńskiego i Gryzeldy Celestyny z Zamoyskich. W 1849 ukończył poznańskie gimnazjum św Marii Magdaleny, a póżniej odbył służbę wojskową w legionach pruskich. Studiował na wydziale filozoficznym Uniwersytetu oraz w Akademii Budownictwa w Berlinie, a w Paryżu nauki matematyczne. Po śmierci Tytusa w 1861 objął w posiadanie dobra kórnickie wraz z miejscowym zamkiem i pałacem w Poznaniu. W tym samym roku zasiadł w sejmie pruskim jako przedstawiciel tzw. Koła Polskiego; niedługo potem wyjechał w podróż na Bliski Wschód, skąd powrócił po wybuchu powstania styczniowego, stając na czele patriotycznego komitetu pomocy powstańcom. Po rewizji w pałacu poznańskim, zagrożony aresztowaniem, przyłączył się do batalii zbrojnej i walczył w oddziale Edmunda Taczanowskiego. Działalność Jana przysporzyła mu niemało kłopotów, jego majątek obłożono sekwestrem, zbiory biblioteczne i muzealne w Kórniku i Gołuchowie opieczętowano, niedługo potem w procesie berlińskim skazano go zaocznie na karę śmierci. Na emigracji spędził pięć lat; w 1869 uzyskał amnestię i zwolnienie od zarzutów. Powrócił do Wielkopolski, po czym kontynuował działalność kulturalną i wydawniczą, przebudował zamek kórnicki, w którym na stałe zamieszkał.

Pomimo pewnych przywar charakteru (kto ich nie ma?) Jan Kanty uważany jest za postać wybitną, mecenasa nauki polskiej i patriotę w najlepszym znaczeniu. Nie należał do żadnej partii i trzymał się z dala od walk politycznych, znane natomiast jest jego zaangażowanie w sprawy lokalne: dążył do gospodarczego i kulturalnego podniesienia poziomu życia chłopa, fundował stypendia dla studentów, troszczył się o szkolnictwo wiejskie. Był ostatnim z rodu, zmarł w marcu 1880 roku w Kórniku i tam został pochowany. Testamentem cały majątek zapisał swemu siostrzeńcowi Władysławowi Zamoyskiemu.


GOŁUCHÓW 
przez
Maryana Sokołowskiego
Anno Domini 1886 roku.

pisownia oryginalna 

Słyszeliśmy o Goluchowie oddawna, ale zamku Goluchowskiego i zebranych w nim dzieł sztuki nie mieliśmy sposobności widzieć. Przeszłej jesieni dopiero udało się nam urzeczywistnić dawno powzięty zamiar i korzystając z wakacyjnych otii, przekonać się naocznie, o ile ta miejscowość odpowiada swej sławie i głuchym wieściom, jak nas o niej dochodziły. Kilkodniowa nasza wycieczka była zakrótka do skorzystania z tego, cośmy widzieli, ale w każdym razie wystarczała do odniesienia wrażeń, które, jak sądzimy, mają ogólniejszy interes dla tych wszystkich, którym sztuka obojętną nie jest.

I.

Henryk Poddębski 1932 rok. Biblioteka Narodowa

Goluchów leży w Wielkopolsce, w dzisiejszem W. Ks. Poznańskiem, o półtory godziny drogi od stacyi kolejowej Pleszew i nieledwie tyleż drogi od Kalisza, a zatem na samej granicy Królestwa Polskiego, i należy obecnie do Izabelli z książąt Czartoryskich hr. Janowej Działyńskiej. 

 

 

Opuszczając kolej w Pleszewie, jadąc jakiś czas bitym gościńcem, a potem piaszczystą, polską drogą, ma się wokoło kraj smutny, płaski, zlekka falowany, z grupami drzew i osad ciemniejących na widnokręgu.

Stefan plater-Zyberk 1939 rok. Biblioteka Narodowa

GOŁUCHÓW W LATACH 50. XIX WIEKU. www.zamkipolskie.com

Po pewnym przeciągu czasu widzi się zdaleka wieżę kościoła w Tursku, której czerwony dach odbija wyraziście od jasnych murów na odkrytej płaszczyźnie i wprost za ciemną zasłoną lasu spostrzega się strzelającą wysoko barokową wieżę Gołuchowskiego kościoła przed sobą. Z drogi, środkiem tego lasu i złączonego z nim parku idącej, obejmuje się wkrótce okiem całą tę wieżę, w ramy drzew ujętą w perspektywie, ale się zamku nie widzi. Przypomina to żywo wjazd na takich samych płaszczyznach do Carpi, między Mantuą a Ferrarą, gdzie wieża kościelna w tensam sposób zapowiada, zasłoniętą lasem, starą rezydencyę Alberta Pio, co budzi na samym wstępie wspomnienie Odrodzenia. Przejeżdża się park, mija się kościół i kilka malowniczych budynków z czerwonej cegły, ale się jeszcze szuka zaniku napróżno. Nareszcie, za grupami szeroko, rozrzuconych drzew, pokazują się spiczaste dachy szyfrem, krytych baszt, bieleją mury i jesteśmy u celu podróży. Wchodzimy do środka, na podworzec prostokątny, z widokiem z jednej strony na park otwartym i odrazu, na tych wielko-polskich piaskach, wśród tego lesistego ustronia i pod tem surowem niebem, znajdujemy się w królewskiej francuskiej rezydencyi XVI w. Wykwintność i bogactwo ozdób świadczą o wpływie Włoch na współczesną sztukę Zachodu i przy swym charakterze przenoszą nas jakby dotknięciem czarodziejskiej różczki w czasy Walezyuszów.

tuż przed wybuchem II wojny światowej. Biblioteka Narodowa

Kto zna dawno zapomniane Wspomnienia Wielkopolski Edwarda Raczyńskiego, to pamiętać w nich musi opis Gołuchowskiego zamku, pobieżny, ogólnikowy, nieco sentymentalny, ale przy rysunku Konstancyi hr. Raczynskiej w dołączonym do Wspomnień „Keapsekowym” Albumie, dający przybliżone wyobrażenie o stanie, w jakim się ten zamek znajdował w roku 1843. Była to, jak z tego widać, ruina. Przez dziurawy dach lała się woda do środka, śnieg się sypał do sal przez rozbite okna, ale całość, mimo tego wszystkiego, miała imponujący charakter. Wielokątne wieże, obejmujące t przecinające jej wysokie ściany, zachowały wybitne cechy stylowe, zbliżone bardziej, jak w znacznej części naszych polskich zamków, do niemieckiego niż francuskiego renesansu. W podwórzu arkady na kolumnach wsparte, a wewnątrz marmurowe oprawy kominów, z herbami, dewizami i rzeźbami, świadczyły o dawnej świetności. Gołuchów był prastarą siedzibą wielkiego w Rzeczypospolitej rodu Leszczyńskich, ale w inne ręce przeszedł już w XVII w. i ani z królem Stanisławem, ani z cichą i tak miłej dla nas pamięci królową francuską, żoną króla bien-aime, nie miał nic wspólnego. Wszystkie tej miejscowości znaczące tradycye odnoszą się do ostatnich lat XVI i pierwszych XVII stulecia, do czasów opromienionych jeszcze gasnącemi blaskami Odrodzenia i mają jakiś tajemniczy związek z dzisiejszym jej charakterem i dzisiejszą, o, wiele większą od dawniejszej świetnością. Powiedziałbyś; że przywiązany jest do niej jakiś lokalny atawizm, jakiś genius loci, który po wiekach obudził w ruinach różne od dawnego, a jednak z wielu względów pokrewne mu życie.

W dziejach naszych król Stanisław odegrał tak wielką rolę, że zapomniano zupełnie o jego protoplastach. Wymawiając jego nazwisko, myślimy tylko o nim, ale nigdy o jego przodkach. A jednak ci ostatni zasługują ze wszechmiar na to, aby się im bliżej przypatrzyć. Ród ich głośny i znaczący od końca XV stulecia, na barwnem tle szlacheckiej i możnowładczej rzeszy, odznacza się pewnemi wydatnermi cechami, które nie są bez znaczenia. Podania i tradycye rodzinne, których echa spisali Paprocki i Niesiecki, świadczą o tem najlepiej. Od pierwszej chwili, skoro wydobywają się na wierzch, jest im wśród polskich stosunków zaciasno. Nietylko się skwapliwie garną do cywilizacyjnych zdobyczy i przyjmują chętnie zachodnie pojęcia, ale pragną pełniejszemi piersiami odetchnąć szerszem europejskiem powietrzem i na głośniejszej widowni zyskać stanowisko. Przebywają dłuższy czas za granicą, żyją na cesarskim dworze i wchodzą w związki małżeńskie z cudzoziemkami. Instynkt dążący do wyróżnienia, właściwy wszystkim wielkim panom tych czasów, pcha ich szczególniej do Niemiec i Francyi. Rafał Leszczyński posłuje do cesarza Fryderyka, przyjaźni się z cesarskimi dygnitarzami i z Maciejem Korwinem stacza turniej w Wiedniu. Wnuk jego, Jan, żeni się z Francuzką, której wielki ród pod piórem Niesieckiego przybiera nieznane nam nazwisko de Makrelang. Z Francuzki tej urodzony Rafał zaślubia baronównę szląską von Trachenburg et Mięlitz  i zaczyna budować zamek Gołuchowski. Syn zaś tego Rafała, Wacław, Kanclerz koronny, generał Wielkopolski, Warecki, Kamienicki, Brański i Brzeski starosta, tę budowę z końcem XVI stulecia kończy. Jak najznaczniejsza części wielkopolskich możnowładców, Leszczyńscy są przez pół nieledwie wieku kalwinami i należą w senacie do ostatnich i najbardziej zaciętych dysydentów. Żywe dotąd w Goluchowie i tak w swoim rodzaju charakterystyczne podanie, wiąże się z ich nawróceniem na katolicyzm i po dziś dzień w kościele Gołuchowskim świadczy o ich wielkopańskiej bucie. Rafał, ojciec Wacława, był jeszcze kalwinem i, jak wiadomo, ze wzgardą patrzał na kościelną procesyę, nie uchylając czapki przed Najświętszym Sakramentem. Skoro syn jego wrócił do wiary praojców i wybudował dzisiejszy Gołuchowski kościół, dla odkupienia bluźnierczego grzechu ojca, zawiesił tę dumną, nieugiętą czapkę ojcowską przed wielkim ołtarzem. Żeby jednak prosty lud i bracia szlachta wiedzieli, z kim mają do czynienia i jaki to pan uchylił czoła przed Panem Bogiem, dał tej czapce kształt książęcej mitry. Czerwona, w złote opaski ujęta, a dla trwałości drewniana, zakurzona i spłowiała mitra, wisi po dzisiaj na sznurze, jak świecznik w presbyteryum, i szepce nam cicho na ucho o grzechach Leszczyńskich, ale głośno mówi o ich durnie. Czyż nie wyraża ona, w swój sposób i na tle innych stosunków, tegożsamego uczucia, co napis na kościele w Fernay: „Deo erexit Voltaire”?…

Na tym pięknie rzeźbionym stole spoczywała aż przez trzy miesiące trumna z zabalsamowanymi zwłokami Izabelli. Kiedy hrabina zmarła mauzoleum nie było jeszcze skończone. 1913 rok – Fotopolska

Drugim rodem wielkopolskim, którego pamięć się również z zamkiem Gołuchowskim wiąże, był mający w tymsamym czasie podobny zakrój i charakter, ród Rozrażewskich, czy też Rozdrażewskich. Jeżeli Leszczyńscy szukali dworu cesarskiego i żenili się z Francuzkami, to Rozdrażewscy ze swej strony koligacili się z zagranicą i byli w ustawicznych z dworem francuskim stosunkach. Stanisław Rozdrażewski, kasztelan Rogoziński, znaczną część życia spędził na dworze Franciszka I, a później się wynarodowił i przeniósł na Szlązk. Syn jego, Jan, żonaty z Jadwigą Lobkowitz, wstąpił w służbę francuską, wszedł do gwardyi przybocznej Franciszka II, został marszałkiem nadwornym cichej i tak sympatycznej królowej Elżbiety, żony Karola IX , i wysłany był nawet w poselstwie przez tego ostatniego do Zygmunta Augusta. Córka jego wyszła za hr. Kolowrat Krakowskiego, a brat Hieronim grał niemałą rolę w wyborze Henryka Walerego, należał do faworytów tego króla i gonił za nim po ucieczce. Jak obyczaj francuski przeniknął członków tej rodziny, najlepiej tego dowodzi list jednego z Rozdrażewskich, pisany w końcu XVI w. po francusku, który znajduje się w Archiwum książąt Czartoryskich w Krakowie i wśród łacińskich i polskich korespondencyj tych czasów należy do wyjątkowych rzadkości. Oba te rody w ten sposób, Leszczyńskich i Rozdrażewskich, miały wiele cech wspólnych, które musiały ich zbliżać i ciągnąć do siebie. Leszczyńscy byli wprawdzie tak gorliwymi kalwinami, jak Rozdrażewscy wiernymi i gorącymi katolikami; lecz skoro Wacław Leszczyński przyjął katolicyzm, zaślubił wówczas Annę Rozdrażewską, która z nim razem przyczyniła się głównie do upiększenia zamku Gołuchowskiego, czego pozostałe po niej herby, napisy i godła dowodzą.

herb Wieniawa

Charakter nawet herbów w obu tych rodach pod względem heraldycznym, ma pewne pokrewieństwo. Leszczyńscy używali herbu Wieniawa, mającego głowę byka z pierścieniem w paszczy na tarczy, a Rozdrażewscy herbu Doliwa, który się składa z przecinającej tarczę wstęgi z trzema różami. Otóż wedle Niesieckiego, cesarz dał Leszczyńskim przywilej umieszczenia nad swem godłem lwa wyskakującego z korony, z gołym, mieczem w łapach; Rozdrażewscy zaś otrzymali prawo ozdobienia hełmu nad tarczą panną z rozpuszczonemi włosami, stojącą wśród dwóch trąb, czy rogów obfitości. W ten sposób Wieniawa Leszczyńskich i Doliwa

herb Doliwa

Rozdrażewskich, wyróżnione zostały z masy tychsamych godeł herbowych, któremi się pieczętowały inne rodziny szlacheckie. Był zwyczaj powszechny, że wielcy panowie, przyjmujący do swoich herbów nowo-nobilitowaną szlachtę, wymagali od niej odmiennych znaków nad tarczą; w tym wypadku oba nasze rody wydzieliły się same z herbowej gromady, wyciskając na swoich tarczach odznaczające je znaki. Po Wacławie Leszczyńskim i Annie z Rozdrażewskich, liczni inni właściciele posiadali Goluchów i przerabiali go nic raz na swój własny użytek; należeli do nich między innymi Przyjemscy, grający niepoślednią rolę w Rzeczypospolitej; przeszły od tej daty niespełna trzy wieki, grande mortalis aevi spatium! Czas, co wszystko niszczy i wszędzie, jak nastarym pieniądzu pierwotny Stempel zaciera, zamienił zamek w ruinę, a, jednak dwóch tych rodzin napisy i dwa te godła herbowe uszanował na jego budowie. Dzięki dzisiejszej właścicielce, są one dotąd tak wyraźne i świeże, jakby je wczoraj wykuto w kamieniu.

