Kowarskie kopalnie uranu
Lipiec 2012
KOPALNIA – Wydobywanie w niej odbywa się planowo, ustala się plan kopania i tak odbywa się wydobycie
SZTOLNIA – Wydobywanie nie jest planowe, czyli kopie się w stronę przypuszczalnego złoża
O tym, że góry w Kowarach zawierają uran odkryli już Niemcy w latach 20 ubiegłego wieku. Był to czysty przypadek, złoża uranu odkryto przy wydobyciu rudy żelaza. Z rud uranu pozyskiwano rad, uran był tylko odpadem. Mówi się, że potem już hitlerowscy naukowcy wydobywali uran w Kowarach na potrzeby badań nad swoją pierwszą bombą atomową. Istnieją legendy, iż w czasie wojny dzieci wyskrobywały uran łyżeczkami ze ścian. Dzieci po prostu się mieściły w ciasnych wykopach gdzie występowały złoża rudy uranu. Dowodów oczywiście na to nie ma. Uran występuje w postaci jakby żył w skale. Podobno, okupant wykorzystywał też pracę jeńców wojennych. Największe jednak zainteresowanie złożami w Kowarach nastąpiło po 1945 roku. Radzieccy naukowcy byli bardzo zainteresowani wydobywaniem tu uranu. Oni to stwierdzili, że złoża są na tyle bogate, że warte wydobycia. W 1947 roku podpisano umowę o współpracy naukowo – technicznej między naszym krajem a ówczesnym ZSRR. Związek Radziecki zobowiązał się kupować od nas rudę uranową o zawartości 0,2 %, oraz sfinansować jej wydobycie i budowę całej infrastruktury kopalnianej. Jednak, z każdym rokiem Związek Radziecki zmieniał umowę. Już na początku lat 50-tych, najpierw strona polska pokrywała połowę kosztów wydobycia, potem doszło już do tego, że „nam” ten interes przestał się opłacić. Trzeba zaznaczyć, że umowę podpisano na 20 lat! Miała wygasnąć w 1967 roku. Wydobywanie uranu miało być tajne, dlatego ukryto nazwę tego przedsiębiorstwa pod kryptonimem „Zakłady Przemysłowe R-1. Państwowe Przedsiębiorstwo Wyodrębnione” z taką nazwą pozostało do lat 70. Pracę specjalistów polegały na poszukiwaniu, a potem wydobyciu rudy, wyodrębnianie z niej czystego uranu i transportu za wschodnią granicę. Wykorzystano też już istniejące kopalnie, jak „Wolność” właśnie w Kowarach. Rosjanie wywieźli z tego rejonu tysiące ton uranu. Szacuje się, że ilość uranu mogła posłużyć do wyprodukowania około 200 bomb atomowych! Tak naprawdę nikt tego nie nie.
Zainteresowanych uranem i historią kowarskich kopalni zapraszamy do internetu. Treść tego wpisu nie ma na celu pisania suchych encyklopedycznych faktów ale opisanie zbioru informacji i legend ciągnących się od lat wokół kowarskich kopalni. Celem naszym jest zachęcenie czytelnika do odwiedzenia tego niezwykle tajemniczego miejsca, oraz opisanie naszych wrażeń.
