Getto wiejskie w Czachulcu

Specjalne podziękowania dla Pana Pawła Janickiego od Redakcji, za życzliwą pomoc i udostępnienie tekstu oraz zdjęć

Za zgodą autora usunięto z tekstu wstęp, oraz zmieniono trochę formę graficzną artykułu, na potrzeby techniczne i wizualne strony. Za zgodą autora na samym dole podajemy nazwiska Żydów, spoczywających na cmentarzu w Czachulcu Nowym. Jak pisał nam Pan Paweł, ocenia pewność nazwisk na 80 %.


Eksterminacja Żydów  w powiecie tureckim

w latach 1941/42

Żydzi w powiecie turkowskim podczas II wojny Światowej

Pomimo, iż od zakończenia drugiej wojny światowej minęło już ponad pół wieku – to nadal wiele wydarzeń jest nie wyjaśnionych, a historia naszego kraju i narodu ciągle skrywa tak zwane „białe plamy”.  Najgorsze jest to, że pozostało już niewielu świadków tamtych wydarzeń. Większość z nich odeszła, często nie mówiąc nawet najbliższym o okropieństwach wojny, które dane im było przeżyć.

Nieliczne zeznania, które udało się zachować rzucają nowe światło na mroki dziejów i odsłaniają lokalne tajemnice. Zazwyczaj są to wydarzenia epizodyczne, które nie miały żadnego wpływu na losy wojny – o  jej przebiegu decydowały wielkie mocarstwa. Jednak w środowiskach lokalnych często były to wielkie, ludzkie dramaty, które odcisnęły swoje piętno na całe lata – a nawet i dziesięciolecia.

Na podstawie takich właśnie wspomnień autor stara się odtworzyć przebieg eksterminacji Żydów z powiatu turkowskiego na terenie getta „Czachulec”, która miała miejsce w latach 1941-42.

           Historia jest o tyle ciekawa, ponieważ stworzone przez okupanta getta wiejskie były ewenementem na skalę europejską. Oprócz wspomnianego getta „Czachulec” dwa podobne działały w powiecie kolskim i konińskim[6].

 Zasada funkcjonowania gett miejskich jest ogólnie znana. Wyznaczone ulice miasta, w których stłoczono ludność narodowości żydowskiej ogradzano wysokim murem lub ogrodzeniem z drutu kolczastego. Teren był zamknięty, a jego mieszkańcy mogli go opuszczać jedynie w zwartych kolumnach udając się do  pracy. W innych wypadkach wymagana była specjalna przepustka. W późniejszym okresie do getta sprowadzano również ludność z całego  powiatu oraz terenów ościennych. Warunki sanitarne i mieszkalne, jakie panowały w getcie były tragiczne. Przydziały żywności nie wystarczały nawet na zaspokojenie elementarnych potrzeb. Zagęszczenie skupionej w nim ludności było ogromne – np. w getcie łódzkim przekraczało 42 tyś. osób na km kwadratowy. Powszechny był głód. Ograniczone przydziały żywności stanowiły 25% normy żywnościowej dla ludności polskiej. Szmuglowana żywność była droga i dostępna jedynie dla bogatszych Żydów.

         Na terenie okupowanej Polski wspomniane getta miejskie powstały już we wrześniu 1939 roku. W latach 1940–1941 sukcesywnie tworzono dalsze[7].

image001

Żydzi z Turku w roku 1939

     Już w pierwszych dniach po zajęciu powiatu przez okupanta Żydzi byli upokarzani. W Turku np. obcinano im brody[8] oraz zmuszano do „sprzątania” ulic. Polegało ono na zbieraniu do własnych czapek wszelkich nieczystości z jezdni i chodników. Pracę wykonywało 500 najbardziej szanowanych i najbogatszych Żydów[9]. Brud wydrapywano paznokciami. Dokładność wykonanych prac sprawdzali nadzorujący żołnierze, a w przypadku wykrycia niedokładności „winnych” bito kolbami karabinów[10]. Celem większego upokorzenia Żydów miejsca składowania nieczystości wielokrotnie zmieniano. Kiedy stos brudów stawał się na tyle duży, że rysowała się perspektywa szybkiego zakończenia pracy – żandarm wskazywał nowe miejsce – np. po drugiej strony ulicy – i nakazywał jego przeniesienie. W ciągu dnia powtarzano to kilka razy. Zakazano także rytualnego uboju zwierząt, wstępu do lokali publicznych oraz ograniczono handel. Zablokowano również konta i depozyty bankowe. Także najlepsze żydowskie mieszkania znajdujące się w Rynku (przemianowanym teraz na Adolf-Hitler-Platz) zostały przejęte przez Niemców.  W sumie  w miejsce wysiedlanych z Turku Polaków przybyło wówczas do miasta około 2500 osadników ze wschodnich terenów nadbałtyckich, Besarabii oraz Wołynia.

image003

getto w Turku (ul. Szeroka)

   Żydzi zmuszani byli także do kopania grobów oraz chowania w nich ciał zamordowanych Polaków podczas masowych egzekucji. Pierwsza z nich miła miejsce już 17 września 1939 roku, kiedy zginęło kilkunastu mieszkańców miasta na tzw. „Targowicy”.  Kilka dni później zamordowano  następnych 10 osób. Względny spokój trwał do 28 października, kiedy na Zdrojkach Lewych rozstrzelano dalszych 18 turkowian. Łuczak szacuje, że w pierwszych miesiącach wojny zginęło ok. 300 osób[11]. Zwłoki rozstrzelanych zostały ekshumowane na wiosnę 1940 roku i przeniesione na cmentarz grzebalny. Do tych prac kolejny raz zmuszono turkowskich Żydów. Musimy pamiętać, że czynność ta była dla nich szczególnie upokarzająca. W tradycji talmudzkiej cmentarz jest miejscem rytualnie nieczystym. Grób jest miejscem świętym, a zwłoki w spokoju powinny oczekiwać na nadejście Mesjasza. Stąd obowiązuje  zakaz ekshumacji zwłok.

W listopadzie 1939 roku prawdopodobnie 700 Żydów zostało wywiezionych do Bochni pod Krakowem do niewolniczej pracy. Przez pewien czas wspólnota żydowska utrzymywała z  nimi kontakt i próbowała pomagać posyłając im paczki żywnościowe. Łączność jednak wkrótce się urwała. Po części jest to związane z tym, iż w styczniu 1940 roku zakończył się proces konfiskaty sklepów i mienia żydowskiego. Mówiąc o paczkach żywnościowych musimy wyjaśnić, iż nie można ich sobie wyobrażać na wzór paczek współczesnych. Trwała wojna. Posyłać można więc było artykuły na tyle trwałe, żeby przetrwały czas transportu – a jednocześnie takie, żeby nie zostały skonfiskowane przez okupanta:

Pamiętam, że moja mama posyłała paczki z żywnością do wuja w Łodzi. To najpierw upiekła chleb, a potem pokroiła go na kromki. I te kromki później były w piecu suszone, aż się suchary zrobiły. I te suchary kładła do paczki i to się wysyłało.

W czerwcu 1940 roku utworzono pierwsze żydowskie getto w Uniejowie. Zimą 1940 roku utworzono getto żydowskie w Dobrej[12]. Łuczak podaje, iż 27 lipca 1940 roku otwarto getto dla Żydów z Turku[13]. Podana data jest błędna, gdyż getto powstało już w początku lipca. Świadczy o tym zdjęcie przedstawiające fragment ogrodzenia z drutu kolczastego rozpiętego na betonowych słupach przy ulicy Szerokiej[14]. Do słupa przytwierdzona jest metalowa tabliczka z napisem: Turek, den 1 juli 1940 (Turek, 1 lipca 1940). To jest prawdziwa data powstania getta, które zajmowało  teren między ulicami Wąską i Szeroką. Od października tegoż roku  zaczęto do niego sprowadzać mieszkańców Uniejowa, Brudzewa i Władysławowa – a więc praktycznie z terenu całego powiatu, w którym ok. 3% mieszkańców było narodowości żydowskiej[15]. Prawdopodobnie równolegle istniały jeszcze getta w Tuliszkowie oraz w Dobrej (przemianowanej na  Hohenkirch).

Jak wynika z zachowanych zdjęć cały obszar getta został odizolowany od reszty miasta ogrodzeniem z drutu kolczastego. Żydzi próbowali przeżyć wyzbywając się majątków i kupując za nie żywność. Ponieważ duża ilość biedniejszych Żydów głodowała, Judendrat  nawoływał do niesienia im pomocy. Organizowano np. dla nich posiłki. Na czele Judendratu stanął bogaty kupiec z Turku Herszel Zimnawoda. Był on przed wojną  jednym z dwóch radnych wyznania mojżeszowego, jacy zasiadali w ostatniej Radzie Miejskiej Turku (drugim był Lewiński). Do Rady wybrany został w 1934 roku. Od roku 1930 piastował także funkcję Przewodniczącego Gminy Żydowskiej w Turku. Cieszył się  powszechnym szacunkiem. Świadkowie twierdzą, że już po zajęciu miasta przez wojska hitlerowskie widywano go na balkonie Urzędu Miasta. Skoro władze niemieckie tolerowały tam jego obecność – jego autorytet w lokalnym środowisku musiał być ogromny.