Czy w starym zamku były jakie ślady tych stosunków zagranicznych i francuskich, o którychśmy mówili? Czy urządzenie jego wewnętrzne i pozostałości tego urządzenia, datujące z czasów powstania budowy i jej świetności, nosiły piętno francuskich wpływów i pozwalały się domyślać, że ich właścicieli ściślejsze węzły z Francyą Walezyuszów wiązały? — tego nie wiemy. Z tych resztek i fragmentów, z tych murów, godeł, ozdób i herbów, które pozostały, domyślać się tego trudno. W każdym razie, genius loci siłą swą tajemniczą sprawił, że po wiekach ta ruina przeszła na własność wielkiej pani, która była jakby wskazana na to, aby wspomnienia francuskie w nowej i o wiele świetniejszej formie w tej prastarej siedzibie Leszczyńskich rozbudzić.

Izabella Działyńska. Muzeum Narodowe w Poznaniu

Hrabina Janowa Działyńska, wnuczka i imienniczka tej Izabelli z Flemingów, jenerałowej ziem Podolskich , która pierwsza u nas wyprzedzając swój czas i epokę, myślała o zebraniu pamiątek ojczystych i gromadziła w Sybilli puławskiej zabytki sztuki, tworząc narodowe muzeum; urodzona w Paryżu,, w centrum i ognisku cywilizacyjnego i, artystycznego życia; wychowana w tym wspaniałym hotelu Lambert, który dla pierwszego prezydenta parlamentu francuskiego za Ludwika XIV, był przez królewskiego budowniczego Ludwika Levaux budowany, a przez takich artystów, jak Eustachy Lesueur i Karol Lebrun, dekorowany; — z wcześnie

Izabella Działyńska przed drzwiami zamku w Gołuchowie. Muzeum Narodowe w Poznaniu

rozbudzonym artystycznym instynktem, zaczęła sama gromadzić dzieła sztuki i tworzyć zbiory, które wkrótce nabrały szerokiego i europejskiego rozgłosu. Nieodrodna córka księcia Adama, marzyła tylko o tem, aby zbiory te przenieść do kraju i znaleźć dla nich godne, związane z przeszłością siedlisko. W tym celu nabyła niezbyt daleko od Kurnika Działyńskich położony Goluchów. Podniosła z gruzów starą budowę, zapomnianą na tern ustroniu, wśród wielkiego, cienistego lasu. Sama kierowała całą restauracyą, przy pomocy dwóch artystów Francuzów, należących do tej sumiennej artystycznej generacyj, której przedstawicieli się coraz rzadziej spotyka. Wyrobiła całą szkolę miejscowych, naszych własnych, polskich kamieniarzy i stolarzy i od r. 1875, w przeciągu lat dziesięciu, dźwignęła w całości skończony zamek w dzisiejszym jego stanie, aby pomieścić paryskie zbiory. Jest rzeczą łatwo zrozumiałą, że przybrał on francuski charakter i że świetnością swą, wykwintnością i blaskiem przypomniał nam na samym wstępie królewskie francuskie rezydencye XVI w.

II.

Na skalistym występie gruntu, kończącym zwężające się ku północy płaskowzgórze, rzucony został jak na siodło zamek, który się ciągnie od zachodu ku wschodowi, zkąd jest na park otwarty i ma w pierwotnych swoich posadach dwie wskazane już przez nas i na pierwszy rzut oka na planie widoczne epoki budowy. Składa się on jakby z dwóch zamków zrosłych ze sobą, tworzących razem podkowę, i z których każdy pojedynczo wzięty, zamyka osobne kwadratowe podwórze. Wyobraźmy sobie, że wschodnia, wiele starsza i z czasów Rafała Leszczyńskiego datująca części jego, leży o wiele wyżej, a część zachodnia, późniejsza, niżej, i że obie te części tak zostały połączone, aby utworzyły jedną całość. Z natury rzeczy cały teren podwórza zachodniego podniesiony być musiał do wysokości podwórza wschodniego, co sprawiło, że zamek jest od zachodu wysoki na trzy piętra, a od podwórza przedstawia oczom naszym dwa piętra tylko, i że całym ciężarem swej masy ku zachodowi ciąży. Wskutek tego jeszcze Wacław Leszczyński na jednym, południowym rogu tej strony, podparł go olbrzymią szkarpą, od dołu sięgającą do dachu, a na drugim, północnym, pięciokątną basztą, której część ginie pogrążona w budynku, i w dodatku opatrzył ścianę zachodnią dwoma mniejszemi szkarpami w równych od siebie odstępach. Część zamku druga, wschodnia, miała pierwotnie na rogach cztery ośmioboczne wieże, z których trzy w części nietknięte, a w części dopełnione po ruinie, weszły w skład restauracyj, a jedna, północno-wschodnia, została zniesiona i zamieniona w swych fundamentach na belweder, otwierający i rozszerzający widok ze zbyt wąskiego, podłużnego podwórza. Ścianę łączącą podstawy tego belwederu z drugą wieżą tej samej strony, podpiera łuk od zewnątrz. Prócz tego, dzisiejsza właścicielka na miejscu tej wieży zniesionej, wzniosła między basztą narożną zachodnią a ośmioboczną północną, szeroką i silną kwadratową wieżę piątą. Ponieważ zaś teren wschodniego podwórza obniża się ku wschodowi, przykrywającą go terrasę przeto zakończyła szerokim balkonem, wiszącym w powietrzu. Budowa przytem opatrzona jest ciosem wyłożoną i asfaltowaną, głęboką fossą, która ze względu na położenie gruntu biegnie tylko wzdłuż południowej ściany, podnosząc się na dnie zwolna od zachodu ku wschodowi i okrążając z tej strony otwartą terrasę, odpowiednio do przypadłości terrenu. W ten sposób strona północna strzela najwyżej i panuje nad doliną, którą zasłaniają od widnokręgu wzgórza dębami i bukami pokryte; strona południowa jest pogrążona częściowo w fossie od wjazdu; zachodnia ma najsilniejszą i najbardziej obronną cechę, a wschodnia najlżejszy, najozdobniejszy i najpogodniejszy charakter. Jeżeli dodamy do tego spiczaste, szyfrem kryte dachy na pięciu wieżach, wysoki dach szyfrowy z misternym na szczycie grzebieniem, z mansardowemi oknami, ujętemi w kamienne ramy, które go przecinają i proste profile węgarów okiennych na piętrach, przypominające czasy Leszczyńskich, to będziemy mieli wyobrażenie o wrażeniu zewnętrznem, jakie ta stosunkowo niewielka, ale tak poważna i malownicza budowa robi.

GOŁUCHÓW, RZUT 1. PIĘTRA ZAMKU: 1. SALA STOŁOWA, 2. SALA GDAŃSKA, 3. SALA KRÓLEWSKA, 4. BASZTA, 5. KLATKA SCHODOWA, 6. GABINET RENESANSOWY, 7. KRUŻGANKI ARKADOWE, 8. PRZEDPOKÓJ, 9. BIBLIOTEKA, 10. DZIEDZINIEC, 11. FURTA BRAMNA NA DZIEDZINIEC

zdjęcie zrobione w podczerwieni

Skoro się wjeżdża od strony kościoła na wzgórze, na którem zamek stoi, wzdłuż otaczającej go fossy, spostrzega się na górnym gzymsie trzeciego okna, od wielkiej szkarpy, plastycznie wykute, stare litery WDL (Waclaus de Leszno), i pod niemi herbową głowę byka z pierścieniem w pysku. Znak ten jest tak drobny, że go z łatwością pominąć można, tembardziej, iż wkrótce staje się między dwoma ośmiobocznemi basztami u ozdobnego wejścia. Ściana górna łącząca te baszty, wspiera się na łuku, w cieniu którego mieści się portal. Łuk ten spoczywa z dwóch stron na konsolach, podtrzymywanych przez głowy Satyrów, Nimf i Erosów, i ma w samym kluczu sklepiennym przepysznie rzeźbioną, szlachetną głowę Diany z półksiężycem nad czołem która się zlekka ku nam pochyła. Wyżej i nad tem wprawiony jest w ścianę wielki herb Leszczyńskich w wykwintnych renesansowych ramach, a obok niego tablice, otoczone tym ornamentem późnego Odrodzenia, którego łamane zagięcia, zapożyczone z techniki metalowej, są zarówno właściwe niemieckiemu, jak francuskiemu tych czasów stylowi. Do niewielkich i tylko dla pieszych przeznaczonych drzwi, prowadzi przez fossę most kamienny na arkadzie. Całe jednak bogactwo, tak architektoniczne, jak skulpturalne, skupione jest wewnątrz, w samem podwórzu i tem większe wywiera wrażenie, im mniej nas do niego te proste ściany zewnętrzne przygotowują.

Wchodzimy na flisy kamienne podworcowej terrasy do środka i marny przed sobą na lewo główną fasadę, której pierwsze piętro stanowi peristyl złożony z arkad i kolumn spoczywających na ścianie parteru. Po stronie prawej pod ten peristyl prowadzą schody tego kształtu, co w Bargello Florenckiem, a po lewej, aż do pierwszej wieży biegnie równolegle do tych schodów położona górna galerya o trzech arkadach z kolumnami, na jednym, wielkim, obniżonym łuku wsparta. Łuk ten tworzy na dole niszę, której głębokość z natury rzeczy odpowiada tej górnej galeryi. Wprost ze ściany zamykającej parter, wyskakuje prostokątny występy z wejściem do dolnych apartamentów i z balkonem od strony peristylu u góry.

Taka jest część podworca zachodnia. Ponieważ z pięciu wież dwie są wpuszczone od zewnątrz w budynek, ztąd zatem widać tylko trzy wieże, czy baszty ośmioboczne, trzema swemi ścianami zwrócone do środka, które razem z belwederem zamykają część jego wschodnią. Do każdej z tych wież na dole prowadzą drzwi i każda z nich jest, wedle wymagań francuskiego renesansu, udekorowana tak, że drzwi te razem z oknami aż po dach tworzą jedną dekoracyjną całość. Cofając się po kilku lekkich stopniach od fasady i wstępując na wschodnią platformę terrasy, ma się naprzeciwko portalu i wprost wejścia prostą ścianę, aż do baryerą kamienną otoczonego ośmiobocznego belwederu. Tam nakoniec, gdzie się terrasa widokiem otwartym na park kończy, występuje wspomniany wyżej marmurowy, rzeźbiony balkon, u stóp którego rozciąga się prostokątny rabat kwiatów o renesansowym deseniu, wyjętym z włoskich wzorów budowniczego Serlio, prawdziwy xystus violis odoratus , jakby powiedział humanista.

Półokrągłe arkady bocznej i głównej galeryi, pozostały z pierwotnej budowy, wsparte są na kolumnach toskańsko-doryckiego porządku, o formach już zlekka zatartych. Całą arkadę, na której się schody opierają, pokrywa ornament złożony z godeł herbowych Leszczyńskich i Rozdrażewskich, delikatnie w kamieniu rzeźbionych, wśród splotów roślinnych i fantastycznych zagięć. Występ fasady z wejściem do środka na dole, ma w tympanonie nad drzwiami liściastemi zwojami owinięty medalion z prześliczną rzeźbą. Łuk obniżony, podpierający boczną galeryę i tworzący pod nią głęboką i cienistą niszę; wspiera się z dwóch stron na karyatydach Satyrów, które dźwigają woluty jońskiego kapitelu, zamiast rogów na głowie, są obwieszone festonami kwiatów i owoców i przechodzą w szerokie liście akantu. W kluczu sklepiennym tego łuku śmieje się wydatna i charakterystyczna głowa Fauna. Na szczególniejszą uwagę zasługują drzwi od podwórza, tak do wież, jak do apartamentów dolnych, pod tą niszą boczną, czy do apartamentów górnych, pod peristylem. Są one marmurowe, białe, pokryte lekką złotawą patyną, jednego rodzaju i stylu, przy największej rozmaitości motywów. Oprawa ich składa się z dwóch kolumienek, podpierających górny węgar w kształcie fryzu. Podstawy są raz kryte splotami liści laurowych, czy dębowych, to znowu gładkie; wysmukłe ich trzony raz są żłobkowane, to znowu nie mają żłobków; kapitele są tu korynckie, a tam toskańskie z owami na głowicy, a na fryzie zawsze renesansowa arabeska, jak haft lub koronka. Mają one wdzięczny charakter wczesnego Odrodzenia, świeżość pierwiosnkową pierwszych radosnych chwil tej wyjątkowej epoki i są dopełnione tu i owdzie tak samo ozdobnemi okienkami, które z bocznych ścian wież występują i ciągną misterną swą wydatnością oczy. Po nad oknami wież wprawione są białe, marmurowe medaliony, z których dwa, jeśli nas pamięć nie myli, przedstawiają Deciusza rzymskiego na wspiętym koniu, i są pełne tej czystości formy, która oryginalne Utwory włoskie tych czasów odznacza. Mur naprzeciwko wejścia, między jedną z wież a belwederem, zasłaniający terrasę od północnych wiatrów, wzniesiony ut Aquilonem inhibet et submovet, jakby powiedziano w XVI w. — podzielony jest na całej swej przestrzeni łukami, wspartemi na bogatych, groteskowanych pilastrach. W środkowym z tych łuków stoi na kolumnie po-ważne popiersie jednego ze statystów francuskich XVI stulecia, z łańcuchem na szyi, z głową brodatą o wyniosłem czole, przechyloną nieco na dół, i wita wchodzącego na samym wstępie. Może to kanclerz de l’Hopital, lub ktoś mu pokrewny, któremu z tern otoczeniem jest tak do twarzy! Mur ten u góry kończy się grubo rzeźbioną attyką, podobną do tej, która wieńczy występ frontowy fasady i tworzy gzyms koronujący pod spadkiem dachu wokoło wszystkich ścian, jak zwykle we francuskim renesansie.