W Kowarach dla turystów otwarte są dwie trasy turystyczne. Jedna nazywa się „Liczyrzepa”, druga „Podgórze”. Różnica miedzy nimi jest kolosalna. Bogactwo eksponatów pierwszej od lat działającej i drugiej biednej, działającej raptem 4 lata. Jednak czy bogactwo i mnogość eksponatów jest najważniejsza? Myśmy się przekonali, że nie. Już tłumaczymy dlaczego…
Będąc w Kowarach postanowiliśmy zwiedzić te sztolnie. Reklamy wiszą wszędzie na ulicach. Był lipiec i piękna pogoda, więc zdecydowaliśmy dojść tam pieszo. To będzie z 5 km lekkiej drogi. Po drodze mogliśmy podziwiać stary poniemiecki kolejowy wiadukt. Kiedy minęliśmy „cywilizację” nastał problem czy nie zabłądziliśmy. W jednym z kowarskich domów zapytaliśmy o drogę pewną panią. Wskazała nam kierunek i zapytała, którą kopalnie chcemy zwiedzić. To są dwie? Byliśmy zdziwieni. „Są dwie i jak mogę wam polecić kierujcie się napisem „TAJNA KOPALNIA PRL-U” tam zobaczycie prawdziwą kopalnie uranu, a nie ten teatr.” Jaki teatr? Pod ziemią? O co chodzi? Ruszyliśmy ochoczo dochodząc do parkingu po lewej stronie drogi. Po prawej, wąska betonowa dróżka, obok czerwono – biała drewniana budka wartownicza, szlaban i znak „DO TAJNEJ KOPALNI PRL-U” a na parkingu „KOPALNIA JELENIA STRUGA” ze strzałką w lewo. Zapytaliśmy parkingowego o, co tu chodzi. Od razu zaczął zachwalać drogę w lewo, bo w prawo to według niego nic nie ma i nie warto tam iść. Próbował nas na siłę nas tam skierować. Wszystko się wyjaśniło, konkurencja. Rzeczywiście facet pokazał nam plakat, wielkie atrakcje, jakieś tam skarby, ogromne składy minerałów. Nawet pokaz laserowy! Jednak w głowie została nam ta kobieta i jej słowa. Po burzliwej dyskusji stwierdziliśmy, idziemy najpierw w lewo na te wszystkie „bajery” a potem jak starczy czasu w prawo do PRL-U. I tak się stało.
Jeśli ktoś lubi tanią rozrywkę…Jeśli ktoś lubi bajeczki w stylu duchów górników, Skarbka czy pojawiającej się w korytarzach turystom św. Barbara polecamy iść w lewo. Witają tam turystów ubrani w jakieś „habity” przewodnicy. Od razu opowiadają o wielkich skarbach ukrytych w górach, o Walonach górnikach ze średniowiecza. Za szybami pełno minerałów, agatów, pirytów, ametystów. Jest np. meteoryt (meteoryt w kopalni?!) oczywiście informują Was, że dotkniecie go spełnia życzenia. Ludzie namiętnie go dotykali! Wymyślone na poczekaniu historyjki jednak działają. Moc wrażeń dla dzieci i ludzi, którzy oczekują takiej formy rozrywki. Jeśli ktoś to lubi szczerze polecamy. Pasjonaci historii tacy jak my, ziewaja i się strasznie nudzą. Do tego wszystkiego dochodzą bajki o pracujących nadal w tej kopalni górnikach, słychać jakieś puszczane z głośników odgłosy kucia, wiercenia, prac górniczych. Wszędzie widzimy wybetonowany strop i ściany, tylko krótkie odcinki są w drewnie (notabene trzeszczą i straszą turystów oczywiście też z głośników!) Człowiek ma wrażenie jakby chodził w piwnicach zwykłych bloków mieszkalnych, bardziej to przypomina jakieś wybetonowane katakumby niż sztolnie. Pokazano nam Inhalatorium Radonowe (wyjaśniamy niżej, co to jest) nadal działające. Niestety oczywiście nie wpuszczono nas. Efekt zwiedzania sztolni uranowej zmienia się jak w kalejdoskopie, od bajek i legend, do nawiązki o bombie atomowej. A nawet pomalowane ściany imitujące dalsze partie korytarzy mimo, że ich tam tak naprawdę nie ma! Jedyne wrażenie robi wyreżyserowana scena jak to przewodnik wyjmuje z walizki licznik Geigera i pokazuje wszystkim wynik odczytu z korytarza, gdzie stoją turyści a potem przykłada do ściany, gdzie w kilka sekund wynik mocno skacze do góry. Oczywiście ludzie piszczą, bo się boją ciężkiego napromieniowania. W rzeczywistości wszystko jest bezpieczne inaczej nie narażano by młodych przewodników na ryzyko raka, czy choćby bezpłodności. Turystów prowadzi się na koniec wycieczki do betonowej sztolni o stalowych drzwiach i wiszących na ścianie obrazach o tematyce bomby atomowej. Zamykają drzwi, błyskają jakieś ognie z butli gazowej, robi się szaro od dymu, i włączają lasery. Na kimś, kto wcześniej nigdy nie widział takiego pokazu robi to ogromne wrażenie. Choć z uranem, sztolniami, i ich tajemnicami nie ma nic wspólnego, to ten pokaz warto zobaczyć. Po pokazie kończy się zwiedzanie sztolni. Wrażenia nasze były różne. Nam jedynie podobał się tylko ten pokaz laserowy. Uzgodniliśmy wspólnie, że nie jest to miejsce do, którego warto wrócić (bilet najtańszy nie jest) Do tego wszystkiego jeśli jest dużo osób w grupie, to niewiele można z tych eksponatów zobaczyć! Nie ma szans zapytać o coś przewodnika. Idziemy do sztolni Podgórze.
