Więzienie Policyjne Radogosch

Więzienie Radogoszcz

Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi

Oddział Martyrologii Radogoszcz

Więzienie Policyjne Radogosch

Radogoszcz – męskie „Rozszerzone Więzienie Policyjne” (niem. Erweitertes Polizeigefängnis, Radegast)

Na początku stycznia 1940 r, zlikwidowano obóz w byłej fabryce Michała Glazera przy ul. Krakowskiej 55 (dziś Liściasta 17). Więźniów i cały personel przeniesiono do pomieszczeń byłej fabryki włókienniczej Samuela Abbego, u zbiegu ul. Gen. J. Sowińskiego i Zgierskiej. Początkowo mieścił się tu obóz przesiedleńczy dla mieszkańców Łodzi i województwa łódzkiego. Po przeniesieniu do tego obiektu więźniów z fabryki M. Glazera i utworzeniu więzienia policyjnego, przesiedleńców wywieziono głównie do Generalnej Guberni. W okresie swojego funkcjonowania najpierw obóz, a następnie więzienie, nosiło różne oficjalnie nazwy wskazujące na kolejne jego przemiany organizacyjne oraz funkcje:

Od 9 listopada 1939 do 30 czerwca 1940:

– Konzentrationslager. Radogosch

– Gefangenlager, Radogosch

– Polizeigefännis, Radogosch

Od  1 lipca 1940 do 12 marca 1943

– Erweitertes Polizegefängis, Radegast

Od 13 marca 1943 do 19 stycznia 1945:

Erweitertes Polizeigefängnis und Arbeitserziehungslager” (Rozszerzone więzienie policyjne i obóz pracy wychowawczej)

Przez pięć lat funkcjonowało tu najcięższe więzienie okupowanej Łodzi. W jego murach stworzono tak okrutne warunki, iż więźniowie wysyłani do obozów koncentracyjnych byli wdzięczni losowi za wydostanie się z piekła. Każdego dnia, na wskutek głodu, chorób, wycieczenia oraz sadystycznego znęcania się wachmanów, ginęli tu więźniowie.  Ocenia się, że przez więzienie na Radogoszczu przeszło około 40 000 osób.  Liczba śmiertelnych ofiar trudna do ustalenia. Wielu z nich zginęło na miejscu, ale również w aresztach gestapo, więzieniach, obozach oraz egzekucjach w lasach: lućmierskim, łagiewnickim i wiączyńskim. Dopełnieniem tragedii był okrutny mord popełniony przez załogę w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 roku, w przeddzień zakończenia okupacji Łodzi. Od kul i w płomieniach zginęło około 1500 osób. Z masakry ocalało ok. 30 więźniów.

Historia więzienia

Więzienie powstało na bazie obozu przejściowego utworzonego doraźnie ok. 8 listopada 1939 r. w fabryce włókienniczej Michała Glazera, przy ówczesnej ul. Krakowskiej (dziś ul. Liściasta 17; teren Fabryki Pierścieni Tłokowych „Prima”) dla realizacji przez łódzkie Gestapo dużej akcji represyjnej, tzw. In­telligenzaktion Litzmannstadt, skierowanej przeciwko miejscowej inteligencji. W tym czasie, w przyszłym więzieniu radogoskim, w fabryce włókienniczej Samuela Abbego, u zbiegu ulic gen. J. Sowińskiego i Zgierskiej (ok. 1000 m w linii prostej od fabryki M. Glazera), funkcjonował obóz przesiedleńczy dla ludności cywilnej. W II połowie grudnia 1939 r., po zakończeniu zasadniczego etapu wspomnianej „Inteligenzaktion”, w wyniku, której rozstrzelano, co najmniej 500 osób w pobliskich lasach lućmierskich, zaczęto stopniowo przemieszczać pozostałych w fabryce M. Glazera więźniów do fabryki S. Abbego. Ostatnia ich grupa opuściła teren fabryki przy ul. Krakowskiej (Liściastej) 5 stycznia 1940 r. Przez następne 6 miesięcy w fabryce S. Abbego funkcjonowały jednocześnie obóz przesiedleńczy i obóz przejściowy (w dyspozycji łódzkiego gestapo). Przesiedleńcy byli lokowani w parterowej hali tkalni (dziś ekspozycja muzealna), natomiast więźniowie w 3-piętrowym budynku przędzalni. Ostatecznie, z dniem 1 lipca 1940 r., obóz przejściowy w fabryce S. Abbego został przekazany przez łódzkie gestapo Prezydium Policji w Łodzi na tzw. „Rozszerzone więzienia policyjnego”, którego komendantem został mianowany porucznik policji (Revierleutnant) – Walter Pelzhausen. Jako załoga początkowo prawdopodobnie pozostali wachmani z obozu przejściowego, w większości miejscowi volksdeutsche, którzy tym samym zostali przyjęci do policji i odziani w jej mundury. Od tego momentu (1 lipca 1940) funkcja obozu przesiedleńczego była stopniowo wygaszana i zanikła prawdopodobnie do końca 1940 roku.

Więzienie radogoskie, wbrew obiegowej opinii szczególnie intensywnie propagowanej w pierwszym dziesięcioleciu powojennym nie było miejscem masowej zagłady. Nie było tu komory gazowej ani krematorium. Zasadniczą funkcją tego obiektu było grupowanie więźniów w większe
transporty w celu wywożenia ich do właściwych więzień, najczęściej do Sieradza,  Łęczycy czy Wielunia, potem KL Auschwitz-Birkenau, a ostatecznie i przede wszystkim do KL Gross-Rosen i Mauthausen-Gusen oraz do obozu pracy karnej w Ostrowie Wielkopolskim (do czasu powstania w Łodzi, w marcu 1943 r., podobnego obozu na Sikawie).

Radogoszcz spełniał też rolę więzienia etapowego. Np. w maju 1941 r. krótko przebywał tu Leon Schiller, przewożony z KL Auschwitz do Warszawy, gdzie został zwolniony.

W marcu 1943 r. więzienie radogoskie zostało w połączone organizacyjnie z policyjnym obozem pracy karnej (oficjalnie „wychowawczej”) na Sikawie (Erweitertes Polizeigefängnis und Arbeitserziehungslager – Rozszerzone więzienie policyjne i obóz pracy wychowawczej) i w takiej formie funkcjonowało do końca okupacji niemieckiej w Łodzi podczas II wojny światowej w dniu 19 stycznia 1945.