Najozdobniejszym jednak może i najstaranniej wykonanym w szczegółach, jest sam portal od strony podwórza ścianę łączącą dwie wieże, w której jest umieszczony, zdobi, tak jak tych-wież frontony, ta charakterystyczna francuska dekoracya, która drzwi i okna łączy w jedną całość. Jeżeli nad wejściem od zewnątrz widzieliśmy głowę Diany, to tu drzwi właściwe, półkolem zakreślone, ujęte są w prostokątne rzeźbione ramy, nad któremi uderza w ciemnym kamieniu kuta florentyńska rzeźba. Przedstawia ona tryumf Hymenu, stojącego z dwoma pochodniami, na wozie ciągnionym przez barany, w otoczeniu nagich amorów. Na przedłużeniu pilastrów obejmujących okno, widać dwa amory, z których jeden gra na piszczałkach, a drugi na fletni, tak jakby towarzyszyli temu tryumfowi. Jeszcze wyżej i w środku jaśnieje biały marmurowy medalion z dwoma amorami także, którzy igrają z hełmem i pancerzem. Nakoniec koronuje to wszystko u szczytu akroter attyki z literą L, któraby nam przypominała Ludwika XII, gdybyśmy nie wiedzieli, że jesteśmy w rezydencyi Leszczyńskich. Nad oknem czytamy napis:

NUTU PEI SURGUNT, CADUNT, RESURGUNT AEDESQUE REGNAQUE.

Zdaliśmy sobie sprawę z tego wrażenia, jakie zamek robi z samego podwórza, nie otwierając drzwi żadnych i nie wchodząc do środka. Dekoracye wiążące drzwi z oknami u góry, łuki wielkie i obniżone, podpierające arkady kolumnad, gzymsy koronujące w formie attyk, mansardowe okna w dachach, nareszcie same te dachy wysokie i spiczasto na wieżach zakończone, wszystko to ma francuski charakter i przenosi nas, jakeśmy powiedzieli na wstępie, do jakiejś rezydencyi Walezyuszów. Szczegóły ornamentów i motywy wzięte z zamku Chambord, Blois, z Chartres, z Bugeancy czy z Angerville, dopełniają tego wrażenia i razem z oryginalnemi fragmentami, któremi mogły służyć za ozdobę każdego muzeum, dają nam na naszej ziemi najlepsze i najwymowniejsze pojęcie o sztuce Odrodzenia we Francyi , a częściowo i we Włoszech. Takim jest ten podworzec zamkowy, niewielki, nawet nieco ciasny, nie służący do wjazdu, mający pod portalem tylko wejście dla pieszych, zazdrośnie kryjący swe skarby dla znawców i dla tych, co zstąpią na ziemię, aby się im przyjrzeć. Każdy szczegół nowy jest tak zastosowany do starego, że trudno go od niego odróżnić. Rzeźby fryzów, pilastrów i ozdób, nie występują nigdy zbyt wypukle, lecz pokrywają kamień czy marmur jakby haftem, a całość ma widok otwarty na wielki park, na grupy rozrzucone drzew, które jesień zaczynała złocić, kiedyśmy na to patrzyli. Jedyny zarzut, jakibyśmy się odważyli zrobić, to ten tylko, że te ozdoby są zamało plastyczne i silne, stosunkowo do grubych i ciężkich murów i do nieco surowego charakteru pierwotnej budowy, że wyglądają na niej jak wątła koronka na żelaznej zbroi rycerza, i że całemu temu bogactwu jest w tem podwórzu zaciasno. Lecz skoro słońce te ornamenty oświeci, zmasuje linije i uwydatni szczegóły, wtedy urok wykończenia i smaku występuje w pełni i każe być wdzięcznym za chwile spędzone w takiem otoczeniu.

III.

zdjęcie z około 1909 roku. Biblioteka Narodowa

Rozpocznijmy nasz przegląd wnętrza, jakbyśmy w gościnę do właścicielki przybyli, tak, jak nas do tego cały charakter zamku zachęca; wejdźmy na schody i wzdłuż, peristylu, do sali wstępnej pierwszego piętra. Cała ściana frontowej galeryi rozdzielona jest płaskiemi łukami na ornamentowanych pilastrach i ma u dołu szlak mozajkowy, z hypokampów i gryfów, czarnych i czerwonawych na szarem tle, nabyty w Sienie i przypominający sławny powiment Sieneńskiej katedry. Pod środkowym łukiem wprawiona jest w mur wielka mozajka, z popiersiem Pallady, pełna szerokiego zakroju i stylu. Galerya ta razem 2 balkonem wieńczącym występ parteru, stanowi właściwy przedsionek.

zbiory tuż przed wybuchem II wojny światowej – Biblioteka Narodowa

Otwieramy drzwi i jeśliśmy dotąd mieli tylko Odrodzenie przed sobą, to tutaj w pierwszej sali uderzają nas średnie wieki, tak jakby najwłaściwszy wstęp do nowego, jeszcze wspanialszego w całem swem rozwinięciu Odrodzenia. Sala podłużna, wysoka, o jednem oknie. Lamperye , oprawy głębokich framug i sufit gotycki, zlekka złotem na belkach profilowany, z ciemnego drzewa, a na ścianach jedwabna pąsowa materya ze złotemi smokami, gryfami i lwami, tworzącemi przepyszny wzór. Oddrzwia nawpół rzeźbione w drzewie, a nawpół kute w żelazie, o prześlicznym średniowiecznym rysunku. Znaczną część lewej ściany zajmuje komin renesansowy z jasnego kamienia. Do pilastrów zdobnych gałęziami owoców, przyparte są konsole z liści akantu, które dźwigają okap z aniołkami, trzymającemi tarczę herbową w płaskorzeźbie. Na okapie tym błyszczy złocisty ołtarzyk ze ś. Anną, trzymającą Maryę z Dzieciątkiem na kolanach, czyli z tern ciekawem przedstawieniem, które posłużyło Leonardowi da Vinci za motyw do jednego z najsławniejszych jego arcydzieł. Wyżej, cztery niewielkie Arrasy z pierwszej połowy XV w., a obok kilka obrazów. Na szczególniejszą uwagę jednak zasługują dwa obrazki, wiszące po obu stronach głównego wejścia: „Mater dolorosa” i Chrystus bolejący w po-piersiach. Przy starannej i nieledwie miniaturowej technice i całej patetyczności uczucia, uderza w nich przedewszystkiem, pewna wykwintność układu i słodycz nastroju, tak różna od surowego realizmu niemieckiego tych czasów, i która się tak godzi z charakterem ram samych. Czytamy na nich ustępy ze znanego hymnu Jacopona de Todi, tak jak na jednym z ołtarzów w katedrze krakowskiej. Na jednej napis:

 „Quis non posset eontristari,

Matrem Christi contemplari

Dolentem cum filio?”

A na drugiej:

„Quis est homo qui non fieret

Jesum Christum si vide ret

 In tanto supplicio?”

Słowa te są wymownym komentarzem do przedstawionej treści, która głębokością wyrazu wywołuje je sama na ustach patrzącego.

zdjęcie z www.poznanskiefyrtle.pl

Wiele potrzebowalibyśmy i czasu i miejsca, gdybyśmy chcieli opisywać w szczegółach piękność boiserii, zdobiących następującą z kolei narożną salę jadalną i bogactwo renesansowych kredensów, które się z niemi dekoracyjnie wiążą. Dość jest powiedzieć, że drewniane oprawy ścian tejże, od posadzki po okna, należą do najpiękniejszych i najwykwintniejszych wyrobów tego rodzaju, jakie renesans francuski wydał, i że były publikowane przez Cezara Daly w znanych jego: Ornements d’Arehitecture. Wśród ram pokrytych subtelnemi arabeskami, występują w nich z zagłębień i nisz głowy cezarów i herosów epoki. Dwie ściany są zawieszone wspaniałemi gobelinami, pochodzącemi z zamku Radzyńskiego na Podlasiu, który, jak wiadomo, był przed powstaniem Listopadowem własnością babki właścicielki, księżnej Anny z Zamoyskich Sapieżyny. Ciemny, matowy ton, żywej zieloności tych tkanin XVIII w godzi się z połyskiem zielonego również majolikowego pieca, o wypukłych kaflach, przedstawiających jakieś mitologiczne sceny w najczystszym stylu Odrodzenia, z drzewem sufitu, mebli i stanowi wyborne tło do obrazów. Jednę ścianę aż po sufit zajmuje wspaniały portret Stanisława Augusta w koronacyjnym stroju, naturalnej wielkości, pędzla Bacciarellego. Jest on pełen tej elegancyi i teatralnego nieco zakroju, co tego mistrza Stanisławowskiej epoki w najświetniejszych jego dziełach odznacza i radzyńskim gobelinom tak dobrze odpowiada. Nad drzwiami do salonu wisi najdrogocenniejszy klejnot: Welasquez ; portret jakiejś infantki hiszpańskiej, z najlepszych czasów twórczości malarza, przypominający sławną infantką Małgorzatę Luwru, nie gorszy od niej i blaskiem swym i życiem ciągnie oczy jak magnes. Do tego tła o żywych barwach i o tak harmonijnym nastroju, portret ten wygląda jakby stworzony.

Gamma się wrażeń nieco przycisza, staje się poważniejsza, skoro wchodzimy do salonu obok. Jeżeli tam całe otoczenie nas ożywiało, budziło werwę i tę animacyę, która się zwykła udzielać ludziom zebranym koło jadalnego stołu, to tutaj jesteśmy w sali przeznaczonej na poważne rozmowy, gdzie byśmy chętnie widzieli mężów stanu i książąt Kościoła, obok wielkoświatowych matron. Ogólny charakter przypomina czasy Ludwika XIII, ale już w przejściu do epoki wielkiego jego następcy, a raczej Richelieugo i Mazarina. Jeżeli tam drzewo dębowe o swym ciepłym i względnie jasnym tonie, grało główną rolę, to tu wszędzie widzimy heban. Drzwi, lamperye i ramy są czarne. Ściany z atłasu czerwonego; o dyskretnych, spłowiałych barwach, ujęte w taśmy ze starego złota z sinym pluszowym kordonkiem dokoła. Sufit wiernie naśladowany podług wzorów hotelu Lambert, ułożony z szerokich płyt, przedzielonych jedną wielką belką wpoprzek, cały, na złotem, matowem tle, pokryty arabeskami białemi, wśród których występują medaliony różowe i niebieskawe en camdieu. Komin stary, z pierwotnej pochodzący budowy, z brunatnego, żyłkowanego marmuru, z herbem Leszczyńskich i datą 1619. Nad dwoma drzwiami, o arabeskowych intarsyach w stylu przekwitłego Odrodzenia, z głowami byków trzymających pierścienie w paszczy, —supraporty, pędzla Karola Lebrun, z allegorycznemi scenami en grisaille, na złotem tle. Na ścianach wszędzie, oprócz kandelabrów z herbowemi tarczami Leszczyńskich, Rozdrażewskich i rodzin z nimi spokrewnionych, obrazy zastosowane stylem i charakterem do całego otoczenia. Przedewszystkiem zatem hollenderskiej szkoły, o tonacyach ciemnych i przytłumionych. Naprzód wyjątkowy Rembrandt z pierwszej epoki mistrza, przedstawiający chatę wiejską na tle łuny zachodu, z podpisem i rokiem 1623. Następnie Ruisdael, Van der Neer, Pollenburg i Flinck, jeden z najlepszych uczniów Rembrandta; bardzo piękny portret Halsa, wysoko interesujący, Zygmunta Starego w stylu jednego z Clouetów i dla podniesienia nieco zlekka tonu, wenecki obraz z jakąś sceną ewangeliczną. Widzimy z tego, jak się to wszystko godzi, jak odpowiada starej dacie wypisanej na kominie Leszczyńskich, jaką ma powagę i dostojność. Światło dwóch wielkich okien traci natężenie na tych spokojnych i ciemnych powierzchniach i jedynie w pełni oświeca przeciwlegle czarne drzwi, prowadzące na peristyl zamkowy. Dwie ich połowy w bogato rzeźbionych ramach, składają się z czterech podłużnych płaskorzeźb, przedstawiających Stworzenie Adama, Stworzenie Ewy, Grzech Pierworodny i Wygnanie z Raju. Należą one do piękniejszych okazów drewnianego rzeźbiarstwa XVII wieku. O konturach wydatnych, silnych i kształtach śmiało i wprawnie narysowanych, przy pewnej wysmukłości w proporcyach, znamionującej pochodzenie francuskie, dopełniają ciemnym swym połyskiem całość i bogacą niezwykle jej ogólne wrażenie.

Sala następna, grająca rolę komnaty sypialnej, cała w stylu właściwego Odrodzenia, jest o wiele jaśniejsza, pogodniejsza i wspanialsza jeszcze. Jasne drzewo, kolor blado-niebieski i stare złoto, tworzą w niej jeden ton. Wyobraźmy sobie czasy przed r. 1543 , kiedy młody Zygmunt August miał za życia, ojca zaślubić młodziutką córkę cesarza Ferdynanda. Leszczyńscy przygotowali wszystko na jej przyjęcie. Sprowadzono najdrogocenniejsze tkaniny z Flandryi , skóry prasowane i meble z Wenecyi , a z Florencyi brązy, aby królowa czuła się u siebie. Nie zapomniano nawet o sławnych norymberskich rzeźbach, by jej wiernie przypomnieć ojczyznę. Z czasem dodano do tego najbardziej charakterystyczne okazy z drugiej połowy stulecia, aby i Annę Jagiellonkę można było ugościć w tej sali i aby razem z tem pierwotnem urządzeniem stworzyć wnętrze, które świadczy nam dzisiaj o całej epoce. Wezwano najlepszych robotników do wykonania sufitu. Z jasnego dębowego drzewa, przedzielony on jest dwoma belkami na pola, w których mieszczą się kassetony, oprawne w czworokątne ramy. Wzdłuż belek biegnie arabeskowy ornament, przypominający groteski kaplicy Zygmuntowskiej; na ramach medaliony z popiersiami królów, wśród których poznajemy Zygmunta Starego; na dnie kassetonów wyryte litery L i głowy byków naprzemian, a na przecięciach ram plastyczne wisiory akcentują podział i układ kompozycyj. Światło się ślizga po tych rzeźbach płaskich, jakby wyszłych z pod ręki medaliera, wykonanych stiacciato, jakby powiedzieli Włosi, i uwydatnia ich subtelne formy i przepyszny rysunek. Znaczną część ścian zajmują Arrasy: Trzy z nich, w głębi naprzeciwko okien, o wybitnych cechach XV w. i treści zapożyczonej z francuskich fabiaux, publikowane były w monumentalnem dziele: Les Tapisseries du Garde-Meuble. Czwarty, wykwintniejszy może i przetykany złotem, chociaż późniejszy nieco, z popiersiem Chrystusa błogosławiącego kielich, wznosi się w ramach nad kominem, a ostatni z Matką Boską wśród Apostołów na tle krajobrazu, zastępuje supraportę. Skóra prasowana włoska, z jakąś sceną ewangeliczną, o złotawych ciepłych połyskach, odpowiada mu po przeciwnej stronie. Żywe te a tak spokojne barwy, z charakterystycznemi swemi wzorami, występują w pełni na tle niebieskawego pluszu obicia. Tu i ówdzie błyszczą polichromowane średniowieczne rzeźby, a między oknami ciągnie oko wspaniała, drewniana i malowana statua patronki królowej, ś. Elżbiety Turingskiej, pochodząca z jednego ze zniszczonych norymberskich kościołów. W pełnej postaci, z giętemi fałdami sukni, z grupą ubogich u stóp, przy naiwności pojęcia i fantastycznym stroju głowy, opatrzonym skrzydłami, przenosi nas ona w jakiś legendarny świat. Między obrazami zwraca szczególniej uwagę pełen wartości, a dla nas tak interesujący wielki portret samej Elżbiety Austryaczki, wykonany prawdopodobnie dla Zygmunta Augusta i prawie że w przeddzień ślubu. Na białej pankarcie czytamy pod nim:

„Elisabeth Herzogin von Oesterreich vormahelt Kunigin zu Polen ihres Alters 16 Jar im Jar Christi 1542.”