Ruszyliśmy w prawo. O dziwo kilka osób rusza za nami. Mamy mieszane myśli…skoro tam było „bogato” i to nas nie powaliło, to tu gdzie jest podobno „biednie”, co zobaczymy? Doszliśmy do budki kempingowej służącej za kasę, obok mruczał agregat prądotwórczy. Nie zniechęciło jednak to nas. Tam wejście z drewnianą piękną kasą i szeregiem budek z jedzeniem, piciem i wszelakimi „gastro-bajerami” do wyciągania od turystów pieniędzy (zdjęcia). Tu dziko, cicho, raptem parę osób. W dolince oglądamy wielkie usypia, zdaje się dawnego kopalnianego urobku. W końcu wchodzimy do ciemnego korytarza, na ścianach ostrzeżenia o promieniowaniu. Tam w poprzedniej kopalni od razu bajka o tym, że dwóch górników nadal pracuje bo nie ich „marek” (to takie numerki, które się pobiera i oddaje po szychcie, by było wiadomo kto nie wrócił) Tu od razu mówi się o tym, co to za miejsce, jak powstało, pełny zaraz historyczny. Ten teren, to miasteczko było najtajniejszym miejscem w naszym kraju. Nazwy Kowary w tamtych latach próżno było szukać na mapie! Do zakładów R-1 nie można się było nawet zbliżyć! Całego terenu do 1956 roku pilnowali pod bronią radzieccy przyjaciele. Już sama świadomość i widok wejścia jakby w otchłań piekła robi na człowieku wrażenie. Wystarczy zobaczyć długi na gdzieś kilometr korytarz. Człowiek wchodzi, ogląda się za siebie i czuje jakby miał już nigdy więcej z tego piekła nie wrócić! Ma wrażenie, że znika w nieskończoną otchłań. To widać na naszych zdjęciach. Widać też, że wybetonowanego stropu czy ścian prawie tu nie ma. Na ścianach oglądamy ślady wierteł i młotów. Czuć wilgoć, powiew powietrza buchajacy gdzieś z otchłani muska nasze twarze. Powietrze płynie do wyjścia korytarzem. Zapach jest niezwykły i dziwnie niepokojący. W korytarzach jest niemal ciemno, ciemno jest prawdziwe, wprost namacalne a nie jak tam „po lewo” lampy na ścianach. Znika się głęboko pod ziemię słuchając przewodnika. Minerałów, resztek górniczego sprzętu tu jest mało, ale czy musi być dużo? Ile można wierteł oglądać? Pokazano to, co najważniejsze i opowiedziano, co naprawdę w kopalni było, zero bajek o Skarbkach, św. Barbarze, meteorytach itd. Czysta i przerażająca historia tragedii ludzi tu pracujących. Wprawdzie w tej kopalni zginął podobno jeden górnik, ale ile zmarło potem na raka nikt dziś nie wie! Partia ukryła statystyki, ukryła prawdę przed społeczeństwem, przed mieszkańcami. Są różne zdania. Mówi się, że pracowali tu polityczni więźniowie, AK-owcy itd. Tak naprawdę nie wiadomo do końca. Choć dziś skłania się opinia raczej ku temu, że górników kuszono wysokimi zarobkami i zapleczem socjalnym w postaci mieszkań. Krążą opowieści o tym, że górnicy nie wiedzieli, co wydobywają! Nie wierzymy w to. Musieli widzieć naukowców badających licznikami poziom promieniowania. Kto, jak kto ale górnik wie, co wydobywa. Raczej skłaniamy się do tego, że nie przywiązywali wagi do zagrożenia. Mówi się, że nawet ubrania nosili do domu wynosząc tym samym uranowy kusz na ubraniu. Górnicy chorowali, szacuje się, że gdzieś połowa z nich miała objawy chorób układu oddechowego. Tracili zęby czy paznokcie. Niewidzialna śmierć zbierała obfite żniwo. Słyszeliśmy opinie. że z wszystkich, pracujących tu najdłużej górników, do dziś żyje ich raptem kilku. Podobno górnicy niejednokrotnie zbierali urobek gołymi rękami, a w sortowni uranu pracowały kobiety nawet w ciąży! Nieświadomość, albo lekceważenie zagrożenia musiało zebrać obfite i śmiertelne żniwo.