Komendantem więzienia przez cały okres jego funkcjonowania był Walter Pelzhausen. Przed objęciem przez niego funkcji komendanta (1 lipca 1940 r.) obozem przejściowym w fabryce S. Abbbego kierowali SS-Obersturmführer Ehlers i jego zastępca – SS-Obersturmführer Müller.

Polski komitet pomocy dla zatrzymanych w obozie w Radogoszczu

W dniu 12 listopada 1939 roku za zgodą łódzkiego gestapo powstał Polski Komitet Pomocy Dla Zatrzymanych w obozie w Radogoszczu, którego siedziba mieściła się w biurach fabryki Ramisza przy ul. Piotrowskiej 138,140. W jego pracach uczestniczyli znani łódzcy działacze społeczni:

Stanisław Pawłowski (adwokat, więziony kilka dni w obozie radogoskim) wraz z żoną Heleną

Paweł Biederman (przemysłowiec więziony kilka dni w obozie radogoskim)

Gustaw i Robert Geyerowie

Biskup Kazimierz Tomczak (w tym czasie pozostający w areszcie domowym, wspierał działalność Komitetu swym autorytetem)

Antoni Lipiński

Zygmunt Lorenz

Greta Biederman

Eugenia Kaiserbrecht

Inż. Wacław Kamiński

Inż. Aleksander Kordasz

Inż. Zygmunt Rau

Inż. Antoni Remiszewski

Inż. Karol Bajer

Ryszard Kaiserbrecht z żoną Janiną

Alfred Kaiserbrecht

Podstawową działalnością Komitetu było codzienne dostarczanie do obozu w fabryce M. Glazera pożywienia. Zaopatrywano także więźniów w ciepłą odzież i koce. Istotne znaczenie miała organizacja systemu informacji o więzionych w obozie oraz na wpół legalnych kontaktów listownych rodzin z uwięzionymi. W swoim działaniu Komitet współpracował z Gminą Żydowską w Łodzi. Dzięki działalności Komitetu kwestia głodu w obozie radogoskim nie istniała. Od momentu powstania Komitet był jedyną legalną polską instytucją działającą w Łodzi. Z tej przyczyny podejmował również działania charytatywne na rzecz innym mieszkańców Łodzi. Z pieniądze i dzięki staraniom Komitetu w nowym budynku obozu radogoskiego, w fabryce S. Abbego, powstała kuchnia, umywalnia, izba chorych i toalety dla więźniów. Na salach więziennych zbudowano drewniane prycze, które wyposażono w sienniki i koce. Komitet został zlikwidowany przez łódzkie gestapo w drugiej połowie sierpnia 1940 roku. Od tego czasu warunki bytowe więźniów w Radogoszcza znacznie się pogorszyły.

Oprawcy   

Załoga Radogoszcza liczyła około 60-70 wachmanów wyposażonych w broń, pejcze i drewniane pałki. Wielu z nich było łódzkimi volksdeutschami. Cechowała ich wyjątkowa bezwzględność w traktowaniu więźniów. Potwierdzają to wspomnienia więźniów, dotyczące głownie komendanta więzienia Waltera Pelzhausena.

Komendantem więzienia był revierleutnant Walter Pelzhausen – reichsdeutsch czyli Niemiec z Rzeszy, systematycznie okradający więźniów z i tak głodowych racji żywnościowych, odpowiedzialny za osobiste zamordowanie 35 więźniów. Poza nim szczególnym okrucieństwem wyróżniali się:

Józef Heinrich przedwojenny furman z Pabianic nazwany przez więźniów „krwawym Józiem”. Potężny ryżawy drab o odrażającej fizjonomii, wsławiony niezwykłym okrucieństwem, wykonawca wszystkich wyroków śmierci na terenie Radegastu. Nie rozstawał się nigdy ze skórzanym pejczem, którym bił więźniów przy każdej okazji.  Był do tego stopnia znienawidzony, że krążyły nawet plotki, że po masakrze na Radogoszczu własnoręcznie zabili go łodzianie, którzy przybyli na teren więzienia celem oględzin zwłok swych bliskich. W rzeczywistości więzienny oprawca uniknął samosądu. Zmarł nie doczekawszy sprawiedliwości w 1961 roku w Niemczech.

Brunon Mathäus vel Matuszewski, znany, jako „doktor” lub „Mateusz”

Brunon Mathäus vel Matuszewski

Niebywałym okrucieństwem wysławił się łódzki folksdojcz Mathäus, z zawodu kowal pełniący obowiązki…sanitariusza !, Przezwany przez więźniów „doktorem Mateuszem”. Ten krwawy potwór urzędujący na tzw. izbie chorych swych pacjentów szybko pozbawiał życia stosując swoiste „terapie” jak na przykład duszenie przez wlewanie wody do płuc, wrzucanie żywych ludzi do niegaszonego wapna, wyrywanie zębów obcęgami ślusarskimi, przecinanie wrzodów nożem kuchennym, aplikowanie zastrzyków z nafty. Nic, więc dziwnego, że nawet ciężko chorzy więźniowie unikali pobytu w jego mordowni zwanej dla kamuflażu „izbą chorych”.

revierleutnant Walter Pelzhausen

Swoistym „humorem” odznaczał się hausmeister Józef Flescher – folksdojcz z Ozorkowa, nazywany „Rolowany”, urządzając  nowo przybyłym więźniom „chrzest” polegający na tym, że więźniowi zanurzano głowę w beczce z wodą i dopiero wówczas go bito. Stosowano też szczególne męczarnie, do których należał tzw. „warsztat”, który polegał na tym, że więźnia kładziono na drewnianej skrzyni wypełnionej kamieniami i zamykano w pozycji leżącej przy pomocy stalowych prętów. Unieruchomionego w ten sposób nieszczęśnika bito specjalnymi pałkami. Szczególną formą męczenia więźniów były nieustanne apele, będące  tylko pretekstem do zbiorowego bicia. Pomiędzy apelami „wypełniano” czas więźniom spędzając ich grupami do „maneżu” jak zwano ogrodzony drutem kolczastym kojec , w którym musieli biegać dookoła , pełzać na kolanach, lub chodzić na czworaka,  bici przez stojących w środku wachmanów. „Maneż” stanowił także osobliwą formę popisów dla poszczególnych wachmanów w ich umiejętności posługiwania się  batami, zakończonymi kawałkami metalu, drążkami, rurkami itp. „Ambicją” sadystów, było wybicie więźniowi  oka. Wyjątkowo okrutną