Czuje się, że ta blada a tak sympatyczna księżniczka, jest w tej sali u siebie, i że ta prawdziwie królewska komnata, w której blask złotego wieku tak swą świetnością uderza, dla niej stworzoną została. Najwspanialszą jednakże tego przybytku ozdobą jest olbrzymie królewskie łoże, które zajmuje znaczną jego część wprost okien i jaśnieje na tle Arrasów. Pochodzi, jak się zdaje, z Wenecyi i należało do jednego z wodzów, którzy flocie Rzeczypospolitej przewodniczyli w bitwie pod Lepantem , do admirała Barberigo, czy Girolamo Zeno. Wiemy, jak to zwycięstw Chrześciaństwa nad niewiernymi, które Cerwantes okupił utratą ręki, zajmowało żywo wyobraźnię współczesnych i służyło za treść najrozmaitszych tryumfalnych przedstawień i alluzyj, zwłaszcza w dekoracyj pałaców, będących własnością wodzów biorących w niem udział. Z grupy nagich puttów i amorów wyrastają na czterech rogach gięte kolumny, które się kończą płomieniami. Na oparciu pod wielką koroną, widzimy wyrzeźbiony tryumfalny wjazd wodza do rodzinnego miasta, a pod nim, również jak od frontu, walki z Turkami. Wszystko to wypukłe, szerokie, pełne życia i cale we wszystkich swych częściach pokryte tą starą, przytłumioną i matową pozłotą, która nie rzuca się w oczy, ale swym królewskim tonem imponuje. Obok, na wzniesieniu wysmukły Merkury z brązu. Młodzieńczy bożek, rzucony lekko w powietrze, z petazami u nóg i w skrzydlatej czapce, jak patron i symboliczny znak Odrodzenia, zdaje się prowadzić dialog ze średniowieczną ś. Elżbietą naprzeciwko i razem z nią dawać wyraz tym pełnym uroku czasom, w którym najdrogocenniejsze pierwiastki i zdobycze dwóch wielkich epok historyj zlały się w jedną całość. Nakoniec drzwi mniejsze, prowadzące z tej komnaty dalej, zdobi nisza ujęta w dwie kolumienki, w którą wprawiony jest maskaron, trzymający w zębach tarczę z datą 1557.

Jeżeli zrobimy kilka kroków naprzód, to się spotkamy z pamięcią tej, której zasługa dzisiejszą restauracyę przed wiekami przygotowała. Przez niewielki pokój przejściowy, ze złocistym sufitem i obiciem z prasowanej skóry korduańskiej, o zielonawych metalicznych blaskach, gdzie wiszą interesujące stare obrazy, a na kominie stoi brązowe popiersie malarza Norblina, dostajemy się do gabinetu w pięciokątnej wieży, kończącej skrzydło zachodnie z tej strony. Przy lamperyach, oprawach i drzwiach ciemnych, gdańskiego wyrobu, ściany są kryte brunatnym, białemi i złotemi arabeskami przetykanym adamaszkiem, a meble i zasłony z turkusowego pluszu. Na starym marmurowym kominie stoi prześliczna naga bachantka z pochodnią w podniesionej dłoni, odlana w brązie, a niżej, pod herbem Doliwa z panną, między dwoma rogami i datą 1619, czytamy pełną akcentu dewizę:

„Ogniem ognia nie zagasisz” i litery: A. Z. R. L. W. K. S. B.: Anna z Rozdrażewskich Leszczyńska, Wielka Kanclerzyna, Starościna Brańska.

Wracając na peristyl zamkowy, aby przez galeryę boczną przejść do zbioru rycin i do biblioteki, znajdujemy się znowu wśród francuskich wpływów. Biblioteka niewielka, podręczna, taka, quod non legendos libros sed lectitandos capit, mieści przeważnie publikacye francuskie, których wzory do restauracyj zamku służyły, i poświęcona jest pamięci Henryka Walezego, którego krótkotrwałe panowanie najlepiej nasz stosunek do Francyj symbolizuje i z tradycyami zamku tak się ściśle wiąże. Na ścianie pod kolumnadą są wprawione płyty kamienne, ze sławnej kiedyś kaplicy grobowcowej Filipa de Commines, w zniszczonym przez rewolucyę kościele Petit S. Augustin w Paryżu, które publikował Millin w swych Monuments francais. Wśród splotów liściastych najdelikatniej rzeźbionych, widać wplecione dwie sceny jakby wyjęte z miniatur Ewangeliarza, jakiś święty biskup piszący na pulpicie na jednej i Ofiara Abrahama na drugiej.

1913 rok – Fotopolska

Południowe skrzydło składa się z dwóch gabinetów w ośmiobocznych wieżach i z wąskiego korytarza, łączącego je ze sobą. Z galeryi wchodzimy przez ozdobne drzwi w jednej z ukośnych ścian gabinetu pierwszego i znajdujemy, na pulkach szaf, wielkie folianty z planszami i rycinami, naklejonemi na kartony i uklasyfikowanemi w tekach tudzież rysunki i szkice mistrzów, które wygodnie oglądać można na wielkim stole stojącym w pośrodku. Rzucamy okiem na książki w korytarzu i dostajemy się do gabinetu drugiego. Naprzeciwko wejścia całą ścianę aż po sufit zajmuje wielka oprawa komina z portretem Walezyusza, stanowiąca całość dla siebie, misternie rzeźbiona i złotem tu i owdzie profilowana, z ciemnego dębu. Dwie karyatydy podtrzymują występujący okap, a dwie drugie o fantastycznych kształtach ramy portretu. Wprawione są w nią cztery barwne emalije Limoges. Na architrawie okapu przedstawiają one Maryę Stuart i Jakóba Szkockiego , a w środku górnych karyatyd Franciszka I i Franciszka II, i mienią się w świetle jak klejnoty. Król zwrócony w trzech czwartych ku nam, ze znanym beretem na głowie, z orderem ś. Ducha na piersiach,z jedną ręką na szpadzie, a drugą podpartą pod bok, patrzy wprost dwuznacznym swym wzrokiem z ciemnego tła. Na ramach u góry zlekka kolorowane i złocone herby Francyj i Polski, a u dołu litery H z lilijami i podłużny złoty napis: Henricus III, D. G. Gall. et Pol. Rex. Portret pełen charakteru, uchodzi za dzieło jednego z Clouetów, i razem z tą wspaniałą, a pierwotnie do niego wykonaną oprawą, nabyty został od lorda Elwes. Mógłby w tej całości zdobić Luwr i nie zbladłby między. jego skarbami. W bocznych ukośnych ścianach wysokie nisze, których tło z karmazynowego aksamitu służy za oparcie kanap, taksamo krytych i złotemj opatrzonych frendzlami. Niszom tym odpowiadają po stronie przeciwnej szafy z książkami o delikatnych profilach, a na ścianach obitych, grubą jedwabną materyą koloru zeschłych liści, portrety Van der Helsta i Cranacha. Wszystko razem zastosowane wiernie do stylu Walezyuszów i godne ich wybrednego smaku. Takie jest skrzydło zachodnie i południowe.

Zostawimy całe północne skrzydło na boku. Nie wstąpimy ani do pokojów gościnnych, które nietylko urządzeniem wewnętrznem, ale i dziełami sztuki w nich zebranemi, zasługiwałyby na bliższą uwagę, ani na szczyt jednej z wieź tej strony, gdzie się obecnie kończy kaplica , ani nawet da włoskiej logii, z trzech stron otwartej, z widokiem a vol d’oiseau na całą okolicę, w kwadratowej wieży nowo zbudowanej, ale zejdziemy odrazu po schodach dół, aby się przyjrzeć apartamentom parteru. Przez boczne wejście po lewej stronie środkowego występu, wchodzimy z podworca na korytarz, odpowiadający peristylowi pierwszego piętra. Wprost prowadzą drzwi do szeregu sal, które się ciągną aż do pięciokątnej wieży, w zachodnio-północnym rogu a na lewo do tak zwanej „sali waz.”

Oddrzwia tych ostatnich pochodzą z jakiegoś włoskiego pałacu i zdradzają stylem znanych dekoratorów sienieńskich. Wykute z czerwonego, żyłkowanego marmuru, o jakichś malowniczych różowych plamach, mają u góry fryz z gryfów skrzydlatych z wazonami w środku, a na bocznych węgarach groteskowe sploty, z których jeden kończy się Pelikanem karmiącym swe dzieci i napisem: Nintia Diledione, a drugi Feniksem, wylatującym z płomieni i dewizą: Uror nec morior. Sala jest podłużna, narożna o trzech oknach, z obiciem ciemnem , karmazynowem, o ledwo dostrzeżonym złotym deseniu , z sufitem dębowem, gładkim i z takim że wypukłym fryzem, z plastycznych wężów i potworów, które ją oplatają wokoło. Jedyną jej jasną część stanowi kamienny komin, zajmujący jednę z wązkich ścian, z wielkim herbem Leszczyńskich na górnym gzymsie. Pod gzymsem tym w ramach z Nimf i Satyrów, prostokątna rzeźba przedstawiająca pracę pierwszych rodziców, Adama z pługiem i Ewę z kądzielą, na tle krajobrazu ze średniowiecznym zamkiem w perspektywie. Na architrawie okapu tryglify i metopy z bukranarmi naprzemian. Światło wprost i z boku tę ścianę oświeca i uwydatnia tę wspaniałą dekoracyę , pochodzącą z jakiegoś lotaryńskiego zamku. Wzdłuż ścian stoją szafy: szklarnie, z wazami greckiemi, w skład których, prócz tafli zwierciadlanych, wchodzą tylko trzymające je lekkie stalowe: listewki, tak, aby ustawione w nich wazy, o swych nieporównanych formach, rysowały się bezpośrednio na tle karmazynowego odbicia ze wszystkich stron. Na środku długi stół, którego blat oparty na giętych postaciach, nawpół leżących i dźwigających go dokoła ‚służy do obejrzenia waz, jeśli je właścicielka wyjąć z szaf pozwoli; dla bliższego studyum. Przy ścianach, pod oknami koło szaf, ustawione są starożytne brązy i marmury. Przepyszny brązowy biust Adriana, naturalnej wielkości, głowa marmurowa Liwii, córki Tytusa, skrzynka na popioły w formie sarkofagu ze sceną Ulissesa na okręcie, przywiązanego do masztu i broniącego się od syrenich pokus, i płaskorzeźba z Bachusem w otoczeniu Charit, nic mówiąc o innych. Większa część tych antyków pochodzi z rezydencyj Napoleona I i cesarzowej Józefiny w Malmaison. Widzimy zatem, że ta sala poświęcona jest starożytności tak greckiej, jak rzymskiej. Jedna tylko rzeźba mówi nam w niej o innym świecie. Jestto prześliczna drewniana statua ś. Małgorzaty, depczącej smoka, która stoi na renesansowym postumencie z pełną charakteru głową Meduzy, o ustach otwartych konwulsyjnym uśmiechem śmierci. W tem zestawieniu symbolizuje ona wymownie tryumf Chrześciaństwa nad starożytnością i otwiera myśli dalsze widnokręgi… Między oknami w cieniu portret Chodowieckiego.

pracowania Izabelli na najwyższym piętrze zamku. Poziom ten jest zamknięty dla zwiedzających

Trzy sale następne obok, razem z pięciokątnym gabinetem w narożnej wieży, mają sufity belkowane, raz dębowe, ciemne i gładkie, to znowu złocone, obicia z pluszu koloru wody morskiej, to orzechowe, z atłasu zielonego w czerwone pasy, to z adamaszku o morderowych barwach; na ścianach ich wiszą portrety Sobieskiego, Jabłonowskiego i Leszczyńskich, króla Stanisława i jego córki, którzy w ten sposób powrócili do rezydencyj przodków, i jeden wyrazisty portret hiszpańskiego malarza Pantochy. Na jednym z kominów pod herbem Rozdrażewskich poznajemy naiwnie pojętych, a tak radosnych bogów Odrodzenia: Ledę, Ganymeda , Neptuna i Cererę. Do tego pobieżnego przeglądu wnętrza dodać należy, że wszystkie ogniska kominów są wypełnione wszędzie blachami żelaznemi, z herbami Leszczyńskich, że tak zwane kominowe wilki : les chenets, są w nich same przez się dziełami sztuki, że niema w całym zamku i w żadnej jego części szczegółu, klamki, gwoździa i okucia, któreby nie miało stylu i charakteru.

Pozostaje nam jeszcze do zwiedzenia Muzeum. Po tem, cośmy powiedzieli i oglądali dotąd, łatwo się czytelnik zapyta, gdzie tu może być miejsce na nie, kiedy wszystko razem muzeum stanowi; jakie zbiory i jakie okazy pomieścić się dadzą w taką nazwą opatrzonych salach, tam, gdzie każdy nieledwie przedmiot i na każdem miejscu jest okazem muzealnym ? Odpowiedź na to prosta. Wszystkie działy zbiorów zostały tak rozłożone i tak użyte, żeby mogły wystąpić najlepiej i zająć miejsca zgodne ze swem przeznaczeniem. W całości ich jednakże wiele się takich znaleść musiało, które się w danych ramach nie mieściły. Dla nich właśnie przeznaczony został osobny przybytek.