  Wspomniany Judendrat musiał ściśle współpracować z okupantem – co nie było czymś niezwykłym – gdyż podobna współpraca miała miejsce we wszystkich gettach. Do jego podstawowych zadań należało:

– opieka nad Żydami przesiedlonymi mieszkańcami z małych wiosek lub miasteczek

– wyznaczanie ludzi do prac przymusowych na rzecz Niemiec,

– płaceniu kontrybucji oraz grzywien,

– zapewnienie ochrony medycznej,

– terminowym wykonaniem wszystkich zarządzeń okupanta,

– przeprowadzenie ewidencji mieszkańców getta,

– dostarczanie ludzi do wywózki do obozów zagłady.

Widzimy więc, że Herszel Zimnawoda od samego  początku pełnienia swej funkcji znalazł się  w niezwykle trudnej sytuacji moralnej. Z jednej strony starał się podejmować działania, które pomogłyby  jego braciom  przetrwać nawet w tak skrajnie trudnych warunkach, jakie im stworzono – z drugiej natomiast zmuszony był  wykonywać rozkazy Niemców, które w praktyce niweczyły jego wysiłki. Wybory, których musiał dokonywać, niejednokrotnie były straszne. To on podejmował decyzje, kto pojedzie „na roboty” lub do obozu, a kto będzie żył.

Zanim jednak  podjął decyzję – starał się radzić swoich współpracowników, a w sprawach szczególnie trudnych toczył również długie dysputy z rabinami. Na dodatek w getcie panował głód, brakowało opalu oraz lekarstw, skutkiem czego umieralność była znaczna. Jednak do końca sprawowania swej funkcji  starał się  pomóc  swoim rodakom i wywalczyć dla nich u władz okupacyjnych różne ulgi.

           Wiadomo, że nieszczęśnikom pomagało dwóch Polaków. Byli to Roman Młotkiewicz i Józef Rabiega. Młotkiewicz został przyłapany na tym, jak pod koniec 1939 roku organizował ucieczki kilku grup Żydów na tereny okupowane przez Związek Radziecki[16]. Należał on do nielicznej – bo zaledwie 30-osobowej tureckiej grupy komunistów. Przeżył on okupację. Po wojnie zapisał się w historii miasta jako jeden z ławników, który w 1946 roku  sądzili  i skazali na śmierć  partyzantów oddziału „Groźnego”.  W następnych latach był on czołowym aktywistą partyjnym w powiecie, bezkrytycznie wielbiącym Stalina.

         Rabiega w lipcu 1941 roku został oskarżony o udzielenie pomocy  młodemu Żydowi, który uciekł  z getta.  Niemieccy żandarmi mogli posłać go do obozu koncentracyjnego lub zastrzelić. Dali jednak upust własnej agresji  bijąc nieszczęśnika aż do utraty przytomności. Powstałe wówczas obrażenia wewnętrzne okazały się na tyle ciężkie, że nie udało się go uratować. Oczywistym jest, że oprócz wspomnianych osób pomoc Żydom ofiarowało także wielu innych mieszkańców miasta. Spośród wszystkich  najbardziej znanym jest Czesław Jaśkiewicz, który  za swoją postawę podczas okupacji otrzymał medal i tytuł „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.

Getta  utworzono na mocy tajnego telefonogramu Reinharda Heydricha z dnia 21 IX 1939 roku[17]. Zawierał on wytyczne dotyczące przesiedleń i koncentracji ludności narodowości żydowskiej, a następnie jej eksterminacji (akcja o kryptonimie „Endziel”). Rozkaz ten przesłany został zarówno do szefów grup operacyjnych (Einsatzgruppen SS), jak i centralnych urzędów administracji państwowej. W wyniku tej akcji do Generalnego Gubernatorstwa przesiedlono do lutego 1940 roku około 140 tysięcy Żydów. Została ona  jednak wstrzymana z powodu trudności transportowych i aprowizacyjnych. Okazało się, iż koszty transportów były zbyt wysokie dla niemieckiej gospodarki. Angażowały również zbyt wiele składów kolejowych, które były niezbędne do utrzymania ciągłości zaopatrzenia wojsk frontowych. Ostatecznie podjęto decyzję przeprowadzenia zagłady Żydów na ziemiach polskich.

 Geograficzne położenie Polski dawało wówczas dobrą gwarancję, iż ludobójstwo uda się ukryć przed opinią publiczną państw zachodnich. Należy pamiętać, że na zachodzie Europy znajdowały się państwa neutralne – takie jak  Hiszpania, Holandia, Szwajcaria  – lub tzw „grupa Oslo” – do których mogłaby się przedostać informacja o masowych mordach i wywołać skandal.  Nie bez znaczenia był także narastający wśród Polaków  antysemityzm, sięgający  początku lat 30-ych[18].

Ogółem na ziemiach polskich powstało ponad 400 gett żydowskich[19].

Działania okupanta spowodowały,  na terenie powiatu turkowskiego śmierć 7411 osób[20]. Na ogólną liczbę ludności powiatu przekraczającą w okresie międzywojennym 130 tysięcy stanowi to około 6 %[21]. Z tej ogólnej liczby zaginionych i pomordowanych około 4 tysięcy (ponad 53 %) stanowiła ludność żydowska[22].


Rok Powiat ogółem Turek ogółem Żydzi w powiecie Żydzi w Turku
1921 102 139 9948 brak danych 2340
1938 brak danych 9965 brak danych 2355
1939 137 400 7028 4160 1912[23]
1940 133 871 9004 3734 1757
1944 brak danych 9597[24]

Struktura ludności w powiecie i Turku na przestrzeni lat 1921-1944


 

Wspomniane wcześniej getto w Turku istniało do 20 października 1941 roku[25]. Zgromadzonych tam Żydów przeniesiono do getta wiejskiego Heidemühle w gminie Kowale Pańskie (przemienionych wówczas na Schulzendorf), które od centralnie położonej wsi nazwane zostało „Czachulec”. Wspomniana wieś (dokładniej: Czachulec Nowy)   administracyjnie   należała do gminy Kowale Pańskie. W odróżnieniu od pobliskiego Czachulca Starego była zamieszkała przez obywateli polskich. Nie było tu niemieckich osadników. Żydzi posługiwali się jednak niemiecką nazwą Heidemühle, co można tłumaczyć jako młyn na wrzosowisku. Prawdopodobnie związane jest to z wiatrakiem należącym do Galewskich, który znajdował się na terenie getta. Na piaszczyste wzgórzu na którym był zbudowany do dziś można spotkać wrzosy.

 W gminie Kowale Pańskie jako jednej z  nielicznych w powiecie turkowskim nie było mieszkańców narodowości żydowskiej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego wybrano ten teren. Prawdopodobnie przeważyły tu względy ekonomiczne, gdyż hitlerowcy czynili wszystko, by koszty eksterminacji zminimalizować. Nie bez znaczenia był fakt, że od listopada 1941 roku rozpoczęto organizację obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, do którego droga była znacznie krótsza niż do getta łódzkiego. Poczynając od 8 grudnia tegoż roku rozpoczęto w nim pierwsze w okupowanej Polsce masowe zagazowywanie Żydów[26]. W praktyce masowe mordy ludności żydowskiej rozpoczęły się już we wrześniu 1941 roku, jednak nie wykonywano ich na terenie obozu – lecz w lasach w pobliżu Rudzicy i Kazimierza Biskupiego. Ocenia się, że w Rudzicy zginęło 1500, a koło Kazimierza  8000 ludzi. W samym obozie zginęli Żydzi z Turku i okolic.

Do getta „Czachulec” Żydzi z Turku przewiezieni zostali wynajętymi od polskich rolników furmankami – takimi, jakich używano do wywozu obornika.

Wynajęcie furmanki dla Żydów z Tuliszkowa kosztowało 12 marek[27]. Podwody zorganizował niemiecki komisarz Krygier. Ile płacili Żydzi z Turku – nie wiadomo. Biedniejsi szli piechotą.

Ponieważ pozwolono zabrać bagaże – zabierali to, co mogło pomieścić się na chłopskiej furmance. W większości były to podstawowe meble – jednak przewożono również całe rzemieślnicze warsztaty oraz część magazynów tekstylnych. Wyjątek stanowili Żydzi z Dobrej, którym pozwolono zabrać tylko podręczny bagaż. Trudno obecnie dokładnie ustalić, ilu Żydów zamieszkiwało w   tej miejscowości. Pewne jest, iż w roku 1926 liczba wszystkich  mieszkańców Dobrej wynosiła 3486,  w tym 1850 Polaków i 1589 Żydów. W następnych latach liczba Żydów malała. W 1939 roku wynosiła około tysiąca osób.   W miasteczku, już od 15 października 1939 roku, wprowadzona została administracja niemiecka. Bogatsi Żydzi zostali wysiedleni, a ich domy otrzymali Niemcy i volksdeutsche.  Początkowo okupanci nie stosowali większych represji w stosunku do mieszkańców. Pozytywnie zapisał się w pamięci mieszkańców Dobrej niemiecki sierżant Sprengle, którego postawa daleka było od postępowania innych nazistów. Pomimo, że był przedstawicielem władz okupacyjnych – to zaprzyjaźnił się nawet z kilkoma rodzinami żydowskimi i często je odwiedzał. Nie zachowały się relacje sugerujące, że kiedykolwiek nadużył swojej władzy. Jednak w maju 1940 roku został on wysłany na front zachodni i ślad po nim zaginął.