„warsztat”

odmianą było posypywanie toru „maneżowego” rozżarzonym żużlem z kotłowni, po którym więźniowie zmuszeni byli biegać boso lub czołgać się bez koszul. Nawet kąpiele były wielką zbiorowa katuszą, podczas których nadzy więźniowie poddawani byli przemienne gorącym i zimnym tuszom, a następnie stali godzinami, często w zimnie czekając na odzież, bici przez nadzorców. „Pomysłowość”  niemieckich zwyrodnialców w zadawaniu cierpień więźniom nie miała granic.  W „trosce o higienę stóp” kazano im „myć” nogi w roztworze sody przy użyciu szczotki ryżowej którą zdzierali sobie skórę do krwi. Pamiętano także o „higienie jamy ustnej” , przy czym zamiast proszku do zębów stosowano proszek do prania i szorowano uzębienie szczotką od podłogi. Każdego dnia na skutek głodu, chorób, wycieńczenia oraz sadystycznego znęcania się niemieckich wachmanów ginęli więźniowie.  Wysyłano również transporty więźniów na egzekucje wykonywane w podłódzkich lasach.  Z Radogoszcza wzięto kilkunastu więźniów na największa publiczną egzekucję w łódzkim regionie w Zgierzu, 20 marca 1942 r.(rozstrzelano wówczas 100 osób !). Rozstrzeliwano także na terenie samego więzienia,  z wyroków „sądu” niemieckiego, jak również z błahych powodów lub bez powodu „dla zabawy”.

 

„Załoga Radogoszcza wybierała niejednokrotnie więźniów za drobne przewinienia i biła, wkładając głowę do piasku lub wody, by nie było słychać krzyków.

Jan Wojciechowski, więziony od 6 października 1941 do 6 października 1942 r.”

, „Gdy byłem na Sali przypominam sobie jeden wypadek zastrzelenia więźnia, który chciał uciec, ale źle skoczył z okna i złamał sobie nogi. Gdy go znaleziono, zastrzelono na miejscu, a zwłoki kazano nam oglądać.    

Kazimierz Wrzesiński, więziony od listopada do stycznia 1943 r.”

, „Gdy przywieziono nas na Radogoszcz, komendant dowiedział się, że jesteśmy więźniami politycznymi, kazał nas zbić więcej niż normalnie, na „powitanie” każdy z nas dostał po 75 batów. Kiedy ludzie krzyczeli kazał dać głowę do beczki, a sam nawet trzymał głowy więźniów przy biciu.

Stefan Kubs, więziony od 2 lutego do 13 sierpnia 1942 r.”

Więźniowie

Radogoszcz był więzieniem przeznaczonym w zasadzie tylko dla mężczyzn, ale okazjonalnie, w nielicznych przypadkach i krótko, przetrzymywano tu kobiety. Podobnie okazjonalnie byli tu więzieni Żydzi, najwięcej do czasu zamknięcia w ostatnich dniach kwietnia 1940 r. granic łódzkiego getta. Potem sporadycznie, np. w czerwcu 1941 r. – w przeddzień wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej, osadzono prewencyjnie na Radogoszczu grupę 9 mężczyzn poniżej 60 r..życia. – łotewskich Żydów zamieszkałych w Łodzi, którzy do tej pory mieszkali poza gettem, jako obywatele państwa neutralnego, ZSRR. Pozostali, w wieku powyżej 60 r..życia., musieli meldować się kilka razy w tygodniu na policji. Całą łódzką społeczność łotewskich Żydów umieszczono w getcie 6 października, a tę dziewięcioosobową grupę przeniesiono do getta 16 października. Ten sam los spotkał również jedynego Łotysza nie-Żyda zamieszkałego w Łodzi, ale nic nie wiadomo o jego dalszych losach.

Byli tu również więzieni Rosjanie – jeńcy wojenni, zbiegli z różnych miejsc pobytu w okolicach Łodzi, na przykład z poligonu pod Sieradzem. Nie wiadomo ilu, ale udało się ustalić nazwiska 301 z nich, na podstawie księgi ewidencyjnej łaźni więzienia radogoskiego z okresu od 15 kwietnia 1944 do 11 stycznia 1945. W 1993 roku jeden z nich – Wjazmitinow Wladymir Pawłowicz – odwiedził to miejsce. Byli oni ściśle odizolowani od innych więźniów. Około 150 z nich zginęło podczas styczniowej masakry. Zostali pochowani w dwóch zbiorowych mogiłach jej ofiar na pobliskim cmentarzu św. Rocha.

Największą grupę więźniów stanowiły osoby aresztowane za złamanie okupacyjnego prawa niemieckiego, z Łodzi oraz powiatów brzezińskiego, łaskiego, łódzkiego i wieluńskiego (np. za nielegalny ubój i szmuglowanie żywności ze wsi). Inna duża grupa to aresztanci za ucieczki z robót przymusowych czy nielegalne przekraczanie pobliskiej granicy pomiędzy Generalnym Gubernatorstwem a Krajem Warty. Przywożono tu również zatrzymanych w łapankach ulicznych. Osadzano też krótko nielicznych więźniów politycznych przed wysłaniem np. do obozów koncentracyjnych.

Znaczącą grupą więźniów (ok. 1000 osób) była łódzka młodzież męska, zatrzymana w ramach dużej akcji represyjnej miejscowego Gestapo, skierowanej przeciwko niej w maju 1940 roku. Na Radogoszczu przebywała krótko, od kilku do kilkunastu dni, do czasu zorganizowania transportu do obozu koncentracyjnego Dachau. Wśród niej był m.in. późniejszy aktor Włodzimierz Skoczylas, który wiele lat po wojnie opublikował o tym swoje wspomnienia, czy też późniejszy dyrygent Henryk Debich.

Nie jest znana dokładna liczba osób, jaka przeszła przez więzienie radogoskie z powodu praktycznie braku jakiejkolwiek jego dokumentacji, która zaginęła w pierwszych miesiącach pookupacyjnych w Łodzi. Walter Pelzhausen podczas śledztwa i procesu podawał liczbę około 40 000 osób, ale zarówno prokuratura, jak i sąd przyjmowali w tym czasie, że liczba ta musiała być znacznie wyższa.