Zamek, jakeśmy widzieli, ma od zachodu i południa wysokie suteryny, w których są kuchnie i pokoje służby. Parter od zewnątrz nad temi suterynami, który od podwórza sam do suteren należy, zajmuje z dwóch sal narożnych złożone muzeum. W samym środku parteru głównej podworcowej fasady, prowadzą do niego drzwi i schody w sześciennym występie poniżej peristylu. W medalion zdobiący tympanon tego wejścia ujęta jest subtelna, marmurowa płaskorzeźba francuskiego pochodzenia. Najświętsza Panna na tle perspektywicznego krajobrazu, trzyma w jednej dłoni krucyfiks z Chrystusem, a w drugiej serce gorejące; nad nią Bóg Ojciec – w obłokach kładzie jej koronę na głowę. U góry, w wieńcu laurowych liści herb Leszczyńskich znowu. Schylamy głowę pod sklepieniem, wyłożonem taflami białego marmuru, robimy krok naprzód i schodzimy po schodach na dół, jak do katakumb. Zwracamy się w ciemnym korytarzu na prawo i mamy przed sobą nad drzwiami florentyńską Madonnę z polichromowanej terrakoty, pełną uczucia i wdzięku, z Dzieciątkiem na rękach , która jaśnieje wśród ram złotemi pokrytych lilijami. Przy świetle lampki wiszącej u sklepienia, błyszczy napis:

Sub Tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix!

Z dwóch sal o grubych murach, do których wchodzimy, jedna, większa, przedzielona jest wielkim obniżonym łukiem na dwie polowy i całe nieledwie jej wnętrze naprzeciwko wejścia zajmuje do jej charakteru zastosowany, a z jednego z francuskich również, jak się zdaje, zaników pochodzący komin. Figlarne, nagie putty drapią się po jego gzymsach. Motyw ten powtórzony został na framugach okien i na wielkim luku, aby rozjaśnił i lżejszem uczynił poważne i w tych warunkach z natury rzeczy ciężkie wrażenie całości.

stół, który przez trzy miesiące pełnił rolę katafalku

Dekoracya ścian i urządzenie zbiorów jest jeszcze nieskończone. Naprzeciwko okien wisi przepyszny Arras, z jakąś fete champetre i florentyńskie płaskorzeźby, którym się przyjrzeć warto. Wielki Luca della Robbia, glazurowany, biały, na niebieskiem tle, z Madonną w otoczeniu barwnych liści i owoców i dwie może piękniejsze od niego i bardziej interesujące terracotty. Jedna ma ramę okrągłą z wypukłych, polichromowanych, owocowych splotów, ujętych w opaski ze złotej łuski. U góry w girlandzie obłoków uśmiechnięte anielskie buziaki, a pod tem matka nachylona i modląca się do leżącego, nagiego i zwróconego do nas na pierwszym planie dzieciątka. Realizm, prawda, czar i wdzięk z niej promienieją. Typ ludowy Boticellego. Na drugiej, większej, bez polichromii, w gotyckiej niszy wspartej na dwóch kolumienkach, szeroko narysowana matka także, ale jak królowa, o pełnych, bogatych kształtach, przyklękła na prawem kolanie wprost nas i trzymająca na lewem nagiego bambina, który się z nią bawi. Z dwóch stron postacie świętych, z których jedna z obnażoną piersią. Typ bogini i pani, któryby nam przypominał pierwsze dzieła Michała Anioła, gdyby nie miał uroku wcześniejszych czasów. Dwie charakterystyczne, a dla ludzi naszych pokoleń tak pociągające strony włoskiego quatrocento , uderzają nas w tych palonych glinach : prostota, naiwność uczucia i wrażliwa na zmysłową piękność, ale świeża i pełna szlachetnych porywów fantazya. Skoro się dekoracya Muzeum ukończy, wejdą w skład jego prawdopodobnie obrazy, Lesueura z hotelu Lambert, wspaniałe rzędy polskie, które Kraków podziwiał na Wystawie Sobieskiego, i przedewszystkiem jedyny w swoim rodzaju zbiór emalij. Sądząc po wykończeniu znamionującem inne sale, nietrudno się domyślić, jak ono wtedy będzie wyglądać. Na tem kończymy nasz przegląd.

Nie można powiedzieć, aby restauracya ta, a raczej transformacya zamku in capite et membris , nadała mu we wszystkich szczegółach i w całem urządzeniu wewnętrznem jednolitość stylową. Sam cel pomieszczenia w nim dzieł sztuki, pochodzących z rozmaitych czasów i powstałych w najróżnorodniejszych epokach , musiał wykluczenie takiej pedantycznej jedności pociągnąć za sobą. Charakter ogólny nadaje mu wiek XVI, ale wygląda on tak, jak wyglądać powinien, nie wzniesiony odrazu podług jednego planu, lecz mający przeszłość i historyę. Powiedziałbyś, że każde pokolenie minione, które w nim żyło, pozostawiło jakiś ślad swej bytności po sobie, ale że całą tych pokoleń spuściznę dostroiło uczucie wieszczki do jednego stylowego ideału. A raczej, mówiąc ściślej, to, co jest monumentalne i kamienne, co się z konstrukcyą, samą wiąże, chociażby miało nawet ornamentacyjną cechę, temu nadano styl Odrodzenia, aby mogło służyć za najwłaściwsze tło do uwydatnienia zabytków rozmaitych wieków, i powiedziałbyś chętnie, za ul do pomieszczenia miodu zebranego na wszystkich niwach historyi: Przeszłość końca XVI i początku XVII w., związana ściśle z ruiną, została w niej z religijną troskliwością uszanowana, ale to, co w tej przeszłości było surowego i barbarzyńskiego nieco, co przemawiać mogło jakimś ostrym akcentem do dzisiejszych usposobień, to wykwintny smak właścicielki złagodził i uszlachetnił. Glos tej pychy i buty wielkopańskiej, który się tu kiedyś tak hałaśliwie odzywał, został uciszony. Kreacya ta, gdyż na inne miano restauracya ta nie zasługuje, jest tak, jak każde prawdziwe dzieło sztuki zupełnie bezinteresowna. Uskuteczniono ją samą dla siebie, stworzono z ruiny całość skończoną, aby dać wyraz wewnętrznej potrzebie i podnioślejszym instynktom. Nigdzie w szczegółach, ani w ozdobach niema nic takiego, toby wyraźnie mówiło o samej twórczyni, a wszystko razem o niej mówi, jak dzieło o artyście. Kto chce się przekonać, czepi jest prawdziwa kultura i delikatne artystyczne znawstwo, będące tej kultury wykwitem, powinien pojechać do Gołuchowa i rozpatrzyć się w tej rezydencyi.

IV.

1913 rok – Fotopolska

Ale to nie wszystko. Mówiliśmy dotąd o samym zamku, aleśmy właściwie nic nie powiedzieli o jego zbiorach i o ich charakterze. Zbiory sztuki, tak jak wszystkie inne zbiory na świecie, co do przedmiotu swego i treści, nie są sobie równe. Drezdeńska Grune Gewolbe , mimo swego bogactwa, nie da się porównać z Albertiną Wiedeńską, czy z salami rysunków, florenckich Uftiziów lub Luwru. Otóż do najwykwintniejszych i dla głębszego artystycznego wykształcenia najbardziej pociągających przedmiotów sztuki, należą bezzaprzeczenia stare ryciny, emalije i wazy greckie, które stanowią główną podstawę zbiorów Gołuchowskich.

Rytownictwo XVI, XVII i XVIII w. miało znaczenie, którego dzisiaj nie ma. Na północy. w XVI w. zastępowało ono monumentalne malarstwo, gdyż otwierało najszersze horyzonty rozbudzonej artystycznej fantazyi. Cały świat średnio-wiecznych legend, z dziejami nowego Testamentu i zdobyczami na wszystkich polach, odzwierciedlony w duszy ówczesnego człowieka, znalazł w jego odbiciach, rzuconych na. wątły papier, wyraz. Utajone instynkty i drgnienia twórczości, doszły nas w nich jeszcze ciepłe i żywe. Kiedy inne sztuki, zależne więcej od techniki i materyału i mające większe wymagania, wydawały dzieła o jasno określonych, plastycznych i skończonych kształtach, ono wypowiadało to nawet, co się wypowiedzieć nie da. Wartość jego polega nie tyle na tem, o czem nam wyraźnie mówi, jak na tem wszystkiem, czego się w niem domyślamy. To, co się w XVI w. odnosi do ogólnych wyobrażeń i pojęć, to w XVII w. skupiło się w psychologicznem studyum , w pojedynczej indywidualności, a w XVIII zwróciło do społecznego i towarzyskiego życia, do gry wad i przymiotów ludzkich we wzajemnym do siebie stosunku i do subtelnej i dowcipnej obserwacyj. Ryciny w XVII w. są przeważnie portretami, tak jak w XVIII scenami rodzajowemi. Przebiegając j, zdajemy sobie sprawę z tych stron kulturalnego rozwoju, o których żadna inna sztuka nam nie daje lepszego wyobrażenia i które tylko rytownicy ówcześni w improwizacyjnej swej werwie wyrazić byli w stanie.

1913 rok – Fotopolska

Są tu najpiękniejsze Albrechty Dürery ze scenami Pasyj, życia Maryi i Apokalipsy i z całym cyklem tych fantastycznych kompozycyj, które są tak charakterystyczne dla mistrza samego, jak dla epoki, która go wydała. Jest szkoła Dtirera, Mateusz Zeisinger ze swą tajemniczą i zagadkową walką światła i ciemności, Łukasz Cranach ze znakiem Salamandry, Hans Burgmeier i inni. Wiek XVII najwspanialej reprezentuje Jeremiasz Falek, który się sam podpisywał „Polonus,” urodzony w r. 1619 w Gdańsku, w czasie, kiedy budowa Gołuchowskiego zamku się w pierwszym peryodzie, swej świetności kończyła, a zatem czujący się u siebie. XVIII wiek najświetniej przedstawia drugi rytownik polski, Gdańszczanin także, Daniel Chodowiecki. Jeżeli Falek zgodnie z epoką, w której żyje, tworzy te nieporównane portrety, których cały szereg za źródło naszych dziejów służyć może, to ten ostatni wizerunkami typów i scen polskich najcharakterystyczniej ilustruje życie społeczne swego stulecia na naszej ziemi. Dopełnia go Francuz, Norblin de la Gourdaine, sprowadzony do kraju w r. 1774 przez księcia Adama, jenerała ziem Podolskich, nadworny z czasem malarz Stanisława Augusta, ze swemi szkicami i wizerunkami w stylu Rembrandta, i utalentowany jego uczeń Płoński. Żeby poznać dobrze i ocenić tych trzech tak niepospolitych artystów, Falcka .Chodowieckiego i Norblina, trzeba ich widzieć w Gołuchowie. Stosunki same domu Czartoryskich z Norblinem sprawiły, że najpiękniejsze jego prace stały się własnością pani Działyńskiej, a ponieważ Norblin był w ścisłej z Chodowieckim przyjaźni, ten ostatni przysyłał mu zawsze pierwsze odbicia swych rycin, które dzisiejsza właścicielka od wdowy po Norblinie nabyła.

Ale rycina jest szara i bezbarwna, przy czarnych swych rysach na pożółkłym wiekami papierze. Emalija daje nam barwę. Jest ona tern w stosunku do innych artystycznych technik, czem drogi kamień w stosunku do innych kamieni. Łagodnym swym i nieporównanym blaskiem ożywia wszystko, a w dziejowym przebiegu ulegała zmianom, które się tak wymownie godzą z duchem i cechami rozwoju sztuk, uważanych w ogóle. Znana i ceniona jeszcze w starożytności, przez znaczną część wieków średnich była przeważnie inkrustacyjna. Szklistą i barwną swoją masą, ujętą w komórki ze złotych nici, czy w wypukłości metalu, wyżłobione na jego powierzchni, uwydatnia przedstawienia i tworzy na pokrytym niemi przedmiocie dekoracyjny wzór, któremu jaśniejące tych komórek linije nadają wybitne stylistyczne piętno. Od XIV do XV stulecia staje się, przezroczysta i cały rysunek, wyryty na metalu ze wszystkiemi zagłębieniami modelunku, przez jej zabarwiony kryształ przegląda. Z XV wieku pod wpływem sławnych limuzyńskich emalierów, z miasta Limoges we Francyi, dawny i wiekami przekazany charakter tej techniki się zaciera, rwą się pęta i przybiera ona malarską cechę, przy której barwy się swobodnie ze sobą łączą. Aż do XVII w. na pokładzie czarnym , brunatnym, lub niebieskim, o przepysznych tonach, zaznacza i modeluje najczęściej białemi farbami kompozyecyę, a od tego czasu i przez w. XVIII zbliża się do malarstwa na porcelanie, z całem bogactwem jego kolorystycznej tonacyj, od którego jest nieskończenie swą subtelnością wyższa. W czterech zatem różnych stadyach przedstawiają nam się dzieje tej techniki. W średnich wiekach jej okazy dopełniają nam zbyt zawsze skąpy dla znajomości tej epoki zasób figuralnych i kompozycyjnych przedstawień, a z końcem XV i XVI w. przekazują nam nieraz niedoszłe w innej formie pomysły i utwory wielkich mistrzów Odrodzenia. Na emalijach samych możnaby oprzeć jakąś część historyi sztuki.

Z emalij, których wszystkie okazy zbiór pani Działyńskiej mieści, widzieliśmy w Gołuchowie tylko blisko na metr wysoką i odpowiednio szeroką tablicę, ze scenami męki Chrystusowej, tworzącemi cały cykl ujęty w jedną całość i w jedne ramy, i która już samemi rozmiarami o swej wartości mówi, ale mamy o nich wyobrażenie z głośnych publikacyj Labarta i Edwarda Garnier. Do sławnych między niemi należy plakieta z Matką Boską i Jezusem błogosławiącym, z XII wieku, niemieckiego pochodzenia, stanowiąca rzadki przykład techniki zachodniej, na bizantyńskich wzorach opartej. Jeszcze może bardziej interesująca i również, jak tamta przez Garniera publikowana, tak zwana aplika z tej samej epoki, ale już limuzyńskiego wyrobu, przedstawiająca Chrzest Chrystusa w Jordanie. Wiek XV i XVI reprezentują prawie wszystkie te sławne, rodziny emalijerów z Limoges, które rodzinnemu swemu miastu tak wielką zapewniły sławę. Jest tu Leonard Limousin, Jean Penicaud, Pierre Reymond, Jean Court dit Vigie z r. 1556, Couly Noylier z datą 1545, na reszcie Martin Denis Pape. Są wielkie medaliony, przykrywy do naczyń, całe naczynia, misy, tace, portrety na blachach i tryptyki, i na tem wszystkiem kompozycye jeśli nie z Pisma Ś., to mitologiczne, podług wzorów Rafaela i innych mistrzów.