Wracając do tematu. Na nas ogromne wrażenie zrobiło opuszczone inhalatorium radonowe. Radon to gaz powstały przy rozpadzie naturalnym uranu. W małych dawkach jest bardzo zdrowotny, w dużych zabija. W latach 80 założono w zamkniętej kopalni uzdrowisko. Widać tu do dziś pokój pielęgniarek i łóżka dla kuracjuszy. Istnieje film na youtube pokazujący tamte czasy i te pielęgniarki. Nie wiemy jak kuracjusze, ale znaleźliśmy informacje, że one już nie żyją. Pacjenci dostawali dawki ustalane przez lekarzy, one dostawały zbyt wielkie. Pokój robi wrażenie, dosłownie horror. Łóżka stoją do dziś, kto wie czy nie są lekko napromieniowane. Spodobało nam się to, że zostały w oryginale, nie podświetlano ich „bajerami”, nie pomalowano. Robią ogromne, dziwne, niepokojące na nas wrażenie. W końcu nie wytrzymalismy, jesteśmy w kopalni uranu, jesteśmy w jednej ze sztolni, jesteśmy 200 ponad metrów od ziemią a uranu, a przynajmniej jego rudy nie widzieliśmy! Naciskamy na przewodnika, w końcu prowadzi nas w jedną odnogę tunelu i lampą ultrafioletową świeci na ścianę. Oczom nam ukazuje się zielona , złowroga poświata, widać jakby zielone żyły na żywym organizmie to jest właśnie uran! Nie wolno tego dotykać, czujemy dreszcze na swojej skórze. Niestety nie da się tego widowiska sfotografować zwykłą techniką. Nie pokażemy wam zdjęcia. Przewodnik udowodnił nam tym samym, że uran nadal tam jest! Potem prowadzą nas głębiej w otchłań, pokazują nam replikę bomby atomowej produkcji radzieckiej, jest to replika bomby RDS-1. Oryginał, zdetonowany w Semipałatyńsku w 1949 roku, oficjalnie miał moc porównywalną z bombą zrzuconą na Nagasaki. Tuż przed nią jest sztolnia prowadząca w dół zalana wodą. Ma około 400 metrów głębokości, człowiek nie jest w stanie tak głęboko zejść przy normalnym akwalungu. Wiecie, co jeszcze daje to odczucie prawdy? Tam czuć zapach, tam czuć prawie 100% wilgoć, tam czuć stałą niską temperaturę i tam dosłownie woda przesiąka przez strop i kapie nam na głowę. Niemiłe uczucie? Nie! Prawdziwe uczucie! To jest ten wyjątkowy skarb w sztolni Podgórze!