Podobnie nieustalona pozostaje po dziś liczba ofiar, które zginęły bezpośrednio w tym miejscu, w trakcie funkcjonowania więzienia radogoskiego. Na procesie Waltera Pelzhausena w 1947 r. sąd przyjął, że było ich, wyłączając ofiary styczniowej masakry, ponad 30 000. Początkowo w popularnych wydawnictwach i publikacjach prasowych przez długi czas podawano liczbę 20 000. Aktualnie, być może z niedoszacowaniem, ale z możliwie największym prawdopodobieństwem opartym na znacznie większej obecnie wiedzy o funkcjonowaniu tego więzienia, przyjmuje się, że statystycznie mógł tu ginąć codziennie – z powodu trudnych warunków bytowania, chorób oraz znęcania się załogi więzienia, – co najmniej jeden więzień, co daje liczbę około 1662 ofiar w okresie od 1 lipca 1940 do 17 stycznia 1945. Dodając do tego około 1500 ofiar styczniowej masakry daje to sumaryczną liczbę około 3200 ofiar więzienia radogoskiego.

W więzieniu przebywało przeciętnie od 500 do 1000 osób. Większość zatrzymanych to oskarżeni o przestępstwa przeciwko interesom III Rzeszy. Do takich przypadków należały: nielegalny ubój i szmuglowanie żywności ze wsi, nielegalne przekraczanie granicy Generalnego Gubernatorstwa i Kraju Warty. Było tu osadzonych wielu mężczyzn, którzy uciekli z robót przymusowych w Niemczech. Na Radogoszcz przywożono również zatrzymanych w łapankach ulicznych. Więźniowie przetrzymywani byli w trzech salach budynku głównego. Każda z sal miała około 500 m2 powierzchni i zajmowała całe piętro. Na trzecim piętrze grupowano osoby będące w dyspozycji gestapo; na drugim – więźniów Kriminalpolizei. Pierwsze piętro przeznaczone było początkowo dla więźniów funkcyjnych i osób pochodzenia niemieckiego, byli tu też więzieni rosyjscy jeńscy wojenni, bardzo ściśle izolowani od reszty. Według danych z 1944 r. mogło znajdować się w tym miejscu około 300 Rosjan. Uwięzieni przebywali na Radogoszczu w swoich ubraniach. Byli znakowani według różnych kategorii kolorowymi „winklami”. Czerwony oznaczał więźnia politycznego, zielony złodziei i paserów, żółty przemytników i handlarzy (dane z 1940 r.) Na przełomie lat 1942-1943 więźniów skazanych na śmierć znakowano żółtą literą „B” malowaną na boku spodni, na plecach i piersiach. Pewną liczbę więźniów obozu w fabryce M. Glazera stanowili także Żydzi. Byli przetrzymywani w więzieniu na Radogoszczu do 30 kwietnia 1940 r., kiedy to zamknięto granicę łódzkiego getta. W fabryce S. Abbiego znakowano ich naszywkami z gwiazdą Dawida na piersiach i plecach.

„Jakoś w jesieni 1941 roku dwu więźniów zostało skierowanych przez lekarza więziennego do szpitala, Byli to ludzie zupełnie wyczerpani, ledwo mogący chodzić. Po południu, w porze, kiedy nie zarządzano apeli, zarządzono apel. Pamiętam, że więźniowie ci, którzy mieli iść do szpitala wzięli się pod rękę i szli wolno z izby chorych do jej wyjścia. Gdy zbliżali się do karetki Czerwonego Krzyża, którą mieli jechać, zastrzelił ich Pelzhausen, komendant więzienia, ze swojego rewolweru. Następnie widziałem protokół, w którym Pelzhausen poddał, że więźniowie ci zostali zastrzeleni podczas ucieczki.

Leon Senif, więziony od lipca 1941 do lutego 1942 r.”

SZMYT Jacek, Wspomnienia lekarza z obozu śmierci w Radogoszczu; [w:] „Słowo Lekarskie“, grudzień 1945, nr 1, ss. 29–31.