Jeżeli jednak dla pospolitych śmiertelników tak ryciny jak nawet emalije same przez się, mogą nie mieć nadzwyczajnego powabu i dla odczucia swej wartości wymagają pewnego estetycznego wykształcenia, to w wyższym jeszcze stopniu da się to powiedzieć o wazach greckich. W społeczeństwach najbardziej rozwiniętych i w wielkich europejskich stolicach, gdzie muzea ich znaczną ilość i osobne działy posiadają, sale, w których są wystawione, bywają zwykle puste, i, wielka, szeroka publiczność ich nie tylko nie szuka, ale nieraz nawet lekceważąco unika. Niema minio tego przedmiotów sztuki, któreby na większą zasługiwały uwagę i większą artystyczną rozkosz zapewniały tym, którzy klucz do ich zrozumienia znajdą. Jeden z najznakomitszych nowożytnych znawców i badaczy, który życie swe wyjaśnieniu tajemnic formy poświęcił, Gotfried Semper, powiada słusznie, że do bezwzględnie najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek z rąk ludzkich wyszły, należą kształty glinianych waz greckich, z pięknej epoki, z tak prostemi, delikatnemi, a tak pełnemi siły i polotu zarazem zagięciami i przejściami swych linij. Na ich ornamentacyi i rysunku pokrywających je przedstawień, możemy śledzić najlepiej rozwinięcie się stopniowe rysunkowego i estetycznego poczucia ludzkości. Pokazują nam one, jak ornamentacya ta zrazu jest wyłącznie geometryczna, z linij, meafidrów i rautów złożona, jak pod wpływem prastarych wschodnich cywilizacyj, czerpie swe motywy w fantastycznym i realnym świecie zwierzęcym, jak następnie wprowadza  w tę dziedzinę człowieka i z nim razem formę najwyższej i najdoskonalszej organizacyi.

Z początku, te zwierzęce kształty, skrzydlate i w charakterze swym tak dziwne, czarnemi, tu i owdzie białemi, a niekiedy i fioletowemi zaznaczone barwami, oplatają dokoła jasno-żółte :lub czerwone naczynia. Potem się to zmienia. Powiedziałbyś, że pewnej letniej nocy jakiś garncarz, w domostwie nawpół przymkniętem i do którego z portów nabrzeżnych weszli na gawędę i pochwycenie języka, dalecy, może feniccy żeglarze, czarne ich cienie przy rozpalonem ognisku, rzucone na ścianę, przeniósł szybkim ruchem pędzla na jasne tło dopiero co wypalonej gliny. Ruszają się one przed naszemi oczyma w długich procesyach, widziane w profilach z zamaszystemi gestami rąk i nóg, czasami na wozach z końmi, zaprzężonemi jeden koło drugiego. W stylu rysunku znać jeszcze wpływ sztuki egipskiej i assyryjskiej, których produktami handel morski wszystkie porty zasilał i które były bodźcem i wzorem dla pierwszych prób twórczego greckiego ducha.

Nareszcie Grecya przychodzi sama do samodzielności, wznosi, nietylko Świątynie we własnym stylu, ale wydaje w rzeźbie i malarstwie artystów, których dzieła stają się wzorem dla całej przyszłości i są naśladowane przez wszystkich, nawet przez garncarzy, czy raczej malarzy glinianych naczyń. Dla uwydatnienia tern wyraźniejszego, skończonego i w piękności swej tak idealnego kształtu, dla uwidocznienia lekkiemi rysami wszystkich subtelności jego powłoki, zarzucono kolor czarny figur, a czerwony tła. Użyto metody przeciwnej i jasne czy czerwone figury zaczęto cienkim i lekkim pędzlem rysować na tłach pokrytych czarnemi tyntami. Nie było w starożytności wyrobu, któryby miał, większe wzięcie i w lepszym stanie czasów naszych doszedł, jak te wazy, fałszywie przez długi czas etruskiemi zwane, a które zapełniają starożytne grobowce wszystkich krajów, z helleńskim światem mających bliższe stosunki. Jeżeli sumy się dzisiaj płacą za oryginalne rysunki Rafaela, Leonarda da Vinci czy Dtirera, których dzieła własnoręczne i skończone zdobią nasze zbiory, jakąż wartość mieć muszą te kompozycye i rysunki, z których możemy powziąć wyobrażenie o nieznanych nam zupełnie, a tak sławnych malarzach starożytności? Nazwisk Polignota i Mikona, Parchasiusa, Zeuxisa i Apellesa, uczy się każde dorastające pokolenie, ale żadne z nich ich dziel nie widziało i prawdopodobnie nigdy widzieć nie będzie. Na wazach greckich, z najpiękniejszych epok, mamy wierny ich twórczości odblask. Jeżeli nie w całości, to we fragmentach przynajmniej przesuwają się przed nami ich niemal śmiertelne kreacye jak w wizyj. Cały urok, cała świeżość ta niedościgła prostota, która jest i pozostanie wzorem i szkołą ludzkości, pozostawiła idealny swój ślad na nich. Jeżeli same wazy są najpiękniejszemi utworami ręki człowieka, to te lekkim konturem zaznaczone, powietrzne, pełne wykwintności i życia, a tak w uczuciu swem naiwne rysunkowe kształty, należą do najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek artysta nakreślił i nakreślić jest w stanie.

Waz greckich, najwspanialszych egzemplarzy i najlepiej zachowanych, tak świeżych, jakby wyszły wczoraj z warsztatu garncarza, jest tu paręset sztuk. Są to wielkie Amfory, tak zwane Hydrye, Stamnosy, Oxybaphony, Kylixy, Oenochoe, Lecythósy, Rytony i inne, o najrozmaitszych nazwiskach, do których brzmienia sama ich piękność każe się przyzwyczaić. Możemy na nich śledzić nieledwie cały rozwój tej sztuki, od najdawniejszych czasów, od epoki geometrycznej, czy też orientalno-zwierzęcej, idąc przez czasy czarnych figur na czerwonem tle, do czerwonych na czarnem, czyli do najświetniejszego i artystycznie najpiękniejszego, a z pewnego stanowiska najbardziej interesującego okresu. Jest Między niemi ogromny Stamnos, tj. rodzaj Hydryi, zamkniętej zlekka od otworu, z czarnem tłem mającem połysk emalii i z jedną tylko figurą, ale ta przedstawia Saphonę, jak świadczy napis, i ma tyle wdzięku i naiwności przy charakterze, żebyś ją wziął za oryginalny portret Lezbijskiej wieszczki. Jest prześliczny Depas z szeregiem Satyrów i Menad z nieznanym nam zkądinąd podpisem malarza Sotadesa. Są wielkie Hydrye ze scenami expiacyi i ofiar, należące do największych rzadkości. Ryton, będący unikatem i którego oczy błyszczą jak karbunkuły w baraniej głowie. Niektóre z tych naczyń, pokryte bachicznemi i ofiarnerai scenami, są tak w przedstawieniach swoich pełne religijnego nastroju i tej idealnej zadumy w rysach i ruchach postaci, że przypominają najpiękniejsze grupy fryzu Fidyasza w Ateńskim Parthenonie. W znacznej ich części uderzają przedewszystkiem te lekkie, pełne gracyi i życia, a tak młodzieńcze, tak znamionujące czas i epokę, sceny porwania. Satyry gonią za Menadami z pochodniami w rękach, Boreasz porywa Orythyę, Peleusz Tetydę, to znowu młody Faun jakąś Nimfę z opaską na czole, która leci z rękoma podniesionemi jak o ratunek. Znaczna ilość z najrzadszych pomiędzy temi naczyniami, publikowana była w Gazette Archeologique. Są one zresztą oddawna sławne. W początkach, kiedy ten zbiór się zaczął gromadzić, ogłosił jego katalog Longperier; obecnie, skoro go wywożono z Paryża, najznakomitszy z dzisiejszych znawców waz greckich, archeolog francuski de Witte, poświęcił mu obszerny tom, który roku zeszłego opuścił prasę.

Z tego rzutu oka, a raczej z tej pobieżnej analizy którą nam czytelnik dla miłości przedmiotu wybaczyć powinien, widać jasno, jak sądzimy, do jak drogocennych, ważnych i przy delikatnej swej i misternej subtelności, wykwintnych dzieł sztuki należą ryciny, emalije, a zwłaszcza wazy greckie o nieporównanych formach, z nieskończonym eyklein swych rysunkowych przedstawień, i jaki one charakter nadają zbiorom Goluchowskim. Każdy z tych działów jest w swoim rodzaju zupełny i daje nam pojęcie o technice i stylu tego zamku jeśli nie największe, to w zupełności swej najbardziej zaokrąglone bogactwo.

Najłatwiej stosunkowo dadzą się zebrać ryciny, o wiele trudniej emalije, a najtrudniej wazy greckie. Na rycinach najprędzej i najlepiej się smak artystyczny kształci. Subtelna ich technika przygotowuje do zrozumienia i ocenienia emalij, a dojrzałość dopiero zupełna prowadzi do odczucia piękności greckiej. Nic więc dziwnego, że w tym samym chronologicznym porządku zbiory te gromadziły się i uzupełniały. Dzisiejsza właścicielka rozpoczęła je od ryciu Norblina i Chodowieckiego, a ponieważ ten ostatni, jak wiadomo, był nie tylko rysownikiem, ale i emalijerem, interes zatem jeden pociągnął drugi za sobą i w następstwie doprowadził do zamiłowania waz greckich. Norblin więc i Chodowiecki mają szczególniejsze w zamku Gołuchowskim znaczenie jako pierwsi inicyatorowie jego artystycznej myśli. Brązowe popiersie Norblina, jakieśmy widzieli, umieszczone jest w jednym z gabinetów pierwszego piętra, a olejny portret Chodowieckiego w tej samej sali, co wazy greckie. Pamięć przytem tych dwóch artystów wiąże niejako Gołuchów z Puławami, jak nić rodzinnych tradycyj odnośna do sztuki.

Przy tem, cośmy powyżej powiedzieli, na tych wielkopolskich piaskach i wśród tej lesistej ciszy, Gołuchowska rezydencya z całą swoją ukrytą świetnością, przypomina jeden z zaczarowanych zamków Ariosta. Skoro w niej człowiek sam zostaje, wszystkie wspomnienia Odrodzenia, jakby zbudzone naraz, zlatują się z głębi dębowych i bukowych lasów i prześladują wyobraźnię.

Zamek ten z francusko-polskim swym charakterem, pod pruskiem panowaniem, przy nacisku i gniotącej wszystko pysze Niemców, świadczy najlepiej, że się bez nich obejść możemy i że mamy zasobów dosyć, aby się na własnych nogach utrzymać i wśród innych narodów odegrać równorzędną z nimi rolę. Na samej granicy Królestwa Polskiego, zwrócony otwartym swym podworcem ku dalekim-wschodnim, polskim przestrzeniom, robi on takie wrażenie, jakby go fale cywilizacyjnego życia i losów tutaj zaniosły, aby stał jako zadatek przyszłości i wobec tej brutalnej siły, która fałszywie kulturą się mieni, był prawdziwej kultury przybytkiem. Nadużyciom narodowości przeciwstawić można tylko żywą narodowość, przewadze obcej kultury tylko własną kulturę. Wiedziała dobrze o tem Anna z Rozdrażewskich Leszczyńska, pisząc nad kominem jednej z komnat zamku tę piękną dewizę: „Ogniem ognia nie zagasisz!” Brzmiała nam ona w uszach przez całą drogę, skorośmy opuszczali Gołuchów, i mimo najsmutniejszych wieści, rozlegających się wokoło, dodawała otuchy i budziła wiarę w przyszłość.

Kraków, w marcu 1886 r.


II wojna światowa  

Dzieje w czasie wojny

Monika Kuhnke

Warszawa ul. Kredytowa 15. Zdjęcie street view

Na przełomie maja i czerwca 1939 r. księżna Maria Ludwika z Krasińskich Czartoryska, w imieniu swego małoletniego syna Augustyna zarządzająca ordynacją gołuchowską, poleciła sporządzenie pięćdziesięciu różnej wielkości skrzyń i tub. Miały w nie miały zostać zapakowane najcenniejsze dzieła sztuki z Gołuchowa i przewiezione do Warszawy. Tam, przy ul. Kredytowej 12, księżna posiadała okazałą kamienicę, która wydawała się odpowiednim miejscem do ukrycia choćby części gołuchowskich skarbów. Wyborem i fachowym nadzorem nad pakowaniem zajął się dr Pajzderski. Z obrazów zamkowych wybrano zaledwie 8, i to niewielkich rozmiarów − takich, które łatwo mogłyby stać się łupem wojennym. Były to głównie XVI-wieczne portrety, w większości pochodzące z sypialni królewskiej: wizerunek Ludwiki Lotaryńskiej, portret Renaty ks. Ferrary oraz portret nieznanej damy, a także dwa omawiane portrety: Karola VIII i Anny Bretońskiej. Kolejnym był portret Franciszki de Sovoie-Nemours, późniejszej królowej portugalskiej, nieznanego malarza hiszpańskiego z XVII w. (wiszący w salonie). Ostatnie dwa, ówcześnie przypisywane Rogerowi van der Weydenowi, zdobiące tzw. przedpokój, były obrazami religijnymi. Jeden przedstawiał Marię Bolejącą (Mater Dolorosa), drugi Chrystusa w koronie cierniowej (EcceHomo). Wszystkie wybrane do ewakuacji dzieła sztuki, i te znajdujące się w zbiorach zamkowych, a więc wchodzące w skład ordynacji, jak i prywatne, należące do Czartoryskich zostały spisane i ponumerowane. Numery, wydrukowane na niewielkich różowych karteczkach delikatnie naklejono na każdym z nich. Dotyczyło to także obrazów. Na odwrociu portretu Karola VIII naklejono kartkę z numerem 2033, a na odwrociu wizerunku jego żony numer 203425. Skrzynie załadowano do dwóch ciężarowych samochodów i pod opieką dr. Pajzderskiego przewieziono do Warszawy. Tu zniesiono je do piwnicy mieszczącej się pod bramą kamienicy. Piwnicę na wszelki wypadek starannie, w wielkiej tajemnicy, zamurowano. Osiem obrazów zaniesiono do apartamentu księżnej. Po wybuchu wojny księżna Maria Ludwika przebywała głównie w Warszawie; do Gołuchowa i nie mogła i nie chciała pojechać. Miała świadomość, że Niemcy wcześniej czy później zorientują się, że ogromna część zbiorów zamkowych została wywieziona, pomimo iż zrobiono wiele, aby fakt ten ukryć. Do pozostawionych w Gołuchowie ponad dwudziestu skrzyń zapakowano inne dzieła, których wywozić nie zamierzano (a może nie zdążono?). Pozostałe poprzestawiano i pozamieniano lub przewieszono. Wnętrza miały zdradzać jedynie zamiar ewakuacji, do której nie doszło. Do Warszawy wywieziono przezornie także inwentarze, przewodniki i publikacje dotyczące Gołuchowa. Te zabiegi pozwoliły przez kilka miesięcy, bo do około połowy 1940 r., utrzymać władze niemieckie w przeświadczeniu, że zbiory muzealne pozostały na miejscu. Właśnie około połowy 1940 r. księżna Czartoryska po raz pierwszy została pisemnie poproszona o wskazanie miejsca przechowywania ewakuowanych zbiorów. I to w sposób nader uprzejmy. Nie bez przyczyny. Trzy lata wcześniej jej syn Augustyn poślubił Marię de los Dolores ks. de Bourbon-Sicilie, infantkę hiszpańską, a Hitlerowi wówczas bardzo zależało na poparciu Madrytu. Mogła, więc Maria Ludwika pozwolić sobie na udzielanie wymijających odpowiedzi. Te spowodowały intensywną, nerwową wymianę korespondencji między władzami ziem włączonych do Rzeszy (Warthegau), na terenie których znalazł się Gołuchów, a władzami