Wiadomo, że pewna grupa Żydów  pracowała w majątku w Mikulicach, którym zarządzał nijaki Klaus. Cieszył się on złą opinią, gdyż kiedy konno jechał przez wieś, to bił napotkanych Polaków pejczem.

Późną jesienią tego roku Żydów stłoczono w  domach lokalnej biedoty  w rejonie ówczesnych ulic Składkowskiego i Tyły, gdzie utworzono getto.  Zamieszkali tam biedni Żydzi mogli zatrzymać dla siebie jeden pokój, pozostałe pomieszczenia musieli oddać innym rodzinom.  Ponieważ przyznane im racje żywnościowe były małe, od początku największym problemem było zdobycie jedzenia. Utworzono Radę Starszych, której przewodniczył Moris Francus[28]. Rada ta okryła się złą opinią, gdyż zasiadający w jej Żydzi dbali jedynie o interesy własnych rodzin, nie przejmując się  zbytnio rodakami. Tak jej działalność przedstawia w swojej książce „The Dentist of Auschwitz” bezpośredni świadek tamtych dni – Benek Jakubowicz. Okupanci zdewastowali również żydowski cmentarz, a nagrobki (macewy) użyli do budowy dróg i ogrodzeń.

Getto w Dobrej funkcjonowało aż do utworzenia  getta w „Czachulcu” – a więc prawie  rok. W tym czasie mężczyźni każdego rana kierowani byli do ciężkich robót, które polegały na kruszeniu kamieni do budowy dróg. 5 maja 1941 roku 167 mężczyzn między 16-ym a 60-ym  rokiem życia załadowano na trzy stare ciężarówki, które pojechały w kierunku Turku. Ostatecznie wszyscy znaleźli się w Auschwitz. Czy w międzyczasie przebywali w obozach pośrednich – nie wiadomo.

W trakcie przenoszenia getta z Dobrej do „Czachulca” Żydzi całą odległość między obydwiema miejscowościami  – czyli około 10 km –  musieli przebyć na piechotę. Świadkowie wspominają, iż pędzono ich jak zwierzęta. Gnali jak bydło! Opieszałych bezlitośnie bito używając do tego kolb karabinów.

image006

Dobrscy Żydzi

image008

w drodze do „Czachulca”Żydzi w Dobrej w roku 1939

Wg Dąbrowskiej całkowity obszar getta „Czachulec” wynosił 1711 ha i obejmował 18 wsi (8 gromad) po wsiedleniu tam ok. 4 000 Żydów z całego powiatu Turek. (…). Żydzi z Czachulca pracowali we własnych warsztatach, trudno jednak ustalić, czy na własny użytek lub w celach zarobkowych (dla okolicznych chłopów), czy też dla Niemców. Nocami chodzili do sąsiednich wsi po żywność, chociaż za wydalenie poza teren getta groziła śmierć[29]. Podana liczba wsi jest zawyżona – chyba że Autorka jako wsie liczy istniejące wówczas tzw. przysiółki. Z pewnością były to: Młodzianów, Czachulec Nowy, Młyny Miłaczewskie, Chuby, Nowy  Świat, Żabiniec (czyli Kolonia Marcjanów A), Bielawki, Józefina, Niedźwiady, Leśnictwo, Dzierżbotki, Dzierżbotki–Cegielnia, Pacht, część Marcjanowa.  Z istniejących wówczas przysiółków należy wymienić: Karolew, Borki, Radunek  oraz Kolonia Marcjanów B. W tym miejscu warto wyjaśnić, że owe przysiółki stanowiły formę osiedla wiejskiego, które składało się zaledwie z kilku zagród. Przysiółek posiadał własną nazwę, ale nie stanowi odrębnej jednostki administracyjnej i należał do większej wsi (stąd nazwa). Przysiółki są bardzo częste w miejscach, gdzie poszerzano obszary uprawne poprzez wyrąb lasu. Na powstałej porębie zakładano małe przysiółki, żeby uniknąć długiej drogi dojścia do nowych pól.

image010

Prawdopodobne granice getta „Czachulec”

Jesienią 1941 roku  z  terenów tych przesiedlono polskich rolników. Większość z nich rozlokowana została po rodzinach chłopskich zamieszkujących wioski otaczające teren getta. Część z nich przygarnęli krewni.  Wysiedleńcy mogli zabrać ze sobą wszystkie sprzęty znajdujące się w gospodarstwie:

My żeśmy zostali wygnani. Poszliśmy do Skowronka na Porębie. To było na jesień. Miałam wtedy 13 lat. Ale dużo nie pamiętam, bo zaraz po miesiącu zabrali mnie do Niemiec. Tam u takiego dziedzica robiłam w gospodarstwie. W naszym domu były 3 żydowskie rodziny. Mieliśmy 2 mieszkania, a w środku była kuchnia. To w tym każdym mieszkaniu była jedna rodzina. Życie Żydzi musieli kupować od Polaków. Wszystko musieli kupić. Niemcy im nic nie dali. Żydzi mieli pieniądze. Mieli dużo złota, to kupowali. Tu ludzie byli biedni. Na tych wsiach to same piachy były! To ludzie chcieli zarobić! Tu u nas była granica. Tu się to getto kończyło. Tu gdzie my mieszkamy, to już była ostatnia rodzina, którą wysiedlili. Dalej to już mieszkali Polacy. Tu na granicy takie pale były powbijane. Żeby było wiadomo, gdzie można chodzić. To getto to był duży obszar! Z tej strony to cały Nowy Świat, Marcjanów, Pacht,  Młodzianów, Żabiniec to było żydowskie. Na Młodzianowie mieli ich wieszać, ale mówili, że wszystkich nie zdążyli powiesić i tylko paru powiesili. Podobno mieli ich zatruwać. Ale to wiem, bo mi mówili jak z robót wróciłam.

               Ponieważ stosunkowo rozległy obszar getta uniemożliwiał zbudowanie jednolitego ogrodzenia, Niemcy ograniczyli się do zaznaczenia jego granic drewnianymi słupami wkopywanymi co kilkadziesiąt metrów. Zostały one pomalowane na biało[30]. Dla utrzymania porządku na terenie getta powołano Radę Starszych (Altestenrat), której przewodził Przełożony Starszeństwa Żydów zwany potocznie Komendantem.

Na czele Rady ponownie stanął Herszel Zimnawoda, a jego zastępcami zostali Eliasz i Mordechai Bukowski. Eliasz przed wojną był właścicielem zakładów wytwarzających płótna na fartuchy i koszule. O Bukowskim brak bliższych danych.

Niemcy powołali również Służbę Porządkową, czyli nieuzbrojoną formację policyjną zwaną potocznie Policją Żydowską. Jej zadaniem było utrzymanie porządku i bezpieczeństwa w getcie. Pomagała ona także w organizowaniu transportu Żydów do obozu w Chełmie oraz w innych akcjach podejmowanych przez hitlerowców, takich jak wywóz do przymusowych obozów pracy na rzecz Rzeszy. Udało się ustalić, iż w jej skład wchodziło 20 mężczyzn[31]. Dowódcą tej formacji został Mordechei Strykowski. Członkami tej formacji byli zazwyczaj ochotnicy. Oczywiście służba w niej była nieodpłatna, zapewniała jedynie czasowo większe bezpieczeństwo oraz zwolnienie od transportów do niemieckich obozów pracy i łapanek. Wbrew powszechnej opinii nie zawsze wstępowali do niej zdrajcy i kolaboranci. Często ludzie ci cieszyli się powszechnym szacunkiem, a wstępując do formacji liczyli, że będą mogli w jakiś sposób pomóc współbraciom. Spośród wszystkich  „policjantów” jedynie dwóch było ewidentnie złych. Byli to Erlich i Trzaska z Turku. Jakubowicz mówi o nich wprost:

Mieliśmy też swoich 20 żydowskich Lagerdienstów. Byli oni odpowiedzialni przed Niemcami za to, co działo się w lagrze. Najgorsi z nich byli: Erlich i Trzaska z Turku[32].

Rada Starszych oraz Służba Porządkowa podlegała ścisłemu nadzorowi władzy gminnej w Kowalach Pańskich, której przewodniczył Niemiec Wiltzke. Teren getta kontrolowała za pomocą konnych patroli policja konna (Schutzpolizei Schupo) z Tokar, która miała pod tym względem nader szerokie uprawnienia. Mogła na przykład strzelać bez ostrzeżenia do każdego Żyda przyłapanego na próbie przekroczenia granic getta. Komendantem powiatowym „Schupo” był Kurt Abramowski.