[„Wiosna 1940 r. była piękna, ciepła i wonna; dla Polski jednak i Polaków była tragiczna, jak inne wiosny drugiej wojny światowej.
W piękny wieczór kwietniowy znalazłem się, doprowadzony przez żandarmów, na rewirze policji przy ulicy Wodnej. Po drodze, z rozmowy z żandarmami, z których jeden zwłaszcza miał typowo zbójecką twarz i postawę tak „pańską” i tak nadętą, że bałem się, że lada chwila pęknie, wynikało, że mam jechać do Reichu. Na moje zapytanie, czy jestem aresztowany odpowiedzieli mi, że nie. Muszę tylko wyjechać do Reichu. Drugi żandarm, tutejszy, po cichu oznajmił mi, żebym za dużo ze sobą nie brał, bo im więcej wezmę, tym więcej zostawię. Po drodze do rewiru spotykałem innych „niearesztowanych”, prowadzonych pod taką samą eskortą. Po przybyciu do rewiru zapisano nas. Pierwsze pytanie brzmiało: „Jaki Polak? Kongresspole? Nationalpole? itd. Język mię świerzbił, żeby zapytać, a wy co za Niemcy, kongress czy national? Ale czuło się, że to nie jest chwila na takie wybryki. Zresztą żandarm, zapisywał i tak, jak chciał. Podzielono nas na Góralen, z Galizien czy Kongresspolen itd. Po chwili znalazłem się w sali ogólnej, gdzie pełno już było mężczyzn i kobiet rozmaitych zawodów i pochodzenia. Z opowiadań wynikało, że dzisiaj na terenie miasta odbywała się duża łapanka. Jestem formalnie oszołomiony aresztowaniem tak, że nie myślę ani o jedzeniu, ani o rozmowie. Przez skórę czuję, że jest to początek pogrążania się w nieznane przygody dla nas, ale z dawna i dobrze przygotowane przez sprawców. Co będzie z nami? Gdzie nas wywiozą? Żandarmi przebąkują, że jedziemy do Dachau jako zakładnicy.
O godzinie 21.00 zajeżdżają przed rewir samochody ciężarowe, które widzimy z okna. Za chwilę pada rozkaz: „Wsiadać! Do samochodów! Jest w naszej grupie kilka kobiet. Te odłączają, a my pełni najgorszych przeczuć wsiadamy. Przez kilka miesięcy pobytu Niemców w Polsce zdążyliśmy się nieco zapoznać z systemem niszczenia ludzi. Szorer urządza sobie zabawę z nagłym ruszaniem i zatrzymywaniem auta. Następstwem tego są guzy i sińce, a ten i ów fika koziołka z ławki. Robi się szaro, przejeżdżamy przez ulicę Piotrkowską.·Myślę sobie z jakich niezależnych na pozór faktów składa się życie. My jedziemy na pewne stracenie, a tu ludzie spacerują sobie jak gdyby nic. Przychodzi na myśl refleksja: dziś my, jutro może wy. My już jesteśmy w łapach, z których nie ma wyjścia. Przejeżdżamy plac Wolności, Nowomiejską, Zgierską. Niepokój nasz wzrasta. Wizja unosi się nad nami: las… seria strzałów, rozdzierający krzyk i cisza wieczna. W ten piękny wiosenny wieczór. Ciężko jest ginąć jak szczur osaczony i bezbronny, nie mając nawet możności stoczyć ostatniej śmiertelnej walki!
Zgierska szosa. Skręcamy na prawo, zajeżdżamy przed Radogoszcz. Zasieki, kilka światełek, gmach jest posępny i cichy. Pada komenda: „Wysiadać!” Żelazna brama otwiera się, dziedziniec jest wysypany czarnym żwirem. Szybko ustawiamy się w dwuszereg. Pod ścianą stoi gromadka esesmanów i kilka czarnych dużych dogów. Oni też patrzą na nas i milczą. Przypominam sobie film p.t. „Spowiedź szpiega”, wiążę to ze scenami Wańkowicza i Kisilewskiego, w ich pamiętnych książkach. Esesmani mają w rękach potężne baty. Też czarne. Zdziwione oczy zza okien pytają: „Co za dziwny ten transport!?”; jeszcze nie dostał batów, mimo, że już dwie godziny stoją. Mija godzina za godziną. Brama otwiera się i wjeżdża następny transport. Przedłużają nasz dwuszereg. Poznaję znajomych lekarzy. W szeregu słyszę cichy głos: „Ten gruby na prawo – to komendant! Bestia! Nie ruszać się!” Tymczasem zaczyna się rewizja. Rzucają się jak kruki; widzę, że rywalizują między sobą, kto się więcej obłowi. Oczywiście wszystko, co ma jakąś wartość, ginie w łapczywych rękach. Przegląd, spis i przydział prycz zamyka dzień. Jednak zasnąć nie daje niepewne jutro. Starzy lokatorzy opowiadają o stosunkach [tutejszych], wyżywieniu, zachowaniu się strażników, możliwościach porozumienia się z zewnętrznym światem. Wyglądają jak szkielety. Wybieramy z zupy kawałki koniny, rzucają się na nią z żarłocznością szakali. Wszyscy ze Zgierza. Złapani na ulicy. W nocy kilkakrotnie inspekcja. Zasypiamy.
Rano nadchodzą dwa transporty z powiatów wieluńskiego i radomszczańskiego. Przez okna widzimy ich na podwórzu, a poprzez mur otaczający dziedziniec widzimy rodziny nasze, czekające na nas i dające nam znaki. W kilka dni później nawet te okna [naszych sal więziennych] zamalowano wapnem, tak, że kontakt ze światem ustał. Jeszcze wolno podawać karteczki do rodzin. Prosimy o to i tamto. Najwięcej o grzebienie. Skutek tego jest, że po dwu godzinach wchodzi golibroda, też więzień, i obcina nam włosy. Ponieważ dokonywuje się to przymusowo, jest to przeto bardzo niemiłe. Ma się uczucie, że najpierw golenie włosów a potem głowy, np. przy pomocy gilotyny.
Lecą dni zwątpienia, rozpaczy, pogodzenia się z losem, beznadziejności. Każdy dzień dalszy pogłębia beznadziejność. A jednak dziwna jest natura ludzka. W najgorszych tarapatach trzyma się niteczki jakiejś nadziei. W dali widzimy zielony wiosenny las brzóz. Nikt nie oceni piękna tych drzew, kto nie patrzy na nie przez kraty. Upał w budynku coraz większy, w nocy natomiast bardzo zimno. Zaczynają się dyskusje polityczne, palenie papierosów, za co niejedna sala dostała po 50 batów, karty, uczenie się języków. Poza tym konina i brukiew [do jedzenia]. Wszy coraz więcej. Na ścianach dziury od wystrzałów na wysokości głowy i krew na około skrzepła, sczerniała, wydrapane napisy. Tu trzymano Żydów.
Pewnego ranka widowisko na większą skalę. Karanie przemytników. Nawiasem mówiąc, każda kategoria przestępców ma inną łatkę przyszytą na plecach lub w klapie. Patrzeć nie wolno, ale ciekawi podglądają. Przemytników pędzą długimi batami naokoło dziedzińca, biegiem, coraz prędzej jak konie na maneżu. Biegną podcinani razami drugich batów, takich samych jak w ujeżdżalni. Ten i ów potyka się i upada. Dopadają go esmani i psy, biją i gryzą. Jeżeli ofiara ma siłę jeszcze wstać to biegnie dalej, jeżeli nie, to na miejscu robią z niej kupę mięsa obcasami i pałkami. Niektórzy ostatkiem sil wstają i szukają schronienia w drzwiach otwartych, jedne tylko są otwarte. Na to czekają esmani. Ofiara wpada z deszczu pod rynnę. Bo te drzwi prowadzą do piwnicy, gdzie ofiarę przywiązuje się do koziołka i tak długo bije i polewa wodą, aż skona. Widziałem samych młodych chłopców zatłuczonych w ten sposób. Rzucono ich pod płot, gdzie leżeli do wieczora. Niektórych wrzucano do dołu kloacznego, innych chowano pod jabłonką, w głębi podwórza. Dziwne, że patrząc na to, nie dostajemy obłędu. Jakiś samozachowawczy instynkt sprawia, że nie staramy się analizować wypadków. Inaczej wydaje mi się, że można by wpaść w szał, wybiec na dziedziniec, zacząć bić się z strażnikami i zginąć. Bo po co czekać, by pewnego dnia…
Dziś dzień spokojny, powieszono tylko jednego za to, że potrącił esmana w trakcie schodzenia ze schodów na apel. Ostatnie słowa jego: „Niech żyje Polska”.
Apel nadzwyczajny! Wizyta grubych ryb z Gestapo. Dozorcy informują tajemniczo, że wieczorem jedziemy do Dachau. Stoimy w dwuszeregu na sali. Komendant sali trzęsie się jak galareta, bo ma raportować; po niemiecku, a on umie tylko jedno słowo: „Achtung”. Bogu ducha winien nauczyciel spod Wielunia. Dygnitarze przechodzą kolo nas, ja stoję w pierwszym szeregu. Obracam głowę za przechodzącymi, strasznymi twarzami i myślę o Jurandzie ze Spychowa. Nagle wrzask, któregoś z „führerów”. „Dlaczego ten tam obraca głowę?” Zdaję sobie sprawę, że na nieszczęście zwróciłem na siebie uwagę wodza. Jestem zgubiony. Adiutant, nie wiem, co za cud, tłumaczy wodzowi: w Polsce jest zwyczaj, że za przechodzącym przed frontem oddziału zwierzchnikiem, żołnierze obracają głowę. Przyjmuje tłumaczenie. Idzie dalej. Słyszę jego uwagi: „Co to? To ma być polska inteligencja? Wcale na to nie wygląda”. Komendant więzienia, którego podpisy trzymam na pamiątkę na zaświadczeniu wypuszczenia z więzienia, nie wie, czy to jest pochwała czy nagana. Kręci z zakłopotaniem bat w rękach.
W nocy niesamowity ruch. Na salę wpada horda dzikich ludzi; wkrótce wyjaśnia się wszystko. Więzienie  na Kilińskiego [chodzi o areszt policji kryminalnej pod nr 152] remontują, więc wszystkich aresztantów niepolitycznych czasowo umieszczają u nas. W krótkim czasie ginie nam wiele przedmiotów uprzednio uratowanych. Poza tym wywołują spory i awantury, za które zbiera baty cała sala. Zachowują się jak hieny.

