Władysław Janowski
Ocalony z KL Mauthausen
Niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen powstał w sierpniu 1938 r., kilka miesięcy po aneksji Austrii przez III Rzeszę. Jego lokalizacja nie była przypadkowa. W miejscowości Mauthausen położonej u podnóża Alp nad Dunajem, 20 km od Linzu, znajdował się kamieniołom Wiener Graben, w którym wydobywano granit.
Obóz zbudowano na wzniesieniu, powyżej kamieniołomu. Został otoczony grubym murem,
z potężnymi wieżami, przypominał z zewnątrz zamek albo warowną twierdzę. Tak też zachował się do dziś.
Mauthausen, wraz z największym podobozem Gusen ( utworzony wiosną 1940 r.) został zaliczony przez SS, jako obóz trzeciej kategorii. Spośród wszystkich obozów koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy panowały w nich najcięższe warunki uwięzienia, bez najmniejszych szans przeżycia. Choć nie był to obóz zagłady, to tysiące osób przywieziono tu tylko po to, by odebrać im życie. Poniżanie, bicie, głód, strach, ciągłe zagrożenie życia, to obok katorżniczej pracy, najgorsze doświadczenia i wspomnienia
z pobytu w obozie. Więźniów katowano, rozstrzeliwano, wieszano, uśmiercano gazem
i trującymi zastrzykami lub pozostawiano, by umierali sami z głodu i zimna. Szacuje się, że przez Konzentrationslager Mauthausen przeszło w latach 1938 — 1945 około 200 tysięcy więźniów kilkudziesięciu narodowości (m.in. Rosjanie, Węgrzy, Niemcy, Włosi, Francuzi, Jugosłowianie, Hiszpanie, Austriacy), których zakwalifikowano, jako „politycznych”, „kryminalnych”, „homoseksualnych” lub ze względu na przynależność „rasową ”czy wyznanie. Połowa z nich nie doczekała wyzwolenia. Polacy stanowili największą grupę narodową w obozach systemu Mauthausen – należał do nich, co czwarty więzień. Obóz przeżyło mniej niż połowa uwięzionych Polaków.
Jednym z uwięzionych w tym obozie był mieszkaniec Kalisza Władysław Janowski. Pan Władysław został aresztowany przez Gestapo w Kaliszu dnia 1 lipca 1941 roku i wywieziony do pracy przymusowej do Niemiec. Dnia 30 września 1941 roku został osadzony w więzieniu w Würzburgu, a następnie przewieziony do pracy przymusowej do baora ( gospodarza). Dnia 23 stycznia 1944 r. ponownie został aresztowany przez żandarmerię i osadzony w obozie karnym k/Würzburga, skąd 9 marca 1944 roku został przewieziony do KL Mauthausen. Koszmarnego przekroczenia bramy obozowej i samego pobytu w obozie nigdy nie zapomniał. Od tego dnia był bezimiennym więźniem o numerze obozowym 57496. Otrzymał biało-niebieski pasiak z trójkątną naszywką z literą „P”,
( oznaczała narodowość — Polak) oraz prawdopodobnie przydział do baraku. Tego, czego doświadczył w obozie, nie chciał opowiadać, poza fragmentarycznymi wspomnieniami przy okazji spotkań rodzinnych. Opowiadał i jednocześnie był nieobecny. W obozie był tylko numerem, nie był człowiekiem, z którym mogli zrobić wszystko, co tylko chcieli. Był bity ( rany na nogach otwierały się jeszcze po powrocie do domu), miał odbite nerki, był wrakiem człowieka ciężko pracującym w
kamieniołomach. Opowiadał, że na dół kamieniołomów schodziło się po stromych, „ruchomych” schodach. Więźniowie, wydobyty granit musieli wnieść na plecach na górę, po tych schodach. Każdy z tych więźniów dźwigał ogromne głazy ( min. 25 kg i więcej). Często oficerowie SS robili sobie zabawę strzelając do więźniów lub też na dole przy wejściu na schody była kontrola kamieni. Więźniowi, który wziął za mały – dokładano dużo większy. To było ponad ludzkie siły. Pan Władysław opowiadał, że nie miał już sił, wiedział, że z kolejnego zejścia do kamieniołomów nie wróci na górę. Było mu wszystko jedno. Na apelu Niemiec kazał wystąpić trzem malarzom, którzy będą malować pomieszczenie SS. Wystąpił, choć nigdy nie malował. Udało się, bo zgłosił się też zawodowy malarz. To go uratowało. Głód, strach, choroby, walka o przeżycie – to codzienność. Trudno w kilku zdaniach opowiedzieć, co przeżywał każdego dnia w obozie. Najważniejsze, że przeżył. Został oswobodzony wraz z innymi więźniami dnia 5 maja 1945 r. przez oddziały armii amerykańskiej. Pan Władysław przez miesiąc wracał bydlęcym wagonem, przez Rumunię, do rodzinnego Kalisza. Wrócił w swoim pasiaku ważąc 47 kilogramów.
Po powrocie do domu, założył rodzinę, urodziły się dwie córki. W podziękowaniu za ocalenie życia udał się na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę, do Matki Boskiej Częstochowskiej. Przywiózł wtedy obraz, który rodzina przechowuje do dnia dzisiejszego. Przez wiele lat wędrował pieszo z pielgrzymką na Jasną Górę grając na trąbce. To był jego ukochany instrument. Grał na nim przez wiele lat.
Chciał, i jednocześnie bał się na samą myśl, pojechać na 50 rocznicę wyzwolenia obozu Mauthausen. Nie pojechał, bo nie mógł.
Dnia 6 września 1999 roku starsza córka będąc z mężem w Niemczech, pojechali do Mauthausen. Obóz zrobił przygnębiające wrażenie. Tym większe, bo miała świadomość, że również przez jedną i drugą bramę wpędzony był jej ojciec. Stojąc na placu apelowym zadzwoniła do ojca, bo chciała się dowiedzieć, w którym był baraku. Oto jej relacja z tej rozmowy i wrażenia:
,, Gdy usłyszał, że stoję na placu apelowym w Mauthausen, rozpłakał się. Mówił, że widzi bramę, przez którą ich wpędzili, po prawej stronie łaźnia, budynki gestapo…. Nic więcej nie mógł mówić. Koszmar. Zwiedziliśmy cały obóz, zeszłam również po schodach śmierci, teraz umocowanych, do kamieniołomu (186 stopni). Jak oni mogli po nich chodzić z kamieniami na plecach?. Wszędzie robiliśmy zdjęcia, aby pokazać ojcu. Cały dzień chodziliśmy po terenie obozu, gdzie mógł przebywać ojciec. Nie ma już wszystkich baraków. Teren obozu to obecnie Miejsce Pamięci Mauthausen z monumentami – pomnikami narodowymi, upamiętniającymi więźniów różnych narodów. Jest także polski, zaprojektowany przez więźnia Mauthausen. Po przyjeździe do rodzinnego domu chciałam, aby ojciec obejrzał zdjęcia z obozu. Odmówił. Powiedział, że nie może. Słuchał, jak opowiadaliśmy. Wtedy też powiedział, że był w baraku 10 i 25 ( barak odizolowany – zachorował na czerwonkę). Powiedział też, że dobrze, że nie pojechał do Mauthausen, bo by tego nie przeżył. Ale my, najbliżsi jeszcze raz tam pojedziemy.”
Władysław Janowski zmarł 20 lipca 2000 roku zabierając ze sobą do grobu koszmarne wspomnienia obozowe, o których nawet nie chciał opowiadać najbliższym.
Cześć Jego pamięci.