dr Kajetan Mühlmann

Generalnego Gubernatorstwa (GG) w Warszawie i Krakowie. Wreszcie dr Kajetan Mühlmann, pełnomocnik ds. zabezpieczania dóbr kultury w GG, wydał dr. Alfredowi Schellenbergowi (szefowi muzeów dystryktu warszawskiego) polecenie złożenia wizyty księżnej. Mühlmann był bardzo zainteresowany zbiorami, tyle że nie w celu wydania ich do Poznania, czego żądały tamtejsze władze. To była zbyt cenna kolekcja. Późną jesienią 1941 r. Schellenberg udał się na Kredytową 12. Zażądał wskazania miejsca ukrycia zbiorów. Groził księżnej przesłuchaniem przez Gestapo. W razie odmowy – miał powiedzieć − będzie Pani mówiła nie ze mną i nie tutaj. Księżna Czartoryska poprosiła o zwłokę, po czym skontaktowała się ze swoim adwokatem. Ten aż nadto dosłownie poinformował ją, jakie mogą być konsekwencje ewentualnej odmowy. Prawdopodobnie wówczas nawiązała kontakt ze Stanisławem Lorentzem, dyrektorem Muzeum Narodowego. Lorentz zasugerował przewiezienie zbiorów do gmachu muzeum i złożenie w depozyt. Tylko to mogło, jego zdaniem, jeśli nie uniemożliwić, to na pewno opóźnić ich wywóz do Rzeszy. Księżna Czartoryska propozycję zaakceptowała i przekazała swoje stanowisko Schellenbergowi. Niemiec złożył odpowiedni raport w Krakowie i otrzymał polecenie przesłania tam całych zdeponowanych zbiorów, ale po uprzednim sporządzeniu w Warszawie dokładnych spisów. Piwnice zostały odmurowane 2 grudnia 1941 roku. Następnego dnia Schelenberg pojawił się przy Kredytowej 12. Osobiście zdjął ze ścian 8 „gołuchowskich” obrazów i zawiózł je do muzeum. W kolejnych dwóch transportach znalazły się skrzynie i rulony. W muzeum całość przetransportowano do sali na I piętrze. Tam złożono także wspomniane obrazy. W marcu 1942 r. z całego zbioru gołuchowskiego, liczącego ponad 1000 obiektów, dr Werner Kudlich, dyrektor Muzeum w Troppau (Opawa), ściśle współpracujący z Mühlmannem, i na jego polecenie, dokonał wyboru 82 najcenniejszych obiektów. Wśród nich wymienione zostały 4 obrazy: Mater Dolorosa i Ecce Homo oraz portrety Anny Bretońskiej i Karola VIII. Wszystkie one zaliczone zostały do tak zwanego pierwszego wyboru, a wiec dzieł sztuki najlepszych i przeznaczonych w pierwszej kolejności do wywozu do Krakowa, a potem ewentualnie dalej – do Rzeszy Jednak z Warszawy nie wyjechały. Powody mogły być dwa. Albo przeszkodziła temu trwająca inwentaryzacja i konserwacja zabytków, skutecznie rozciągana w czasie przez polskich specjalistów, albo wspomniane już intensywne starania Poznania, a potem Berlina, o odzyskanie zbiorów gołuchowskich w całości. Korespondencja trwała do końca roku 1943, kiedy to przedstawiciel pełnomocnika Hitlera, dr. Hermanna Vossa (od 1943 r. dyrektora tworzonego przez Hitlera Muzeum w Linzu), w odpowiedzi na skargę niemieckich władz w Poznaniu (notabene powołujących się na odpowiedni paragraf statutu ordynacji gołuchowskiej z 1893 r., mówiący o… niepodzielności kolekcji), oświadczył, że ostateczne rozstrzygnięcia dotyczące kolekcji zabranej do Warszawy zapaść mają po zakończeniu działań wojennych33. Zbiory gołuchowskie udało się w większej części (nie licząc „prywatnych” kradzieży dokonywanych przez żołnierzy niemieckich) zatrzymać do momentu wybuchu powstania warszawskiego. Wówczas dopiero rozpoczęło się niszczenie i wymykający spod wszelkiej kontroli tzw. dziki rabunek tego, co w muzeum pozostało. W dniu 9 października 1944 r. większość dzieł z Gołuchowa spakowano i na rozkaz SS-Sturmbanführera Benno von Arenta wywieziono z Warszawy do zamku Fischhorn na terenie Austrii. Tam też, w skrzyni oznaczonej numerem 13, pojechali Karol VIII i Anna Bretońska.

Monika Kuhnke „Dworzanin i Dama Jana Mostaerta, 

Historia dwóch obrazów ze zbiorów Muzem w Gołuchowie.

+++

Tunele w MRU – Międzyrzecz, to tu gdzieś w tych ciemnych kazamatach magazynowano skarby i działa sztuki z Gołuchowa. Czy do dziś wszystkie odnaleziono? Czy może część kolekcji spoczywa w tych tunelach do dziś?

Zebrane przez Izabelę Czartoryską i jej męża zbiory: ogromna kolekcja starożytności, grafika, malarstwo i rzemiosło artystyczne z XII-XVI w. uległy rozproszeniu podczas II wojny. Część wpadła w ręce hitlerowców i w większości zaginęła, część Niemcy wywieźli z zamku i ukryli w bunkrach pod Międzyrzeczem. Te zbiory po wyzwoleniu Sowieci zabrali do Leningradu. Od 1946 r. kolekcję ratowano. Tkaniny, ceramikę i hafty gotyckie odzyskane z Niemiec przekazano do Muzeum Narodowego w Warszawie. Także tam odesłano z Leningradu ogromną kolekcję waz greckich, zabytków egipskich i szkieł starożytnych – w sumie około 4,5 tys. Eksponatów.

+++

To prywatne muzeum funkcjonowało nieprzerwanie do września 1939 roku. II wojna światowa stała się dla kolekcji Izabelli Działyńskiej tragedią. Zrabowane przez hitlerowców zbiory zostały wywiezione, wiele eksponatów zniszczono, inne zaginęły. Ocalała część kolekcji powróciła do Polski w 1956 roku z byłego Związku Radzieckiego. Dziś szacuje się, że do Gołuchowa wróciło około 15 % wszystkich zbiorów…


Park w Gołuchowie

Adam Kubaszewski

„Ogrodnik Polski” z 1880 roku

Pisownia oryginalna

Było to w roku 1870 w miesiącu maju, kiedy miałem sposobność zwiedzić Gołuchów, położony w okolicy którą natura, ta chojna mistrzyni, uposażyła szczodrze w swe cuda.
Zanim o parku mówić będę, poznajomię czytelnika z miejscowością i jej historycznym zamkiem.
Gołuchów oddałony zaledwie o dwie wiorsty od rzeki Prosny, a więc granicy Królestwa Polskiego, pomiędzy Pleszewem i Kaliszem, leży w nader uroczej dolinie, którą ożywia bystry strumień Trzemna, w przeróżne skręty powyginany. Dolina nad nim położona to rozszerza się, to zwęża naprzemiany, ujęta niby w ramy w dwa pasma pagórków, niekiedy do 10-u metrów (17 łokci) wysokich. Pagórki te naprzemian z poprzecznemi wąwozami i zagięciami, przyczyniają się wielce do urozmaicenia miejscowości.
Na tej dolinie zwraca uwagę las dębowy na prawym brzegu położony, jak niemniej po lewym brzegu, w równej od niego odległości, około 200 sztuk odwiecznych dębów, rozrzuconych nad doliną i po pagórkach. Od zachodu rozciąga się cierny las sosnowy, służący niejako za, tło dębom, bliżej doliny się znajdującym. Nieopodal ujścia do Prosny, a więc o wiorstę, niżej Gołuchowa zagłębia się łożysko strumienia wraz z doliną, a w miarę tego pagórki przybierają na wysokości, przez co tworzy się, czarująca panorama na sioła i lasy na pograniczu Królestwa leżące.
Dodać należy, że okolica ta w najodleglejszych czasach nęciła swoim powabem ród ludzki, czego dowodzą liczne żalniki urny w różnych kształtach i rozmiarach znajdowane po pagórkach wzdłuż doliny.
Przybywający do Gołuchowa od którejkolwiekbądź strony, spostrzega jeszcze w odległości kilku wiost, wysmukłą wieżę kościelną, dominującą ponad wszystkiem co ją otacza. Kościół położony z lewego brzegu Trzemy, na miernym pagórku blizko od strumienia, znajduje się w zupełnie dobrym stanie. W nim to, podług podania, odprawiali swego czasu nabożeństwa bracia czescy, sprowadzeni przez księcia Rafała Leszczyńskiego. Później i dotąd, wznoszą się w nim modły ludu katolickiego.
Zamek i osady gminu leżą w dolinie wzdłuż strumienia, lecz za słania je las od zachodu i północy, a od wschodu pagórki – więc spostrzedz je można dopiero z blizkości.
Początek zamku któremu poświęcam słów kilka, niknie w mgle przeszłości, a najstarszym mieszkańcom Gołuchowa jest znanym z tragdycyi, jako zamek książąt Sapiehów. Po królu Leszczyńskim odziedziczyli go Chlebowscy, potem Suchorzewscy i Kalksteinowie; obecnie stanowi własność hrabiny Działyńskiej, córki byłego ministra Adama księcia Czartoryskieko. Zamek położony na prawym brzegu strumienia, wsparty wschodnią fasadą o pagórek, zaciekawi przechodnia omszałemi  murami, jak i sterczącemi wśród zwalisk resztkami czterech baszt.
Bujne bluszcze i niektóre krzewy, jak bzowiny (Sambucus nigra), tarnina (Prunus spinosa) i inne, których nasienie przyniesione przez ptactwo lub wiatr, pokrywają te zwaliska swą zielenią i dodają im pewnego uroku.
Mając za cel odszukać wszystko co się, w Goluchowie odnosi do ogrodnictwa, szczególniej w przeszłości, skwapliwie staniem się zbadać każde pojedyńcze drzewo, które zdradzało przeszłość swemi rozmiarami lub wiekiem. Jednakże pod tym względem nie wiele przechowało się pamiątek, a pozostałe świadczą raczej o nowszych czasach—co się da wytłomaczyć tern, że ogrodnictwo szczególniej malownicze, o wiele później się u nas rozpowszechniło, niż w krajach łagodniejszym klimatem obdarzonych; drzewa najstarsze które tu napotkać można, mogły być sadzone w końcu XVII-go wieku, i to w najbliższem otoczeniu zamku. Zasługuje tu na wzmiankę, szpaler z grabiny, sadzony wzdłuż prawego brzegu strumienia w prostej Unii, tuż za głównym mostem drogi zamkowej. Dotąd utrzymało się jeszcze 27 grabów na rozciągłości 70-n metrów (około 120 łokci); większa ich część już jest spruchniałą w środku – przecież dostateczna wilgoć z blizkiego strumienia i dobra ziemia z osadzonego tu przez wodę mułu, jeszcze długo jemogą utrzymać przy życiu. Dawniej cięto ten szpaler w wysokości 3 metrów (5 łokci), lecz zaniedbano tego już od kilkudziesięciu lat, jak to okazują rozłożyste konary, które każda wiosna gęstym pokrywa li-ściem. Wyżej o kilkaset łokci od zamku, znajduje się dziewięć pozostałych lip, które koronują kształtny pagórek, ocieniając spustoszałą kapliczkę, i wiele mogił dokoła. Lipy te ulegające z każdym rokiem większemu zniszczeniu, były w późniejszym już wieku przycięte na wysokości dwóch metrów (3-1/2 łokci), prawdopodobnie w celu odsłonięcia niezbyt wysokiej kapliczki. Czas ozdobił je powtórnie konarami. Dwa kolosalne drzewa, lipa i wiąz, mające średnicy ł jeden, a wysokości do 25-u  metrów, świadczą wymownie, że niejednym burzom się opierały. Wiąz, którego konary były zdruzgotane przed kilkudziesięciu laty, dorosł powtórnie swej sąsiadki i wspólnie mogą jeszcze przekazać swoją przeszłość naszym potomkom. Grupę złotowierzbów w narożniku wschodnio-północnym zamku, i drugą znajdującą się poniżej nad strumieniem, zasadzono na początku tego stulecia; dostatek przecież wilgoci, oraz dobra ziemia na której się znajdują, a wreszcie szybki wzrost właściwy wierzbom, zamieniły je w rozłożyste drzewa. Prócz drzew wyżej wymienionych znajduje się jeszcze kilkanaście olch, odznaczających się swemi rozmiarami i starością, zdobiących brzegi strumienia i dolinę lewego brzegu. W końcu, jeden dąb w stronie północno-wschodniej zamku, przewyższa swoją starością wszystkie drzewa tu się, znajdujące, świadcząc równocześnie o dawnym lesie dębowym, który otaczał zamek od północy i wschodu.
Oto i cały zastęp z przeszłości ogrodu malowniczego.