Stosunek lokalnej ludności polskiej do jego mieszkańców nie był jednoznaczny. Nastroje były różne. Część społeczeństwa współczuła Żydom i starała się im w miarę swych możliwości pomóc. Inni okazywali niechęć lub wręcz wrogość. Byli również i tacy, którzy starali się wykorzystać nadarzającą się okazję  do wzbogacenia się na handlu z mieszkańcami getta. Trudno obecnie o udzielenie jednoznacznej odpowiedzi, co było powodem takiej polaryzacji zachowań. Być może wpłynęła na to sytuacja materialna okolicznej ludności. Społeczność lokalna była biedna. Już przed rozpoczęciem działań wojennych były częste przypadki emigracji zarobkowej – głównie do Francji i Niemiec. Jeszcze w 1938 w samym tylko pierwszym kwartale „na roboty” wyjechało z terenu powiatu ponad tysiąc osób[33]. Ci, którzy pozostali – z ledwością wiązali przysłowiowy koniec z końcem. Posiadana przez nich ziemia orna była piaszczysta i wyjałowiona. W większości pochodziła   z przedwojennych majątków, których właściciele albo przekazali  ją swoim pracownikom w formie darowizny jako  podziękowanie za lata rzetelnej pracy – albo też sprzedali bogatszym rolnikom. Obdarowywano jednak – jak i sprzedawano – ziemię najlichszą. Wielkościowo gospodarstwa były zróżnicowane. Jedni mieli 3 hektary, inni 7, 10 – ale byli i tacy co mieli 30.   Budowane domy siłą rzeczy były małe i skromne. Tradycyjna chłopska chałupa składała się wówczas z centralnie umieszczonej kuchni z dwoma izbami po obu jej bokach. Do takiego  domu wchodziło się przez centralnie umieszczone drzwi prowadzące do sieni. Z niej można było wejść do dwu bocznych pomieszczeń, oraz kuchni znajdującej się na wprost. Całkowity metraż budynku wynosił ok. 50-60 m kw. Zabudowania bogatszych gospodarzy szalowano deskami. Biedniejsi mieszkali w domach, których ściany wykonane były z gliny zmieszanej z grubo pociętą słomą. Konstrukcja takiej chaty była prosta. Z wyrobionej gliny tworzono „bochny”, które dodatkowo owijano powrósłami ze słomy i układano warstwami. Najbogatsi gospodarze mieli budynki zbudowane z rudy darniowej wydobywanej z lokalnych pokładów. Praktycznie wszystkie budynki w zagrodzie kryte były słomianą strzechą. Tworzyły ją małe snopki układane na żerdziach przymocowanych do krokwi. Używano jedynie słomy żytniej. Dwa snopy wiązano pod kłosami, następnie obracano o 360 stopni i układano na żerdź. Pułapy zbudowane były z desek bitych „do czoła” opartych na 1 lub 2 belkach. Od strony strychu przysypywane były często warstwą gliny, dzięki czemu strych można wyło wykorzystać np. jako miejsce do przechowywania strąków grochu. Drewniane podłogi w chłopskich chatach  spotykane były rzadko. Stać na nie było jedynie najbogatszych. Przede wszystkim stosowano gliniane klepiska.

Uzupełnieniem zagrody była również gliniana obora oraz drewniana stodoła. Nieodzownym elementem wyposażenia był piec chlebowy. Był on budowany obok domu, z cegły oraz gliny. Paliło się w nim suchym drewnem. Po rozgrzaniu wymiatało się popiół i resztki ognia miotłą najlepiej zrobioną z żarnowca i dopiero wkładało się na łopacie bochny chleba.

image012

Oryginalna chłopska chata z czasów getta

Można było również po jakimś czasie wkładać brytfannę z ciastem. Piec zbudowany był wewnątrz łukowo z cegły szamotowej, jego spód był również ceglany. Biedniejsi gospodarze zamiast cegły – która była droga –  używali polnych kamieni, sklepienie zaś wykonywali z gałęzi oblepionych gliną. Oczywiście trwałość takiego pieca była o wiele  mniejsza niż ceglanego.  Chleb wypiekano raz w tygodniu.

Osadnictwo na wspomnianych terenach sięga swoimi korzeniami XVIII wieku. Pojawili się wówczas koloniści niemieccy, sprowadzeni przez ówczesnego dziedzica Skarżyna, Macieja Zabłockiego.

 Wiele z chat budowano na uboczu, poza wsią. Często w środku lasu, na karczowisku.   Związane to było z koniecznością lokalizacji zagrody obok ujęcia wody, która na tym terenie często była deficytowa. Studnie były głębokie, sięgające 6 i więcej metrów. Obecnie w terenie można natrafić na wiele pozostałości po tamtych zabudowaniach. Na drodze naturalnej sukcesji z powrotem wkracza na nie las.

 Jako siły pociągowej używano koni. Jednak nie wszystkich gospodarzy stać było na ich posiadanie. Biedniejsi wynajmowali je u tych bogatszych rolników. Najczęstszą formą rekompensaty za ich użyczenie był tzw. „odrobek”.  Oznaczało to, że wynajmujący musiał w zamian przepracować u wynajmującego określoną ilość dniówek przy pracach polowych.

Żywa gotówka była trudna do zdobycia… Jak mówią świadkowie:

Chodziło się z mlekiem do miasta. W nocy nalewało się kankę mleka, i na nogach szło do Turku czy nawet do Kalisza. Jak się rano doszło, to przez drogę w tej kance  się zrobiło masło i maślanka.  Ale ci z miasta to masło chętnie  kupowali. I była złotówka z tego w gospodarstwie… Mój tata to przed wojną pracował w Niemcach. To sobie przywiózł z Niemiec rower. To tym rowerem na handel do Łodzi jeździł…  Jadano skromnie. Jak wspomina jeden ze świadków: Przed wojną to jadano żurek,   polewkę, i kartofle. Mięsa to było mało. Raz do roku bito świniaka. To na Boże Narodzenie było. Mięso się kładło w beczkę. Na same dno to szynka szła. Szynka to była już szykowana na Wielkanoc. To się wszystko w tej beczce peklowało. I wędziło się słoninę. Takie całe połcie słoniny to później wisiały i to się czy do chleba brało, czy do kroszenia… Trzeba było jednak oszczędzać. Czasem to chleb się tylko słoninką potarło, żeby zapach był inny… Taki świniak to rok czasu rósł – nie to, co teraz… Wojna pogłębiła lokalną biedę. Nie było mowy o legalnym handlu. Mięso było na kartki. Jeżeli gospodarz zabił świnie, to musiał ją całą zawieść do gminy. Tam ją ostemplowano, a kartki mu zabrano. Tak że już więcej mięsa nie mógł kupić. Taką świnię to mógł tylko jedną na rok zabic… Taki przepis był…Tak samo mąka była na kartki. Taka czarna była, bo Polak nie mógł kupić białej. (…). Pamiętam jak mama chciała na Święta upiec biały chleb, to tę mąkę przez pończochę przesiewała. Nam chleba to nie brakowało, bo na Miłaczewie był dobry młynarz, i jak się do niego szło po mąkę, a on znał tego człowieka, to mu z powrotem te kartki oddawał. Ale byli tacy, co mieli żarna porobione i w ukryciu tą mąkę mielili…To trzeba było w ukryciu, bo nie wolno było! Nawet koniom owsa nie wolno było wsypać. Pamiętam, że jak tatuś chciał go dosypać, to ja stałam na drodze przed domem i wyglądałam, czy Niemcy nie idą! Bo jak by zobaczyli, to tatuś by bicie dostał… [34]

Wspomniany przydział żywności nie był zbyt wysoki.  Zgodnie z zarządzeniem  Namiestnika Rzeszy z 5 maja 1941 roku  dzienna racja dla Polaków była o 1000 kalorii niższa niż dla Niemców.

Tygodniowy przydział żywności  w gramach dla osób dorosłych wyglądał wówczas następująco:

Artykuł żywnościowy Polacy Niemcy
Mięso i jego przetwory 250 400
Tłuszcze zwierzęce 50
Masło (margaryna) 62 250
Chleb 2250 2250
Makaron 100
Kasza 100 100
Groch 100

Osoby ciężko pracujące miały racje dodatkowe, ale i tu przydział dla Niemców był znacznie większy:

Artykuł żywnościowy Polacy Niemcy
Mięso 200 400
Tłuszcze zwierzęce 62
Margaryna 62 62
Chleb 1400 1400

Robotnicy niemieccy zatrudnieni w szczególnie ciężkich warunkach otrzymywali dodatkowo 1000 g chleba, 400 g mięsa oraz 343 g tłuszczów zwierzęcych. Niestety, normy te Polaków już nie obejmowały.

W tej sytuacji, utworzenie żydowskiego getta dało możliwość polepszenia   warunków materialnych okolicznej ludności. Żydzi mieli nie tyko pieniądze, ale i dobra materialne. Pamiętajmy, że przedwojenny Turek był miastem włókienniczym. Do 1930 roku działało tu ponad 1000 warsztatów tkackich. Po roku 1930 ich liczba drastycznie spadła – nadal jednak działało ich ponad 500. W 1936 roku powstała Spółdzielnia „Tkacz”,  której pracowało 70 krosien. Wielu chałupników zajmowała się szyciem bielizny dla wojska. Wykorzystywano do tego celu lokalnie produkowane tkaniny. Głównymi ulicami zamieszkiwanymi przez Żydów były ulice: Szeroka, Kaliska, 3 Maja, Składkowskiego oraz rynek. Sam Icek Stempa, który był właścicielem warsztatów tkackich, zatrudniał 120 chałupników. Był on wówczas najbogatszym Żydem. Bogaczami byli także Leszczyński, Bykowski oraz Binem Marber (związany z przemysłem drzewnym). Do finansowej elity należeli także Dawid i  Moshe Glube, Fischl Kowalski, Herschl Jakobowicz, bracia Bułka (handel zbożem i nasionami),  Herschl oraz Hailman Schmul, Abram Szubiński oraz Jakow Podemski (handel zbożem na dużą skalę). Każdy z nich  był znany w całym powiecie tureckim. Rozwijał się także handel końmi, owcami, drobiem (głównie gęśmi) oraz bydłem. Trafiały one na rynki Łodzi, Kalisza, Sieradza i Zduńskiej Woli. Handlowano także  wódką, naftą, solą oraz zbożem. Pamięć o żydowskim handlu przetrwała do dziś w pamięci najstarszych mieszkańców powiatu. Świadczy o tym np. zwyczajowa nazwa Dobrej – „kozi rynek”.