Obiecaliśmy wyżej, że napiszemy o tym, jakie zdanie mają ludzie (ci przypadkowi) o tych dwóch kopalniach. Jak wy chodziliśmy, przewodnik zapytał czy nam się podobało, wszyscy odpowiedzieli tak samo „Bardzo nam się podobało, ale mamy jedną prośbę, nie popsujcie tego miejsca laserami”…..bez komentarza…
Przewodnik ostrzegał nas już na zewnątrz żeby nie zbierać kawałków skał, te rumowiska to urobek ze sztolni, nadal zawiera śladowe ilości uranu. Zbierając te kawałki można tym samym nie lada pamiątkę z wakacji rodzinie przywieźć. Do tego powiedział, że cały teren i miasteczko mają wyższe poziomy promieniowania niż my u siebie w domach. Ludzie z Kowar i okolic od lat otrzymują dawkę promieniowania wyższą niż np my. Mało tego, piją lekko napromieniowaną wodę z kranu. Dostając takie dawki uodparniają się na nią! Wtedy przewodnik zażartował choć miał być może rację „KATAKLIZM ATOMOWY PRZEŻYJĄ TYLKO SZCZURY I……LUDZIE Z KOWAR”
Świadomi już, co to były zakłady R-1 wracając zobaczyliśmy je na wzgórzu. Już mieliśmy się tam wybrać jednak przed budynkami fabrycznymi w dole dolinki postawiono tablicę „UWAGA PROMIENIOWANIE” to już nie jest legenda, to już nie są żarty, to może być powolna śmierć dlatego nie jest to teren dostępny dla turystów. Polecamy obie kopalnie dla każdego „głodnego” tematu sztolni uranu w Kowarach. Wybór do której iść zostawiamy wam. My pasjonaci historii, jeśli powrócimy w to miejsce na pewno skręcimy w prawo. I ten kierunek szczerze wam polecamy.
Kopalnia „Podgórze” 19 maja 2016
Nasza jednodniowa wycieczka w jeleniogórskie, jak dla mnie była „bombowa”, i to nie tylko ze względu na wspaniałą atmosferę, ale przede wszystkim przez Kowary. Jak zawsze ja sama w obstawie „moich” mężczyzn wiec żadnego strachu, choć do bojących nie należę. Po zwiedzeniu tu i ówdzie różnych miejsc, panowie mówią, że jedziemy do Kowar do kopalni, a właściwie sztolni uranu, to jedziemy. Uran każdemu z nas kojarzy się ze szkodliwym promieniowaniem, ale myślę sobie, że skoro już żyje w tym kraju ponad lat czterdzieści to i uran tak od razu mnie nie zabije. Kierujemy się, więc na Kowary, dojeżdżamy do parkingu u podnóża wzniesienia, na które trzeba się wdrapać, aby do sztolni dotrzeć a tu niespodzianka! Na owym parkingu widzimy trzech mężczyzn zmierzających w nasza stronę, dwóch w oznaczeniach jakby parkingowych, ale mają też plakietki kopalni „Podgórze”, miło im z oczu patrzy, tacy uśmiechnięci brodacze, za to ten trzeci to już postura Ivana Drago, mina jak podczas walki z Rocky’im….strach się bać J. Dopadli nas i się zaczyna, pytamy o kopalnię, jak dojechać i czy można zaparkować. Dwóch tych uśmiechniętych odpowiada, że owszem, kopalnia jest jak najbardziej i że nawet tym oto stojącym tam busem mogą nas zawieźć ( w cenie biletu!) na górę. Pasuje. I wkracza do akcji „Ivan Drago”, kwitując, że bus nielegalny, że kopalnia owszem, ale ta niżej…sytuacja robi się patowa…my zdezorientowani. Stajemy na parkingu, bo nic tak nie rozjaśnia umysłu u nałogowca jak haust „świeżego powietrza” z filtra. Zaczynamy rozmowę z panami o przyjaźniejszym nastawieniu i okazuje się, że są to ludzie z „Kopalni Podgórze”, tej, która nas najbardziej interesuje, wyjaśniają nam zamieszanie na parkingu. Otóż toczy się tam „zimna wojna” o klienta, konkurencyjna sztolnia, gdzie „cuda na kiju” wytoczyła ciężka artylerię przeciwko „Podgórzu” a Ivan Drago to część artylerii. Skoro już wiemy, gdzie chcemy i z kim jechać wtaczamy swoje „drobne ciałka” do busa, zresztą bardzo legalnego i jedziemy za free do „Kopalni Podgórze”, kopalni gdzie zatrzymał się czas i gdzie szanuje się historię.