W czasach pamiętnych już naszym dziadkom, uległ Gołuchów wielu niekorzystnym zmianom. Lasy pełne wysmukłych sosen i rozłożystych dębów, legły przeważnie pod razami niszczącego topora. Wiatr zachodni unosił piaski sypiąc z nich kopce, często na kilka metrów wysokie. Staw z południowej strony zamku wyżej głównego mostu, po większej części zasypanym został. Zamek odsłoniony na wpływy złych pór roku, deszczu i wiatru wdzierającego się przez wytłoczone szyby, zapadł w ruinę. Gwałtowny orkan, który podług tradycyj dotąd tu przechowanej, nawiedził te okolice w ostatnich latach XVIII-go stulecia, przyczynił się wielce do spustoszenia, wyrywając i druzgocąc drzewa, powywracał więcej odsłonione zabudowania, zerwał nawet szczyt wieży kościelnej, wrzuciwszy go w staw o 140 metrów odległy 1). Lecz nie na zawsze miał pozostać ten smutny stan Gołuchowa.

1 – Przypuszczać można, że szczyt wieży był drzewem pokryty i nie dość silnie przymocowany. Teraźniejsza piękna kopuła zbudowana staraniem i kosztem pani Chlebowskiej, pokryta jest miedzią

Postępy jakie świat robi z każdym rokiem i niemal w każdym kierunku przemysłu i sztuk, nie wyłączyły bynajmniej ogrodnictwa, któremu zaprzeczyć nie można, że obecnie dosięga wysokich szczebli rozwoju. Szczególniej ogrodnictwo ozdobne i drzewoznawstwo, coraz więcej znajdują miłośników i wielbicieli. Każdy wznioślejszy umysł odnajduje w ogrodnictwie ozdobnem powaby, których wzory spoczywają w naturze. Nie wiele mamy dziś ogrodów malowniczych, których pierwowzory nie byłyby wystudyowane z szczególnie pięknych okolic. Wdzięki ich starano się, studyować i pomieścić często na bardzo malej przestrzeni, z zastosowaniem się do miejscowości. Udawało się to i udaje w różnym stopniu, stosownie do znajomości rzeczy wykonawcy i jego poczucia piękna.
 Już w czwartym dziesiątku tego stulecia, w Goluchowie zaprowadził niektóre ulepszenia były dziedzic tegoż p. Kalkstein, utrwaliwszy lotne piaski przez założenie zagajeń od strony zachodniej, jak również przez uregulowanie dróg, które są wytknięte od kościelnej wieży w prostym kierunku do każdej sąsiedniej wioski—tak, że przybywający z którejkolwiekbądź strony do Gołuchowa, na końcu drogi wysadzonej drzewami widzi w perspektywie wysmuklą wieżę kościelną. Nadto, po pagórkach prawego brzegu w blizkości zamku założono obszerne sady.
Wkrótce potem nabył Gołuchów Jan hr. Działyński, wielki lubownik drzew, szczególniej iglastych. On to właśnie umyślił nagromadzić w Goluchowie wiele drzew i krzewów mniej rozpowszechnionych, starając się wypróbować je tutaj pod względem klimatu.
Wnet jęto się do obsadzenia drogi publicznej i zanikowej dębami, klonami, lipami, otaczając ją również żywopłotem z głogów – od strony zaś, zamku – szpalerem z grabiny. Na pagórkach od wschodu nasadzono kilka grup świerków (Picea excelsa), tu i owdzie po kilka różnych drzew iglastych (Abies balsamea. Ab. sibirica, Pinuś austriaca, Pinus Strobus), któremi też później obsadzono podnóże pagórka z kapliczką. Od głównego wnijścia zamkowego, w kierunku wschodnim, połączono zabudowania dworskie, odległe o 120 metrów, aleją lipową szeroką na 7 metr.; po za tą, z każdej strony w odległości 3 metrów zasadzono szpaler grabiny. Wspomniane zabudowania, ciągnące się z południa na północ, zasłonięto pięknemi grupami drzew liściastych i krzewów w różnych odmianach.

Z ganku zamkowego w kierunku północnym, w odległości stu metrów, nęciła oko widza druga piękna aleja lipowa, długa na 320 metr. dotykająca niższym końcem strumienia w miejscu, w którem uchodząc przez główną śluzę, tworzy małą kaskadę. Miała ona zapewne odkrywać widok na las sosnowy niżej o wiorstę położony, lecz przy swej nieznacznej szerokości (ledwie 5 metrów) wnet się pokryła sklepieniem zieleni, tworząc najprzyjemniejszy chodnik do spaceru, chłodny nawet wśród najgorętszych dni letnich. Nad drożyną łączącą zamek z tą aleją lipową w kształcie łuku, z prawej strony rozrucono kilka mniejszych grup, piękniejszych krzewów, w celu zasłonienia jej początku i urozmaicenia miejscowości. Cokolwiek wyżej początku alei lipowej, zasadzono z prawej strony szpaler świerków dla zakrycia szkółki drzewek. By szpaler ten nie przedstawiał się wraz z aleją zbyt monotonnie, a tein samem nie przypominał sztywnych ogrodów symetrycznych, francuzkich, urozmaicono go grupami drzew i krzewów, których linije tworząc różne kształty i zagięcia, o wiele przyjemniejsze są dla oka -żywszy zaś kolor liści dębu, jesionu i t. p. odbija się na tle ciemniejszem iglic świerkowych. Ze szkółką drzewek graniczył dość obszerny ogród warzywny i owocowy. Po lewej natomiast stronie odsłaniał się piękny widok na rozrzucona po wynioślejszych miejscach pagórków, grupy młodych jeszcze świerków i krzewów liściastych. Resztę przestrzeni zajęły bujne trawniki poprzerzynane ścieżkami ułatwiającemi zaznajomienie się z wszystkiemi częściami parku – a nad temi w stosownych miejscach pomieszczono kłąby róż i innych kwiatów, które wkrótce miały zakwitnąć i napełnić swą wonią całe otoczenie. W dolinie wreszcie gdzie wzdłuż obu brzegów strumienia zajęły miejsce rozłożyste olchy, których konary przeglądając się w zwierciadlanej wodzie, miły rzucają cień dokoła, urządzono ścieżkę komunikującą z Dybulem przez most na śluzie i groblą. Cały ogród malowniczy i warzywny obejmował przeszło 10 hektarów 1).

1) Hektar = prawie 1- 2/3 dużego morga.

 Jak utrzymywano, prace około parku byłyby przybrały większe rozmiary, gdyby im ważniejsze ogólne sprawy nie stanęły na przeszkodzie. W r. 1870 przeszedł Goluchów pod wyłączną dyspozycyę hrabiny Izabeli Działyńskiej. Odtąd też można zaznaczyć czas jego odrodzenia i przeistoczenia się.

Obecny stan parku

Dziesięć lat upływa od czasu kiedy miałem sposobność pierwszy raz zwiedzić Goluchów. Niezbyt to odległa przeszłość, a jednakowoż w tym czasie uderzające zaszły tu zmiany.
Przybywającego tu, szczególniej od Turska, zaciekawia opasanie wielkiej przestrzeni parkanami. Już od granicy turskiej jest niejako zmuszonym trzymać się wytkniętej linii parkanów, przeszło na dwa kilometry (2 wiorsty) długich. Zbliżywszy się zaś naprzeciw Dybula, nie znajduje dawniejszej drogi publicznej wzdłuż strumienia, jak niemniej młyna i licznych strzech osadników; wszystko to nikło bez śladu, a cała przestrzeń którą oko zdoła pochwycić, zupełnie inną przybrała postać. Bliżej zagrody zniesionego młyna, spostrzegamy gustowne dwa pawilony w stylu szwajcarskim, pokryte łupkiem. Mnóstwo ptactwa różnego rodzaju, szczególniej kur zagranicznych, każe się domyślać, że to kurniki. Pagórki i smugi piaszczyste, na których przedtem zaledwie tu i owdzie dziki krzaczek zdradzał swym słabem wzrostem nieurodzajną glebę (nawet chwasty zapuszczające miałko swe korzenie, nie miały tu dostatecznego pożywienia),—pagórki te i smugi przybrały dziś zupełnie inne kształty. Pierwsze pokryte są mniej rozpowszechnionemi drzewami i krzewami, ostatnie zaś porosłe zieloną murawą, poprzerzynane są drogami, poprowadzonemi w miłych oku zakrętach.
A cóż się stało z zamkiem pomyśli podróżny, rzucając wzrokiem w stronę gdzie sterczały jego ruiny z licho pokrytemi dachami; ale jakież go ogarnia zdziwienie, gdy ujrzy piętrzące się baszty, w większej niż kiedykolwiek świetności. Ten pomnik przeszłości wzrósł z swych zwalisk, i chociaż jeszcze niezupełnie wykończony, jak o tem świadczą rusztowania i niepokryte, świeżo wzniesione wieże, zawsze jednak w głównych zarysach wyczytać już można jego przyszłą wspaniałość.
Ciekawemu mógłby każdy mieszkaniec Gołuchowa opowiedzieć, że wszystko to jest dziełem zaledwie lat kilku – ponieważ prace przed-wstępne co do rozszerzenia granic parku, przedsięwzięto w roku 1875, a do wykonania ich, jak niemniej do restauracyi zamku, przystąpiono dopiero w roku 1876 na wiosnę. Prócz różnych rękodzielników, pracowało tu często przeszło stu robotników.
W nowe, rozległe granice parku, którego obszary obecnie wynoszą przeszło 136 hektarów, ujęto całą dolinę poniżej zamku, wraz z dwoma pasmami pagórków aż pod granicę turską, zatem włącznie z częścią lasu sosnowego pod drogę publiczną turską od strony zachodu, i dąbrową od północy, a z dębiną i brzeziną od wschodu prawego brzega strumienia. Drogi publiczne od zachodu i południa zamku, przeniesiono na odległość 300 metrów, wszystkie zaś strzechy i zagrody od strony zachodniej wraz z młynem zniesiono, przenosząc ich właścicieli do nowo wybudowanych domków i nadanych do nich ogródków, nad drogę Czerminka w stronie południowej. Gorzelnię naprzeciw kapliczki, która wkrótce będzie również wyrestaurowaną, zamieniono na dom mieszkalny.
Nikt też nie zaprzeczy, że na takiej przestrzeni otworzyło się obszerne pole do działań ogrodniczych, choć pod względem obsadzenia były już niejedne ułatwienia z powodu dawniej istniejących zagajeń które od roku 1872 stopniowo na małych obszarach od strony zachodniej Dybula zakładano. Również nadawały się do tego i pagórki porosłe różnemi dziko rosnącemi drzewami i krzewami, jako to: dąbkami, grabiną, brzostami, klonami polnemi, leszczyną, cierniem, trzmielem i t. p., jak oraz dębina i brzezina wyżej wspomniana — nawet brzegi strumienia miejscami były zarosłe olchami i wierzbami, których nasienie woda tu osadziła. Pomimo tego, jeszcze tysiące tysięcy różnych drzewek i krzewów nasadzono po całym parku. Ileż to pracy podjęto nad uregulowaniem drożyn, nawożeniem mułem, kompostami, a nawet gliną pagórków zbyt piaszczystych, nad nadaniem im pokaźniejszych kształtów, zarównywaniem niemiłych oku zaklęsłości, kopaniem i ułożeiem stawu, osuszeniem niektórych miejsc, wreszcie nad uprawą miejsc przeznaczonych pod drzewa, krzewy i trawniki.
Chcąc detalicznie opisać wszystkie te prace, trzebaby na ten cel wiele poświęcić czasu.
Dziś, choć już mnóstwo grup zasadzono, nie wywierają one przecież na zwiedzającym tych wrażeń, do wywarcia których są przeznaczone; zbyt to czas krótki, nie wszędzie też i ziemia dopisuje. Jednakowoż pod względem naukowym, każdy znawca drzew i krzewów mógłby tu niejedno zrobić spostrzeżenie.
Myślę tu szczególniej o iglastych mniej rozpowszechnionych, a które dotąd sprowadzano z Francyi —reprezentują one: Europę, Azyę, Amerykę Północną i wyspy Nowej Zelandyi, niemal we wszystkich gatunkach, z licznemi odmianami w jakie tylko przedniejsze zbiorowisko drzew (arboretum) zagraniczne obfitować może.
Zasługuje również na wzmiankę ogród owocowy (francuzki) umieszczony w środku ogrodu warzywnego. Jego przestrzeń wynosząca 3000 metrów, otoczona na trzy metry wysokim murem, mieści w sobie liczne szpalery składające się z kilku tysięcy różnych drzewek owocowych, prowadzonych podług metody Du  Breuila w sznury prostopadłe, przez specyalistę francuza w tym celu tu sprowadzonego. Choć już niektóre owoce kosztowano w roku upłynnionym z czteroletnich egzemplarzów, zawsze trzeba powątpiewać, by drzewka sprowadzone z Paryża mogły przetrwać bez szwanku nasze ostrzejsze zimy 1). Obawy te były uzasadnione, ponieważ w czasie odwilży, która nastąpiła po pierwszych mrozach sięgających tu do 27° Róaumure’a przekonano się, że drzewka szpalerowe bardzo ucierpiały, jako też wiele iglastych, które dotąd uważano za wytrwalsze i zaaklimatyzowane 2).
Do muru od południowej strony ogrodu owocowego, przyczepiono szklarnię długości 15 metrów, z dwoma pawilonami po bokach; pierwszy do zimowania młodych i delikatnych iglastych, gdy ostatni urządzono na lokale do przechowywania owoców, nasion i t. p.

Zamykając ten skromny opis zamku i parku, życzę mającym sposobność zwiedzenia tych stron, lubownikom starożytności krajowych lub ogrodnictwa ozdobnego i drzewoznawstwa, nie pomijać Gołuchowa, chociaż do wykończenia zamku i parku, jak również zaprowadzenia wzorowego porządku, jeszcze pewnego czasu potrzeba.

Pisałem w styczniu 1880 r.

1)  Zasadzając się na naszych spostrzeżeniach, zgadzamy się co do tego najzupełniej z autorem. (Red.).

2) Ciekawe i ważne, dla nas byłyby spisy odmian drzew owocowych i dzikich, które ucierpiały tej zimy. (Red.).


Bibliografia

www.fotopolska.eu

www.zamkipolskie.com

https://poznanskiefyrtle.pl

www.polona.pl

Biblioteka Narodowa

Muzeum Narodowe w Poznaniu

Wikipedia

Monika Kuhnke „Dworzanin i Dama Jana Mostaerta,  Historia dwóch obrazów ze zbiorów Muzem w Gołuchowie.


 

Dodaj komentarz