                 Część wytworzonych tekstyliów sprzedawano w handlu obwoźnym polskiej ludności zamieszkującej na terenie powiatu tureckiego. Większość materiałów wysyłano jednak na rynek rosyjski.  Z nastaniem wojny władze niemieckie dobra materialne rekwirowali. Jednak część zapasów magazynowych udało się przechować. Do getta przetransportowano więc ukryte przed okupantem całe bele materiałów. Dla polskiej ludności był to towar deficytowy. Żydzi z kolei zostali przetransportowani w obce dla siebie środowisko. Prawie wszyscy dotychczas byli mieszkańcami miast lub miasteczek. Nie umieli pracować na roli. Dopiero wiosną nieliczni próbowali zakładać przydomowe ogródki. Wiadomo, że zrobiono wówczas powszechną zbiórkę pieniędzy, za które zakupiono od chłopów ziemniaki do sadzenia oraz najbardziej podstawowe narzędzia rolnicze: szpadle, motyki, widły, grabie. Zdobycie żywności stało się celem nadrzędnym. Mieszkańcy getta kartek żywnościowych nie mieli. Otrzymali jedynie trochę mąki i kaszy. Magazyn żywności znajdował się w Kowalach-Cegielni. Jej rozdziałem zajmował się Moris Francus[35]. Poważne problemy żywnościowe pojawiły się już po kilku tygodniach pobytu – wraz z nastaniem zimy 1941. Ocenia się, że dzienna racja żywności nie przekraczała wówczas 600 kcal[36]. W tym miejscu warto dodać, iż więźniowie w Auschwitz otrzymywali przeciętnie na dobę około 1300 kalorii dla lżej pracujących i około 1700 kalorii dla ciężko pracujących. Minimum energetyczne niezbędne do przeżycia wynosi 1000 kcal. W tej sytuacji jedyną możliwością zdobycia żywności stał się przemyt i handel z mieszkańcami okolicznych wsi. Potwierdzają to zgodnie wszyscy żyjący świadkowie. Jeden z nich mówi wprost:

tu dopiero wiedzieli, że żyją! Życie to im wszyscy sprzedawali. I Polacy – i Niemcy!

W początkowym okresie istnienia getta Żydzi mieli na tyle dużo przechowanych pieniędzy, iż zakup żywności wiązał się raczej z trudnościami technicznymi związanymi z jej przemyceniem przez granicę getta. Polacy sprzedawali głównie chleb, mąkę, ziemniaki – ale i również jajka, kury i króliki. Być może sporadycznie sprzedawano także kozy. Handlowano wszystkim, gdyż rabini[37] zezwolili na jedzenie żywności nie koszernej. W tym miejscu warto nadmienić, iż żydowski posiłek obwarowany był  szeregiem przepisów związanych z Torą, a następnie rozwiniętych w Talmudzie. Spożywane mogły być zwierzęta ziemne: ssaki przeżuwające o rozdzielonych kopytach, udomowione lub dzikie, jak np.  sarna. Ze zwierząt morskich były to wszystkie ryby mające płetwy i łuski. Wyłączone więc  były skorupiaki i mięczaki. Koszerne było również ptactwo domowe. Zwierzęta musiały być w rytualny sposób zabite. O ile ryby wystarczyło wyjąć z wody – to w przypadku zwierząt ziemnych i ptaków należało przeprowadzić ich rytualny ubój – szchitę –  polegający na przecięciu przełyku i  arterii z użyciem naostrzonego noża. Wykonywał to  Szojchet, czyli rytualny rzeźnik. Celem szchity jest  nie zadawanie cierpienia zwierzęciu, które powinno umrzeć tak szybko, jak to tylko możliwe. Halacha – czyli Prawo Żydowskie zabraniało spożywać zwierzę, które cierpiało przed śmiercią (np. złapane w sidła). Nie wolno było także jeść owoców z drzewa, które nie ukończyło 3 lat. Zabronione było także mieszanie  mleka i mięs (do przyrządzania  potraw z mięsa i nabiału  trzeba było mieć osobne naczynia), a także spożywanie krwi. Nad rytualnym ubojem zwierząt i obrotem mięsa czuwał maszgich. Asystował on podczas uboju oraz znaczył mięso, żeby nie zaginęło podczas jego transportu i sprzedaży lub nie stykało się z żywnością nie koszerną. Oczywiście w sytuacji zagrożenia śmiercią głodową cała ta tradycja przestała być ważna.

Jeden ze świadków wspominał, że zamieszkujący Czachulec Stary rolnicy niemieccy sprzedawali Żydom wieprzowinę.

 Przemyt ułatwiały liczne lasy i zarośla, a także polityka okupanta umożliwiająca rolnikom obrabianie pól znajdujących się na terenie getta.

 Toczyła się wojna i nie można było pozwolić, żeby ziemia pozostawała nie obrobiona.  Żyjący świadkowie zgodnie twierdzą, iż wystarczyło w sezonie mieć na ramieniu narzędzia rolnicze (kosa, grabie, widły itp.), aby spokojnie udać się na teren getta pod pozorem wykonywania prac polowych na pozostawionych tam zagonach. W koszach, wozach  lub na taczkach pod warstwą trawy lub słomy chowano wówczas żywność.

Z nadejściem zimy kolejnym poważnym problemem stało się zdobycie opału. Ponieważ na terenie getta było dużo lasów, Żydzi  ratowali się przed zimnem wyrąbywaniem i spalaniem w pozostawionych przez gospodarzy piecach dostępnych drzew. Świadkowie do dziś wspominają:

wtedy to nie były takie zimy jak teraz! Mróz to był ponad 20 stopnie, a śniegu na chyba na metr napadało! A rok wcześniej to chyba rekord mrozu był, bo było pewnie ze 30 stopni! To wtedy słychać było, jak od mrozu drzewa pękały! Jak się rano wstało, to zawsze były „kwiatki” na szybach. Lód to się z nich skrobało, żeby świata można było zobaczyć! Wodę to się w wiaderku do domu przynosiło. Wodociągów wtedy nie było. To rano w tym wiadrze to się lud zrobił. Taki mróz był!

  Najwięcej ściano brzozy, gdyż ta paliła się nawet mokra: 

Pamiętam, że za domem były takie ładne brzózki. To oni wszystkie przez zimę ścieli. Musieli czymś palić, żeby nie zamarzli. Niemcy nic im nie dali. Myśleli, że sami się z głodu wykończą.

Wspomnienia świadków są podobne. Powtarzają się wśród nich cztery wspólne motywy: handel z Żydami, historia Bułków, ukrywanie Żydów oraz pacyfikacja getta.