Dojeżdżamy na miejsce i widzę skromny drewniany budyneczek gdzie mieści się biuro „Podgórza” oraz obok zaplecze gastronomiczne gdzie miła, ba! nawet bardzo miła pani robi pyszną kawę, która swoją mocą stawia na nogi. Dołem szemrze woda a na górze widać wejście do sztolni.
Tam od razu zaczyna się miła rozmowa, atmosfera jest taka, jaką lubimy, czyli bez spiny i całkiem normalnie. Obok biega psiak, który nagabuje na zabawę, słowem jak w domu. Kupujemy bilety, jest nas troje i dla nas tylko jeden pan przewodnik, kameralnie i świetnie, bez ogromnej grupy, bez masówki tylko miło i z sercem. Od przewodnika dostajemy małe materiałowe torebeczki gdzie mieszczą się latarki na akumulatorki, bo jak okazuje się w kopalni jest ciemno, nie zamontowano dzięki Bogu i partii żadnego oświetlenia, górnicy też go nie mieli ciężko pracując, więc zwiedzający też nie muszą go mieć, lepiej się wtedy czuje tą atmosferę, choć my tylko idziemy tam z ciekawości i przyjemności a nie do ciężkiej pracy w trudnych warunkach. Pan przewodnik zaczyna od historii tego miejsca, opisywać nie będę, bo to można znaleźć samemu, i wchodzimy przez bramę do kowarskiej kopalni uranu „ Podgórze”. Już od wejścia wieje chłodem i takim dziwnym zapachem, trudno mi go określić, ale lekko świdruje w nozdrzach, czuć też wilgoć, zresztą przydadzą się czapki, bo z góry niekiedy i kropla wody za kołnierz wpaść może. Słowem prosto, naturalnie i bez ulepszeń, co czyni zwiedzanie bardziej wartościowym. Spoglądam do góry i bystre oko przewodnika wychwytuje pewnie w lot myśli albo też już przyzwyczajony do pytań zadawanych przez innych zaczyna rozmowę o tym, że to, co widzimy to nie są żadne stalaktyty, tylko praca człowieka. Zaprawiony strop kopalni przy wejściu celem wzmocnienia i z owej zaprawy powstało coś na wzór stalaktytów.
Dalej w głąb sztolni już tylko lita skała z wyraźnymi śladami po wiertłach. Idąc coraz dalej niknie za nami światło zewnętrzne wpadające przez wejście, coraz bardziej zimno i wilgotno a zapach jeszcze intensywniejszy.
Po drodze w niszach korytarza są wystawione różne ekspozycje, takie jak np. stare wiertarki do drążenia otworów w skałach, maski przez, które mieli oddychać górnicy a w rzeczywistości pracowali bez nich. Jedna z takich wiertarek, ale już nowszej generacji tkwi w skale i można spróbować jak praca taką wiertarką w litej, twardej skale ma się do naszych sił. Mnie wystarczyło tylko podniesienie jej lekko do góry, może i jestem dość silna, ale na górnika to się raczej nie nadaje.
To nie jedyna ekspozycja, zobaczyć można inne narzędzia, którymi posługiwali się górnicy- liczniki Geigera, łopaty do wydobycia urobku tzw. sercówki albo jak to przewodnik mówi „babsko żyć”…bo do złudzenia przypomina dolne zwieńczenie damskich pleców, to, na, którym tak chętnie panowie zawieszają wzrok…
Można tam także zobaczyć tajne radzieckie mapy sztolni i terenów przyległych, słowem wszystko, co ze sztolnią związane, od sprzętu do małej kapliczki z figurą Św. Barbary, patronki górników. Jest także makieta zakładów R-1, zakładów przeróbki rud uranu działających w Polsce Ludowej . Do dziś zakłady stoją, ale nie ma na nie wejścia, podobno ze względu na ciągle zbyt duże promieniowanie.