Nadzieja gaśnie. Dziś ostatecznie wyjeżdżamy samochodami do Sieradza, a stamtąd na pewno do Dachau. Pół godziny przed nami mały oddziałek wywołano na podwórze. Wpakowano do samochodu, pojechali. Jak się później dowiedziałem (z samochodu rzucono karteczkę), pojechali na rozstrzelanie do lasu w Chełmach. Gwizdek na nas. Apel. Nadjeżdżają samochody. Zbiórka na dziedzińcu. Wypasiony, mały majster policji wyczytuje nazwiska. Ustawiamy się grupami według lat; każda dziesiątka osobno. Są od 15 do 75 lat. W grupie najstarszych też lekarz. Druga lista obejmuje sześć nazwisk. Czterej lekarze i dwaj inżynierowie. Rozkaz: „odmaszerować pod ścianę na rozstrzelanie”. Mówię sobie: trudno – przeznaczenie. Lepiej zginąć niż patrzeć na to beznadziejnie. Podają nam papierki – mówią: „wyroki”. Czytamy: „Zaświadczenia zwolnienia”. Nie wierzymy własnym oczom, ale nie mamy czasu do namysł. Nie trzeba żartować, może się humor zmienić i będzie źle. „Po rzeczy swoje na górę i biegiem na dziedziniec!” Pędzę jak szalony, potykam się na schodach, opóźniam się na gwizdek. Za karę wszyscy biegiem naokoło dziedzińca. Coraz wolniej, coraz wolniej, w pewnym momencie brama się otwiera i wypadamy na ulicę. Za nami słyszymy przestrogę: „Powiedzcie swoim, że wszyscy tu po kolei będą siedzieli!”. Jeszcze nie wierzymy. Oszołomieni nie wierzymy cudowi. Żegnają nas oczy dwuszeregu. Pojechali do Dachau. Z naszego transportu około 600 ludzi, przeżyło podobno 4, Nas uratował eskulap. Medycynie zawdzięczamy życie!”]

Tragiczna noc z 17 na 18 stycznia 1945 roku

Prawdopodobnie w IV kwartale 1944 r. kierownictwo łódzkiej policji, przy współudziale miejscowego Gestapo (lub odwrotnie), w obliczu jeszcze stojącego na linii Wisły frontu wschodniego (Armia Czerwona) zajęły się problemem więźniów na tym terenie. Co z nimi począć gdyby Rosjanie mieli zająć miasto. Nie zostały odnalezione dokumenty związane z tą kwestią, ale niewykluczone, że w dyskusjach na ten temat brano za przykład rozkaz z 20 lipca 1944 r. Wyższego Dowódcy SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie –Wilhelm Koppe w którym wychodząc od stwierdzenia, iż więźniowie nie mogą być wyzwoleni, nakazywał ewakuację na zachód, a gdyby to było niemożliwe wymordowanie ich na miejscu a następnie maksymalne zniszczenie budynków więziennych lub obozowych.

Nie został odnaleziony podobnie jednoznaczny rozkaz dotyczący Łodzi, ale szereg drobnych faktów wskazuje na to, że rozkaz, Koppego co najmniej w ogólnych zarysach miał być również zrealizowany i w tym mieście na terenie „Kraju Warty”. Prawdopodobnie centralnym miejscem likwidacji łódzkich więźniów miało być więzienie radogoskie, a przynajmniej na pewno więźniarek z więzienia kobiecego przy ul. Gdańskiej 13.

O ile sytuacja frontowa będzie tego wymagać, to należy we właściwym czasie poczynić kroki do całkowitej likwidacji więźniów. Przy zaskakującym rozwoju sytuacji, która uniemożliwi przetransportowanie więźniów, to więźniów zlikwidować, przy czym rozstrzelani muszą być według możliwości usunięci (spalić, wysadzić budynki itp.). W podobny sposób postąpić z Żydami (…) W żadnym wypadku nie należy dopuścić, aby więźniowie w więzieniach lub Żydzi byli uwolnieni przez przeciwnika.

Nieoczekiwanie szybkie podejście pod Łódź (Litzmannstadt) Rosjan nie pozwoliło na pełne wykonanie podobnego zbrodniczego planu (przypadkowo szczęśliwe zawrócenie z powrotem grupy więźniarek z ul. Gdańskiej) w tym mieście. Natomiast nieoczekiwanie 17 stycznie dotarły do więzienia radogoskiego transporty więźniów z więzienia sądowego w Grójcu (około kilkudziesięciu więźniów) i z więzienia powiatowego w Skierniewicach (około 200 mężczyzn).

Masakra rozpoczęła się około północy z 17 na 18 stycznia 1945 roku. Rozpoczęto ją od wymordowania więźniów funkcyjnych, a następnie rozstrzelania więźniów w sali nr 1 budynku głównego. Kiedy oprawcy napotkali na opór więźniów następnych sal, podpalili je we wczesnych godzinach rannych 18 stycznia, ustawiając się dookoła i strzelając do ratujących się wszelkimi sposobami więźniów. W następnych godzinach trwało poszukiwanie jeszcze żyjących i dobijanie ich. Masakry dokonała załoga więzienia pod dowództwem komendanta więzienia – Waltera Pelzhausena, wsparta bliżej nieustalonym zbrojnym oddziałem.

W Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi (oddział „Radogoszcz”) została sporządzona domniemana lista ofiar, która zawiera ponad 1200 nazwisk.