Jak przyszedł wrzesień 41, to przyjechali Niemcy i kazali nam się wysiedlać. Trzeba było iść do rodziny, a jak kto nie miał rodziny, to sami rozsyłali po innych wsiach. (…). Do getta należał cały Marcjanówek, cały Żabiniec, Marcjanów do drogi do Arenta, Nowy Świat, Pacht, Młodzianów pod Dziewiątkę i Bilawki. Czachulec był już niemiecki… Tam 70% mieszkańców to byli Niemcy. Ja z nimi chodziłem do szkoły. To byli dobrzy ludzie, tylko jak ta wojna nastała, to się zmienili. (…). Żydów przywieźli na jesień. Na wykopki. Żydzi z getta do nas przychodzili i handlowali. I rzeczami, i garnkami, i czym tylko. (…). Co by nie było, to wszystko oddawali za żywność. Przychodziły Żydówki i handlowały.(…). Żandarmeria była w Tokarach. Na koniach jeździli. Siwe te konie były. Wszyscy się ich bali. Jak zobaczyli, że jadą, to w ostatnie dziury się chowali. Najgorszy to był taki jeden, co na białym koniu jeździł.  (…). Dlatego handlowali zwykle w nocy. Jakby ich złapali, to i Polak by dostał, i on by dostał. Zwykle dostaliby pały. Bo ci Niemcy ciężko bili. Bili bezlitośnie! Wszystko zależało  jakie było przestępstwo. Zależało od tego, czym handlowali. Co innego było za kurę, a co innego za kozę. Kurę to Niemiec zabrał, i jeszcze trzeba było dopłacić do kury, bo kara była. Ojciec mi opowiadał, że sprzedał Żydowi kurę i niósł mu tą kurę. Wtedy sołtys Ulert go złapał. Dziadek dostał parę wykopców za to, że tą kurę zahandlował. Ulert mu powiedział, żeby był to pierwszy i ostatni raz, bo się znajdzie w Oświęcimiu. Nie był taki zły Niemiec. Wiele z Polakami nahandlował. Wszyscy chcieli żyć. Tą kurę musiał zabrać z powrotem a te pieniądze to ten Ulert mu zabrał. Koza to było już grubsze przestępstwo. Handlowało się z nimi. Kozę się im sprzedało, kury, jajka. Te kozy żeśmy przeprowadzali lasami, tam gdzie zarośnięte było. Żydzi sami bali się przeprowadzać. Na granicy getta były słupy. Tak co 10 metrów był taki słup wbity, i to była granica. Tu po drodze marcjanowskiej aż do Czachulca, potem Młodzianów – to wszystko było wypalowane. Na Pachcie rozgranicznik był na tej wysokiej górze. Na tej górze były krzaki, to tam można było się ukryć. To my żeśmy tam przeprowadzali te kozy. Najwięcej było Żydów u Janickich. Mogło tam być kilka rodzin. (…). Polacy byli wysiedleni. U nas mieszkali Karbowski i Jarychówna. Był to Józef Karbowski i Marysia Jarychówna. Był to 41 rok na jesień, kiedy Niemcy ich wysiedlili. Pamiętam że jak ich przywieźli, to przez jesień i zimę do marca byli.  Zimą dużo handlowali. W każdą sobotę Polacy chodzili palić ogień. Ja też czasem chodziłem. Tam było wszystko w kuchni uszykowane. Nawet zapałki były. Tylko się podeszło i podpaliło. Wyszła Żydówka i dała za to parę „kopiejek”. I poszło się dalej. Do następnej rodziny.  Jak żeśmy chodzili we dwóch, to się szło co drugi budynek. Na zmianę. Najwięcej to J.K.. Chodził też Z.K., O.E.. E. najstarszy był z nasz wszystkich. (…). Zwykle w jednym budynku były 2 rodziny. Ale było i więcej też. Jak dom był większy, to było ich więcej. Żydzi mieli dużo pieniędzy. Każdego Żyda z rodziną przywieźli na wozie. Były to żelazne wozy. Byli tam i dentyści i inni. Na Nowym Świecie był dentysta. I bardzo dobry to był dentysta, bo mój ojciec tam potajemnie chodził i zęby robił. I dobrze mu te zęby zrobił. Długo je miał i bardzo chwalił, że takie dobre. Krawcy też byli. To już było w 42. Pamiętam, bo w 41 Niemcy zrobili scalanie gospodarstw. My byliśmy dołączeni do Mazurka, Jaśkiewicza i Dzikowskiej. Mazurek poszedł na Marcjanów, a tam zamieszkał Niemiec. Ja zostałem u Niemca do pasienia krów. (…). Niemcy pozwalali Polakom chodzić na swoje pola. Wystarczyło, żeby mieć kosę lub grabie, i można było iść na pole. Żandarmi jak widzieli, że idziemy do roboty, to nic nie mówili i pozwalali przejść. Zeznania uzupełnia inny świadek tamtych dni: Też na Ż. u B. byli bogaci kupcy. Materiałami handlowali. U B. na strychu był cały magazyn. To tam do nich się chodziło materiały kupować: na pościel i na koszulę.  Jak się wojna skończyła, to B. sobie od razu sklep postawił. Trochę pomagałem w tym sklepie, bo mnie B. do pracy najął. (…) Kolejne wspomnienia uzupełniają się, dodają nowe szczegóły: Żydzi  przychodzili z getta do Polaków, bo przecież nie mieli czym żyć.  To z tymi Polakami handlowali. Pamiętam jak Niemcy jeździli i zabierali dzieci takimi wielkimi samochodami. Dzieci zabrali najpierw. Później jak ich niszczyli, to popędzili ich do szkoły na Czachulcu. Tam byli zamknięci i czekali za samochodami. Pamiętam, że przyszedł taki wielki, długi, czarny samochód. Całe mnóstwo do środka tych Żydów weszło, i pojechał. Tam w pobliżu pasłam krowy, to widziałam. Niemcy nic nam nie mówili. Tam byli niemieccy żandarmi. Mieli wysokie buty, takie po kolana i szerokie spodnie. Do kolan sznurowane, a później takie szerokie. I na głowach takie wywinięte czapki. Mieli takie wejrzenie, że wszyscy się bali. Żandarmi byli w Tokarach. Jeździli na koniach. (…). W Skarżynie była patrolka. Też tam byli Niemcy, ale tacy kalecy, co z wojny wrócili. Byli to tacy wojenni Niemcy, co nie byli zdolni do wojny. (…). Pamiętam też, że były polskie dzieci spisywane do 4 lat. Spisywał to Bukowiecki Bolek. On się przepisał na Niemca. To było kawał szpicla! Pamiętam też jak nas zabierali do Kowali.

Tam rentgen był i musieliśmy wszyscy się prześwietlić. Patrzyli, czy zdrowi byliśmy[38]. Później mówili, że ci chorzy, to mieli iść do obozu. Zdrowi mieli być do roboty. To tyle pamiętam.

             Oczywiście wszystkie kontakty z Żydami związane były z poważnym niebezpieczeństwem. Za podanie Żydowi szklanki wody można było stracić życie lub znaleźć się w obozie koncentracyjnym. Jeszcze większe sankcje groziły za jego ukrywanie. W tym wypadku natychmiastowemu  rozstrzelaniu podlegała cała rodzina.

Na terenie Gminy Kawęczyn powszechnie znana jest historia Grzywacza z Wojciechowa – rolnika który przyłapany został na niesieniu pomocy:

Grzywacz to jechał wozem. Bo on w Tokarach był. I widział jak szła na nogach Żydówka. To on ją zabrał na ten wóz i  ją wiózł. Ale tą drogą jechał też niemiecki żandarm. Jak zobaczył że ten wiezie tą Żydówkę, to kazał mu zejść z tej furmanki i zabrać tą Żydówkę na plecy. Na barana… I tak kazał mu iść aż do Czachulca – tam gdzie ta Żydówka mieszkała. To 5 albo 6 km  km było. I też żandarm jechał obok i pilnował żeby ten nią niósł. To podobno było kawał baby! Ja to znam z opowiadań, jak mój ojciec mówił… Więc jak doszedł do Czachulca to był tak wyczerpany, że najpierw na nogi mu padło, a potem umarł.

Trudno obecnie ustalić ilu Żydów mieszkało na terenie getta. Przedstawiane przez poszczególnych badaczy liczby są różne i wahają się od 3[39] do 6 tysięcy[40] (ta ostatnia jest znacznie zawyżoną). Uwzględniając jednak źródła żydowskie prawdopodobna początkowa liczba mieszkańców wynosiła 4250.

Żyli w okropnych warunkach. W każdej chłopskiej chacie mieszkało kilka rodzin. Jeden ze świadków wspomina o gospodarstwie, w którym umieszczono 18 rodzin. To była chyba rekordowa liczba. Mieszkały one nie tylko w domu, ale i w stodole, oborze oraz kurniku. Takie stłoczenie rodzin żydowskich na małej przestrzeni było świadomym zabiegiem Niemców. Stosowano go we wszystkich gettach. Chodziło o sztuczne zwiększenie umieralności np. na skutek szerzenia się chorób.

Już po trzech miesiącach funkcjonowania teren getta uległ zmniejszeniu, gdyż jeszcze w grudniu 1941 roku doszło do pierwszej selekcji jego mieszkańców[41]. Świadkowie po raz kolejny są tu zgodni w swoich opisach. 4 listopada Herszel Zimnawoda otrzymał polecenie sporządzenie listy Żydów niezdolnych do pracy. Mieli się na niej znaleźć dzieci poniżej 12 roku życia oraz dorośli  powyżej 65 lat. Lista sporządzana była przez wiele dni i kilkakrotnie przepisywana.

Zimnawoda nie chciał brać na swoje sumienie odpowiedzialności za wytypowanych Żydów. Dlatego poprosił o pomoc rabinów. Ostatecznie Rada Starszych wraz z rabinami wybrała 1100 osób. Prawdopodobnie w tym czasie wielu bogatszych Żydów uciekło z terenu getta do żydowskich rodzin w gettach w Koźminku oraz w  Warcie. Wiemy o tym ze wspomnień Walkmana oraz Zajfa. Zajf czyni to bardziej precyzyjnie dopowiadając, że społeczność żydowska w Koźminku nie przyjęła uciekinierów, Warta stała się więc następnym etapem konieczności i chęci przeżycia. Przewieźli ich furmankami polscy rolnicy. Pozornie taki pomysł wyjazdu jest absurdalny. Ryzyko było wszak ogromne: zarówno dla właściciela furmanki i zarazem woźnicy jak i wynajmujących ją Żydów. W przypadku spotkania z żandarmerią kara mogła być tylko jedna: śmierć. Pomimo że odległości były znaczne (ponad 20 km do Koźminka i 30 do Warty) i podróż w jedną stronę trwała odpowiednio 2 i 3 godziny  – to jednak bieda na wsiach była tak wielka, że wielu chłopów odważyło się narażać swoje życie żeby tylko zarobić jakieś pieniądze. Prawdopodobnie były one znaczne, stosowne do podejmowanego ryzyka. Trudno odpowiedzieć na pytanie, jak chłopi radzili sobie z godziną policyjną, która rozpoczynała się o 22ej. Być może nocowali u znajomych lub u członków swoich rodzin. We wspomnianych ciekawostkę stanowi wzmianka o polskich rodzinach z Warty, którzy przyjęli na kilka dni uciekinierów. Niestety, nie znamy ich nazwisk. Podobno grupa złożona z kilku kobiet udała się również do Tuliszkowa. Świadkowie wspominają, że te wszystkie żydowskie rodziny po selekcji powróciły do „Czachulca”[42].