Nie mogę zresztą opisywać wam wszystkiego dokładnie, bo się nie da, to trzeba zobaczyć, ale jest jeszcze parę spraw, o których napisać trzeba, bo ważne.
Otóż moi drodzy jest tam jeszcze jedna prześliczna wystawa robiąca wrażenie ogromne i żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego, co można zobaczyć. Jest to wystawa szkła uranowego. Pewnie nie wiecie, albo wiecie, ja nie wiedziałam, że szkło uranowe jest zabarwione lekko na zielono, oczywiście nie każde szkło o zielonkawym zabarwieniu jest od razu uranowe. Najlepiej to sprawdzić podświetlając szkło światłem ultrafioletowym, bo wtedy wykazuje ono fluorescencyjne właściwości. Nie udało nam się zrobić zdjęcia naszym aparatem bo złośliwa lampa sama się załączała, więc ukradniemy zdjęcie z strony kopalni, KOPALNIA PODGÓRZE żeby wam je pokazać.
Powiem wam jednak, ze zdjęcia to „pikuś” w porównaniu z tym, co na żywo, w ciemnościach kopalni na tle skały to robi ogromne wrażenie, zwłaszcza, że przewodnik pokazuje to jakby znienacka i nie kryjmy napawa się okrzykiem oooo!, tych, którzy zwiedzają. Też bym tak robiła dla własnej przyjemności, tym bardziej, że widać miłość tych ludzi do tego miejsca, widać starania, żeby zwiedzający byli zadowoleni.
Dochodząc do końca korytarza, po lewej stronie widzimy stojące leżaki, co w sztolni robią leżaki? Otóż w latach 80-tych na pętli sztolni 19 i 19a otwarto Inhalatorium Radonowe, gdzie leczono kuracjuszy z chorób kostnych, krążenia a nawet impotencje. Zachowane leżaki to właśnie pozostałość po Inhalatorium.
Idąc dalej dochodzimy do końca korytarza udostępnionego dla zwiedzających, gdzie widzimy replikę radzieckiej bomby atomowej, do której produkcji użyto uranu z kopalni w Kowarach. Nasz przewodnik słusznie jednak zauważył, ciekawostka związana z bombą zdezaktualizowała się przez chodzących na końcu korytarza nurków. Bo trzeba wam wiedzieć, że w kopalni „Podgórze” w zalanych korytarzach pod sztolnią 19, mieści się największe nurkowisko a dzielni nurkowie ciągle eksplorują zalane korytarze. Dotychczas udało się tam zanurkować w szybie, który ma 244 metry na głębokość 157 metrów. My mięliśmy przyjemność widzieć nurków podczas pracy i jednocześnie odczuwać wielką zazdrość, że mogą zobaczyć coś, czego my nigdy nie zobaczymy.
Koniec naszej wycieczki, wycieczki, która na mnie zrobiła ogromne wrażenie. A wiecie, co jeszcze robi wrażenie? Kiedy zgasi się lampki i ogarnie człowieka ta ogromna ciemność, do której nasz wzrok się przyzwyczaić nie potrafi, to czujemy się jak zagubione dzieci. Na dodatek przewodnik uświadamia, ze dłuższe przebywanie w takich ciemnościach może doprowadzić do kłopotów z błędnikiem a wtedy szanse na wyjście są znikome.
Mój opis i wrażenia w żaden sposób nie wyczerpują tego, co widziałam i czułam, tam trzeba jechać osobiście- poczuć zapach, wilgoć i chłód. Zobaczyć to miejsce, trzeba osobiście i samemu się przekonać i mieć swój własny odbiór.
Polecam to miejsce szczególnie, dlatego, że jest tam prawie tak jak było, bez ulepszeń, sztucznie wytwarzanych legend pod publikę, oczywiście wybór jest wasz, ale idźcie do „Podgórza” a nie będziecie żałować….ja nie żałuje, jak będę jeszcze kiedyś w okolicy to wrócę tam bez wątpienia, choćby po to, aby znów spotkać ekipę prowadzącą, bo to fajni, mili ludzie z pasją.