Jednym z wachmanów biorących udział w masakrze był zamieszkały w pobliżu więzienia Waldemar Norkwest (łodzianin niemieckiego pochodzenia). Po jej zakończeniu udał się do domu i tu popełnił wraz z żoną samobójstwo, pozostawiając list o treści:

[…] Für ein Deutschland, das wehrlose Menschen mordet, kämpfe ich nicht mehr. Ich habe ehrlich gekämpft und auch geblutet für Deutschland Sieg. Aber dies Deutschland, das ich heute im Gefängniss gesehen habe kann und darf nicht siegen. W. Norkwest, Hauptwachmeister der Schutzpolizei

„Dla Niemiec, które bezbronnych ludzi mordują, nie walczę dłużej. Walczyłem uczciwie, a również krwawiłem dla zwycięstwa Niemiec, Ale te Niemcy, które dzisiaj w więzieniu widziałem, nie mogą i nie powinny zwyciężyć. W. Norkwest, starszy wachmistrz policji”

 

Ocalało około 30 więźniów w tym kilku, którzy przeżyli masakrę w zbiorniki na wodę umieszczonym na ostatnim piętrze klatki schodowej.

„(…) Na szczycie wieży był umieszczony zbiornik na wodę, zaopatrujący kotłownię, kuchnię, łaźnię i inne pomieszczenia więzienne. Wodę do zbiornika pompowała maszyna parowa zainstalowana w kotłowni. (…)”

Prezentowany zbiornik nie pochodzi z byłego więzienia radogoskiego; poprzedni został zdemontowany podczas przekształcenia terenu byłego więzienia w mauzoleum w latach 1960-1961. Ten został uzyskany z kamienicy (z II poi XIX w.) u zbiegu ulic Ogrodowej i Zachodniej, rozebranej w marcu 2008r., w związku ze zmianą przebiegu ul. Zachodniej obok pałacu Poznańskich (dziś Muzeum Historii Miasta Łodzi). Wielkością i funkcją jest tożsamy, ze zbiornikiem radogoskim. Obiekt sam w sobie jest zabytkiem techniki wodociągowej z przełomu XIX i XX wieku. Służył do grawitacyjnego rozprowadzania wody. Podobne mu, większe lub mniejsze montowano w większości i XIX-wiecznych luksusowych budynkach, dużych kamienicach czynszowych oraz niektórych budynkach fabrycznych. Wodę do zbiornika pompowano ze studni wykopanej na danej posesji początkowo ręcznie, z czasem zaczęto w tym celu stosować silniki elektryczne lub niewielkie maszyny parowe jak w więzieniu radogoskim.

„(…) Gdy już płomienie opanowały III piętro wyskoczyłem na klatę schodową. W ręku miałem szal mokry, który przykładałem do twarzy. Także na III p.. w rogu, przy klatce schodowej, stal rezerwuar z wodą. Instynktownie dostałem się do niego, najpierw namoczyłem szal wodą, a potem, gdy już opalały, mi się uszy i kark, wskoczyłem do wody. Ze mną do rezerwuaru weszło 5 osób tak, że razem było nas sześciu. Był tam Jabłoński, milicjant Zarębski, który opisywał sprawę Radogoszcza w prasie, innych nazwisk nie znam.

W wodzie tej zanurzyliśmy się, po tym na chwilę znowu wydostaliśmy się na powierzchnię. Głowy mieliśmy nakryte dwoma wilgotnymi kocami. Za jakieś pół godziny runął dach i wtedy mieliśmy już więcej świeżego powietrza. Wyszliśmy z rezerwuaru i ukryliśmy się w kącie, miedzy rezerwuarem a ścianą, koło skrzynki z piaskiem. Obserwowaliśmy, co się działo. Zejść na dół nie było można, bo Niemcy cały dzień stali na podwórzu i pilnowali więzienia.

„(…) Gdy już zaczęło robić się ciemno (to jest w czwartek na wieczór), zeszliśmy na dół, na parter, po trupach, gdyż musieliśmy się ogrzać. Byliśmy przemarznięci. Siedzieliśmy za kominem i słyszeliśmy, że Niemcy opuszczają już ostatecznie Radogoszcz. Około 9-10 w nocy zajechało auto i zabrało resztę Niemców. W nocy doszło do nas dwóch więźniów, którzy ukryli się na dachu i jeszcze siedmiu więźniów z dachu.

Siedzieliśmy całą noc i około 5-ej nad ranem wzięliśmy z magazynu drabinę. W kuchni zauważyliśmy zwłoki zabitego kucharza w skurzanej kurtce. Weszliśmy przez okno na podwórze i czołgaliśmy się po ziemi. W ten sposób dostaliśmy się pod mur i po drabince weszliśmy na mur. Poprzez zasieki skoczyliśmy na ul. Zgierską i poszliśmy w pola. Ja przechodziłem siódmy przez mur.

BOLESŁAW POPŁAWSKI, jeden z ocalałych ze styczniowej masakry więźniów”

W lutym 1945 r. Urząd Śledczy Sądu Okręgowego w Łodzi wszczął śledztwo w sprawie funkcjonowania więzienia i zbrodni popełnionych w Radogoszczu. Zgromadzone wówczas materiały pozwoliły m.in. ustalić nazwiska więźniów, którzy przeżyli styczniową masakrę w zbiorniku z wodą.

Byli to:

Józef Adamski

Józef Kędzierski

Bolesław Popławski

Zdzisław Skowroński

……….. Stankiewicz

Antoni Szmaja

Franciszek Zarębski

Józef Zielińśki

Wspomnienia tej strasznej nocy

„Za jakiś czas zauważyliśmy, ze więzienie się pali. Na to moi koledzy zaczęli skakać z okien w dół, na podwórze, lecz zostali zastrzeleni przez Niemców, z podwórza. Inni zaś rozwalali piece i mur i rzucali gruz przez okna na strzelających żandarmów. Uciekłem przez wybity w dachu dymnik na dach. Na dachu był kran i z wodą, polewaliśmy dach i siedzieliśmy jakiś czas w kilkanaście osób. Ja wyjrzałem na podwórze i wtedy jeden z żandarmów strzelił do mnie, ale nie trafił tylko uderzył mnie odprysk cegły. Na chwilę straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem dach walił się wolno, a ja skoczyłem na niższy dach. Tam leżałem dwie noce i prawie dwa dni. W Piątek rano ocknąłem się. Zauważyłem, że Niemcy odjeżdżają autami. Po tyczce zsunąłem się na dół i wszedłem do magazynu żywnościowego. Tam przesiedziałem, dokąd nie zauważyłem, że weszli Sowieci. Jakaś kobieta mnie zauważyła i krzyczała, na co Sowieci wynieśli mnie na kocach.