W niedzielę, 7 grudnia o godzinie 22ej  hitlerowcy otoczyli getto, a wszyscy jego mieszkańcy popędzeni zostali do wsi Bielawki. Do tej akcji wykorzystano oddziały SS i SA. W Bielawkach Żydzi czekali na placu do poniedziałku. Część z nich schroniła się w stodole. O 6ej  rano wszystkich wyprowadzono na pole i  oddzielono kobiety od mężczyzn tworząc dwa szeregi. Tak stali  do godziny 8ej, kiedy to przybył Wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Turku, Schteis.  Dopiero teraz nastąpiła selekcja, w czasie której rozłączano rodziny. Przeznaczonych na śmierć zapędzono do kościoła w Dobrej[43]. Niemcy w praktyce nie wiele robili sobie z listy Zimnawody i sami dokonywali wielu zmian wśród wytypowanych. Decyzję podejmował niemiecki lekarz Knabe. Sugerował się przy tym jedynie wyglądem osoby. Po części takie postępowanie było skutkiem braku wielu osób, które wcześniej zostały umieszczone na liście – a następnie ukryły się lub uciekły do Warty. Dla żandarmerii nie liczyło się nazwisko – ważne było, żeby ogólna liczba wyselekcjonowanych więźniów się zgadzała.  Za porządek podczas selekcji odpowiadali: Herszel Zimnawoda, Eliasz Bykowski oraz Mordechei Strykowski. Już w trakcie akcji udało się im uratować kilkorga dzieci.

Wyselekcjonowani do Dobrej szli z płaczem. Po drodze byli bici i poniżani.  Słabi i chorzy jechali na chłopskich furmankach. Ci, którzy pozostali w getcie wracali do domów  śpiewając „Hatikwę” – pieśń, która stała się później hymnem Izraela. W dobrskim kościele przetrzymywano ich prawdopodobnie do 14 grudnia[44]. Warunki były straszne: bez wody, praktycznie z głodowymi racjami żywności, do tego bez możliwości skorzystania z jakichkolwiek  urządzeń sanitarnych. Wszystkie potrzeby naturalne musiano załatwiać wewnątrz kościoła. Panował więc niesamowity zaduch.

Pomimo iż kościół w Dobrej posiada powierzchnię około 600 m2, to przy tej ilości więźniów tłok był niesamowity. Dąbrowska pisze:

Wepchnięto ich jak zwierzęta, jednych na drugich; duszących się dobijano. Trzymano tam nieszczęśników przez kilka dni, bez jedzenia i picia. Oczywiście, wielu zmarło na skutek tych mąk i zwłoki rozkładały się pośród żywych. Dnia 19 grudnia 1941 roku wywieziono nieszczęsnych autami-komorami do Chełmna[45].

image014

Żydzi przed kościołem w Dobrej

                                                                                

Świadkowie wspominają tamten grudzień:  

Kiedy przywieźli Żydów do kościoła, to miałem 9 lat.  To z Czachulca ich przywieźli. Mieszkaliśmy w tym samym miejscu, tylko w starym budynku. Tu u nas były 4 rodziny. W każdym pokoju była jedna rodzina. Starzy pod kościół nie chodzili, bo nie było wolno. Ale ja z braćmi to żeśmy podglądali. Ze strychu było wszystko dobrze widać. (…). Tam był szczyt z desek, to nawet ojciec z nami wchodził. Niemcy ich tam kilka dni trzymali. Było już zimno. Potem przyszły ciężarówki i ich zabrali. Podjazd był wtedy pod sam kościół. Samochody podjeżdżały pod samą dzwonnicę. Nie pamiętam, już jak wyglądały. Ich tam prawie na siłę w tych samochodach upychali. Jednemu to się udało wtedy uciec… Tam po prawej stronie jest taka wnęka, i tam po prawej były bochenki chleba poukładane. Pamiętam, że od góry do dołu w tej wnęce były poukładane, bo my z chłopakami żeśmy tam latali. Te chleby razowe były, takie długie! Dużo otręb było, bo aż czarny był. Dużo pewnie go im nie dawali, ale jakieś życie to dostawali. Jednak najeść to się tym nie najedli. Zresztą oni tu długo nie przebywali. Kilku umarło nawet, to ich tu na tym kirkucie pochowali. Teraz to tam las rośnie.(…). Jak ich wywieźli, to nas później Niemcy wzięli do sprzątania. Tam nas dużo sprzątało. Nawet straż z pompą przyjechała i tą wodę na posadzkę pompowali. Tu w rynku była kiedyś studnia, to z niej wodę brali. W tym kościele było strasznie brudno. On cały był zabrudzony, bo tam w środku to się przecież załatwiali. Później był tam magazyn zbożowy. To my musieliśmy pod ten magazyn wysprzątać. (…). A po magazynie zbożowym to Niemcy trzymali amunicje i sprawy gospodarcze – i mundury, i cegły, i amunicję, i materiały budowlane, ale najwięcej było amunicji. Potem to poszło w powietrze. (…).

Podczas pobytu w kościele jeden z więźniów został postrzelony przy nieudanej próbie wyważenia drzwi:

Pamiętam, że najpierw getto to w Dobrej było. Później ich wszystkich popędzili do Kowali, a tam było getto. Ono się nazywało getto Czachulec. Ci żydzi szli na nogach. Pędzili ich jak bydło. Jak który się oglądał, to kolbami ich lali. Strasznie to wyglądało! Nie mieli dla nich żadnej litości! A jak na Czachulcu zrobili czystkę, to później w grudniu ich przywieźli do naszego kościoła. W tym kościele wybrali 4 takich starszych Żydów i dali im na ręce takie przepaski. To oni mieli Niemcom pomagać. To byli tacy żandarmi żydowscy. Pamiętam, że w tym kościele miała wybuchnąć rewolucja. Te główne drzwi to te zamknięte Żydy chcieli wyłamać. To ten żandarm, co pilnował strzelił z karabinu w te drzwi. Kula przeszła przez te drzwi i jednego Żyda zraniła w brzuch. To go potem wynieśli i kazali zanieść do jednego budynku. Nie pamiętam już, do którego. To tam ten Żyd tak długo się męczył, aż nie umarł, bo pomocy mu żadnej nie dali. (…).  To było już pod koniec roku, bo już zimno było.

Udało się ustalić nazwiska strzelającego żandarma i jego ofiary, Byli to Güsler oraz Citner. Wewnątrz kościoła ciągle słychać było płacz kobiet. Tych, którzy zmarli, przenoszono do zakrystii. Rano podjeżdżały pod nią furmanki, na które wynoszono zwłoki. Chowano je na żydowskim cmentarz, który zlokalizowany  był poza miastem, przy drodze na Błaszki.

          13 grudnia rozpoczęło przewożenie więźniów do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Wywóz trwał 2 dni. Wśród samochodów używanych do transportu były również ciężarówki z komorami gazowymi[46]. Jeden z mieszkańców Dobrej opowiada o tym następująco:

Potem przychodziły ciężarówki, takie pod blachą – te budy blaszane mieli. To tych Żydów w nich upychali. Te żandarmy żydowskie to musieli jeszcze Niemcom pomagać. Żyd Żyda ładował! I ich wywieźli. Mówili, że oni do Chełmna mieli jechać.  A potem, to ich w tych samochodach zagazowali. To potem Niemcy brali ludzi do sprzątania kościoła. Różni tam chodzili. I dzieci, i dorośli. To tego po nich doczyścić nie można było. A smród jaki był! To tam wszystko było zas…e, bo przecież nie wolno było im wychodzić. To musieli się tam w środku załatwiać. (…).

         Podczas wywozu jeden z Żydów podjął próbę ucieczki. Zakończyła się ona powodzeniem. Uciekinier przeżył wojnę – obecnie mieszka w Anglii.

Po tragedii w Dobrej hitlerowcy zmniejszyli obszar zajmowany przez getto. Mieszkańców stłoczono w miejscowościach położonych w jego głębi. Dzięki temu już na wiosnę 1942 roku część wysiedlonych Polaków mogła powrócić do swoich domów. Wrócili na przykład mieszkańcy Pachtu i Marcjanowa, które to wioski położone były na obrzeżach getta. Opowiadają oni, że nie zastali żadnych mebli i sprzętów po rodzinach żydowskich. Oznaczało by to, że zostały one zabrane przez samych właścicieli w głąb getta. Musieli więc mieć na to czas oraz pozwolenie władz niemieckich. Być może nadal żywili nadzieje, że uda im się przetrwać koszmar wojny. Pozostali przy życiu Żydzi wegetowali do lipca 1942 roku. W tym czasie starali się zachować pozory „normalności”. Kultywowali swoje tradycje oraz praktykowali obrzędy religijne. Przestrzegano sabatu i nakazanych świąt.

Oni swoje święta to mieli. A tu po Bukowieckim, to piekarz mieszkał. Mace piekł. Kiedyś byłem u niego i tą macę jadłem. To na Wielkanoc było. Ta maca to nawet smaczna była!

Na podstawie relacji świadków można więc przyjąć, że wielu Żydów starało się do końca pobytu w getcie – albo tak długo, jak było to tylko możliwe, przestrzegać zasad prawa mojżeszowego.

W domu Galewskich mieszkający tam rabin urządził dom modlitwy.