Franciszek Brzozowski, ocalały z masakry”

„ Rozpoczęliśmy wybijanie dziury w murze, w miejscu gdzie było zamurowane tylko rzędem cegieł okna po fabryce (na tyłach budynku). Gdy otwór był dość duży rozpoczęliśmy rzucać najpierw zwłoki, do których Niemcy strzelali. (…) Ja skoczyłem na dół ostatni. (…) Po chwili zauważyłem, że po schodach wieżyczki obserwacyjnej wchodzą ludzie. Dostałem się do nich. Było nas 12 lub 13 –tu. Budka wewnątrz miała wymiar 1.50 x 1.150 m. taż, ze leżeliśmy jeden na drugim. Jakość w południe upadł pierwszy granat, który odrzucił jeden z kolegów. Za chwilę, może za 30 minut, nastąpiło drugie uderzenie, straciłem świadomość. Leżałem tuż przy ścianie, na mnie leżał jeden z więźniów. Gdy ocknąłem się, stwierdziłem, ze wszyscy koledzy z wyjątkiem dwu są zupełnie zmasakrowani i rozszarpani przez granat. W obserwatorze byliśmy do nocy (…) uznałem, że jest to odpowiedni moment do ucieczki.   

Rafał Żarnecki, ocalały z masakry”

„Około 4-tej nad ranem (w czwartek) weszło na salę kilku gestapowców i zarządzili zbiórkę. (…) Kazali nam wyjść z Sali. Część więźniów wyszła i ta została zastrzelona na I piętrze (…) Po tym, gdy zauważyliśmy, że więzienie się pali, niektórzy z nas, między innymi i ja, weszliśmy po drabinie i ławce na dach, a gdy dach się przepalił skoczyliśmy na dach kuchni. W kuchni, w środku, znalazło się tylko 9 osób, gdyż inni zostali zastrzeleni przy skakaniu. Gdy siedzieliśmy w kuchni weszli Niemcy, ale nas nie zauważyli, bo schowaliśmy się. Ja opuściłem Radogoszcz w piątek rano z trzema innymi więźniami.

Feliks Błotnicki, ocalały z masakry”

Pogrzeb ofiar Radogoszcza odbył się 18 lutego 1945 r. na cmentarzu pod wezwaniem św. Rocha, przy ul. Zgierskiej (vis-á-vis spalonego więzienia)

Procesy katów

Tylko kilkunastu członków załogi więzienia radogoskiego poniosło odpowiedzialność za zbrodnie tutaj popełnione, a liczyła ona około 70–80 osób.

Pierwszy proces „radogoski” odbył się 17 lipca 1945 roku. Sądzony był w nim Oskar Mittmann, skazany na 3lata więzienia, zwolniony 5 marca 1948 r. po odbyciu całości kary. Kolejne dwa procesy odbyły się też w 1945 r., w grudniu: Johana Hoffmana vel Hormanna (skazany na 10 lat więzienia, zmarł w więzieniu 30 maja 1954 r.) oraz Adolfa Adlera vel Orłowskiego, (oskarżony o to, że pełniąc funkcję nadzorcy w wiezieniu na Radogoszczu znęcał się nad więźniami, bijąc i wyzywając) przed Specjalnym Sądem Karnym okręgu warszawskiego z siedzibą w Łodzi (15 grudnia 1945 r.), skazany na karę śmierci. Na ławie oskarżonych zasiedli też dwaj wachmani , volksdeutsche łódzcy: Paweł Bergman i Jan Fuchler. Obaj zostali skazani na karę śmierci. Wyrok na Bergmanie został wykonany, natomiast Fuchler został ułaskawiony z zamianą kary na 15 lat więzienia. Po ośmiu latach został przedterminowo zwolniony w 1954 roku.

Kulminacyjnym punktem „procesów radogoskich” był proces komendanta więzienia Waltera Perlzhausena we wrześniu 1947 roku. W jego wyniku Pelzhausen został skazany na karę śmierci, powieszony w więzieniu przy ul. S. Sterlinga 1 marca 1948 roku.

Przez pewien czas istniał pomysł wykonania egzekucji na Pelzhausenie na terenie więzienia radogoskiego, ale stosowne władze, m.in. po doświadczeniu z publicznej egzekucji członków załogi obozu koncentracyjnego w Stutthofie, w Gdańsku, 4 lipca 1946 r.nie zdecydowały się na to.

W dniach 14–16 lutego 1949, przed Sądem Okręgowym w Łodzi, osądzono siedmiu funkcjonariuszy 31. Batalionu policyjnego z Poczdamu, stacjonującego w Łodzi od grudnia 1939 r. do września 1940 r., którzy brali udział w egzekucjach m.in. więźniów obozu przejściowego w fabryce Michała Glazera oraz więzienia radogoskiego. Najbardziej znanemu obok Pelzhausena oprawcy więzienia radogoskiego, Józefowi Heinrichowi „krwawemu Józiowi”, (zaocznie skazanemu przez sąd podziemny Armii Krajowej na karę śmierci), udało się w styczniu 1945 zbiec z Łodzi do Niemiec gdzie zmarł w 1961 r. nie ponosząc kary. Nieznane są losy, zbrodniarza radogoskiego Mathäusa, osławionego „doktora Mateusza”. Inny oprawca, wachman radogoski Reinhold Zachert , po ucieczce z Łodzi osiedlił się w Niemczech. Na przełomie lat 1960-70 Sąd w Oldenburgu umorzył postępowanie w jego sprawie „z braku dowodów winy”.  Po latach, w 1967 r., ówczesna Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi, podjęła ponowne śledztwo w sprawie wiezienia radogoskiego z celem dotarcia do nowych materiałów i podjęcia próby postawienia przed sadem pozostałych wachmanów radogoskich. Trwało to aż do kwietnia 1982 roku i zostało zakończone „wobec długotrwałej przeszkody uniemożliwiającej dalsze jego kontynuowanie”.

 

Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi

Oddział Martyrologii Radogoszcz

Źródła:

Wikipedia, Polska Kronika Filmowa, niektóre teksty i wszystkie zdjęcia archiwalne zapożyczono z tablic informacyjnych Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, Oddział Martyrologii Radogoszcz, pozostałe zdjęcia archiwum R.G.H

 

 

Share Button

Dodaj komentarz