Tu w naszym zabudowaniu to mieszkał rabin. No i te jego książki, to wszystko się zostało. Tu, u nas. Te książki to były wszystkie żydowskie. Mój tata to mówił, że to wszystko było poświęcane. Kazał mi to wszystko wywieźć koło wiatraka, bo to ludzie roznosili po ustępach, a to jednak było poświęcane i tata nie mógł na to patrzeć, i kazał mi to spalić. Cały dzień te książki się paliły, to wszystko ja spaliłem. Tyle ich było, że taczkami je woziłem. (…). Teraz to by jakąś wartość miało! Kiedyś byłem w sobotę, jak się modlili. Takie rzemienie pozakładali na czoło, i tak się kiwali. Do tych rzemieni to takie pudelka były przymocowane[47]. Jak my wrócili do domu, to całe stosy tego były. To my to wszystko toporkiem porozbijali.

W czasie istnienia getta Niemcy  kilkakrotnie wywozili niewielkie transporty Żydów do obozów pracy poza powiat[48]. Nie wykluczone, że była to praca na rzecz wojska. Wcześniej również część mieszkańców getta turkowskiego wywieziono do pracy w różnych miejscowościach na terenie „Kraju Warty”, w tym w Garaszewie (Judenarbeitslager Grűnweiler bei Posen) i w Krzesinach (Judenarbeitslager Kreising). Zatrudniono ich przy budowie lotniska w Poznaniu[49]. Wiadomo, że w 1942 roku było tam 37 Żydów z Turku[50]. Być może była to reszta żyjących  z transportu 60 więźniów wywiezionych do Poznania jeszcze latem 1940 roku. We wspomnianym obozie w Krzesinach zginął Żyd Fajwl  Rosenberg, którego wrzucono do pieca dezynfekcyjnego i żywcem spalono[51]. W swoim rodzinnym mieście zajmował się on rytualnym ubojem zwierząt. W  Krzyżownikach Żydzi pracowali przy oczyszczaniu jeziora Kierskiego i budowie wokół niego alejek  spacerowych. Wiadomo, że turkowski Żyd Icek Engel był szefem żydowskiej Służby Porządkowej w Remu-Senflager, mieszczącym się w Poznaniu przy ulicy Bielniki. Wraz z pozostałymi członkami żydowskiej „policji”  został powieszony za rozprowadzanie wśród więźniów żywności otrzymanej od ludności polskiej[52].

Początki 1942 roku były szczególnie trudne. Getto oraz sąsiednie wsie nawiedziła epidemia tyfusu. Niemcy panicznie się jej bali. Z zeznań świadków wynika, że jeśli na drzwiach polskiej chałupy widniał napis poświadczony przez  lekarza: tyfus – żaden Niemiec nie miał odwagi przejść jej progu. Na terenie getta  epidemia pochłonęła kilkadziesiąt ofiar. Ocenia się, że około 50-u. Wszyscy zmarli zostali pochowani na zbiorczym cmentarzu.

Z początkiem czerwca 1942 nastąpiły gwałtowne represje. Zastrzelono wówczas dwie Żydówki pochodzące z Turku. Były nimi Bela Rourówna i Estera Krokocka. Jeden z ocalałych Żydów – Dawid Jakubowicz – wspomina:

skryły się za drzewami, kiedy przyszła żandarmeria z Turku z SS-owcami z Warty[53].

Próbowały się ukryć, żeby nie zostać zabrane „na roboty”. 17 czerwca we wsi Dzierżbotki–Cegielnia doszło do masowej egzekucji. Na oczach całej społeczności żydowskiej powieszono wówczas 10 mężczyzn:

Żandarmeria spędzała wszystkich ludzi z okolicy, a policja żydowska musiała wszystkich Żydów, a nawet dzieci wypędzić na plac, grożąc rozstrzelaniem. I tak rozpoczęło się to dzikie widowisko, w którym komendant milicji żydowskiej wraz z milicjantami byli katami[54].

Nachum Zajf wspomina, że egzekucja miała miejsce o godzinie 9ej. Ciała pomordowanych Niemcy pozwolili zdjąć dopiero o 17ej. Dużą aktywnością we współpracy z hitlerowcami odznaczyła się wówczas „policja” żydowska. Koszty egzekucji opiewające na kilka tysięcy marek musiała pokryć żydowska administracja getta. Jak zeznają świadkowie, skazańcy zostali złapani podczas próby ukrycia się w trakcie łapanki i uniknięcia przymusowej wywózki. Dlatego jako oficjalny powód egzekucji podano uchylanie się od pracy. Inne źródła podają egzekucję jako formę represji po udanej ucieczce z getta czterech Żydów[55].

Na górze na Młodzianowie mieli szubienicę zrobioną. Było tam podobno z dziesięciu Żydów powieszonych. Nie pamiętam już. To był pokaz dla ludzi.  Zbierano ludzi i im pokazywano, można tam było iść. Nie wiem za co ich powiesili. Żydów też na ten pokaz dużo naszło. Był tam rabin, powiedział swą przemowę i ich powiesili. Opowiadali, że niektórzy to od razu zginęli, ale byli tacy, co długo tymi nogami ruszali. Potem Żydzi ich zdjęli i ich tam pochowali. Tam zaraz taka góra była, to na tej górze ich pochowali. Tam sam piach był, to tam nic nie rosło. Egzekucję potwierdzają kolejni świadkowie. Była szubienica, pętle już na nich czekały. Pod szubienicą była taka drewniana ławka. Wchodziło się na nią po schodkach. Policja też była żydowska. Ta żydowska policja miała z przodu żółtą gwiazdę,  Na rękawach mieli opaski. Te gwiazdy z daleka się żółcili, jak szli. Dużo Żydów miało tą gwiazdę, ale nie wszyscy. Wieszali ich chyba po 5. Jak ich powiesili, to zabrali ich na górę i tam pochowali.

Pętle na szyję skazańców zakładał zastępca komendanta – Eliasz Bykowski. Sam komendant zmuszony został do oficjalnego potępienia ucieczki[56]. „Pinkas HaKehilot  Encyclopedia of Jewish Communities Poland” podaje nazwiska ofiar.

Z uwagi na problemy z transkrypcją tych nazwisk wymieniamy je  na podstawie relacji świadka tamtych wydarzeń Jakuba Waldmana[57] :

  1. Nucman Mojsze – Turek,
  2. Lewkowicz Hamel   – Turek
  3. Lijek Icek Ide  – Uniejów
  4. Jakubowicz Marian –  Uniejów
  5. Podchlebnik Macher – Dobra,
  6. Trzaskala Szymon – Dobra,
  7. Gelbart – Tuliszków,
  8. Klein – Koło,
  9. Fulkowski – Pęczniew.

Dziesiątą ofiarą był prawdopodobnie Noiman z Turku.

Dramatyczne wydarzenia wspominają naoczni świadkowie:

Tu ich brali w samiutkie żniwa. Ja byłem też na tej Cegielni, gdzie ich wieszali. Ja to widziałem! Ze mną tam był z Nowego Światu Gienek Suchorski, ale on już nie żyje. To była taka długa belka, a na niej 12 pętli.  I była taka deska do stania. Te pętle to im Żyd zakładał. Było tam 3 żandarmów. I jak ten Żyd pozakładał im te pętle, to jeden żandarm policzył ein, zwein, drei i karabinem podbił tą nogę, i oni się powiesili. Te 2 Żydówki zabili wcześniej na Nowym Świecie. Dlatego tylko 10 Żydów powiesili. Powiesili ich, bo się ukrywali od roboty, bo Żydów brali do roboty, do niemieckich zakładów. Jak ich powiesili, to się zrobił  płacz i krzyk, bo na to Żydzi musieli patrzeć. Jak ich zdejmowali to nie wiem, bo poszedłem do domu.

Trudno obecnie ustalić szczegóły egzekucji… Wspomniany Jakubowski podaje, że przed wykonaniem wyroku skazańcy przesiedzieli 3 tygodnie w więzieniu w Dzierżbotkach. (…).

Skazańcom związano ręce i nogi i tak na wozie ich przywieźli. Przy zdejmowaniu skazańców z wozu rozwiązano im nogi, ręce zostały związane. Każdy z nich krzyczał co chciał na Niemców, bo i tak był stracony[58].

Potwierdzają to również Polacy:

Świadek 2. Jak w tym getcie na te roboty ich łapali, to paru uciekło. To ich złapali i zamkli ich w areszcie. To było w oborze po takim Wieńcu. Było 10 Żydów i 2 Żydówki. Osobno trzymali tych chłopów, osobno kobiety, bo ta obora była przegrodzona.

Taki Gromadziński Marian zrobił szubienicę, bo mu Niemcy kazali, a on w jakiejś niemieckiej firmie robił – i tych Żydów powiesili tam na „Cegielni” koło Kaczmarzyńskiego. Ja tam byłem! O Jezu! Co tam się działo! Krzyki, płacz, te Żydówki mdlały! Przecież powiesili a to brata, to syna! A wszyscy Żydzi ta no musieli patrzeć. Polakom też wolno było iść. Jak tam tych Żydów powiesili, to ich tam pochowali na takiej górze. A te Żydówki, to jeszcze jakiś czas tam były. Potem przyjechał gestapowiec, i kazał tym Żydówkom wyjść. Z tyłu ich zastrzelił. Jedna to zginęła na miejscu, a druga była ranna i się obróciła i na kolanach do tego Niemca szła. To on strzelił znowu do niej z tego pistoletu i zabił ją. Ja ich wieszali, to była taka długa belka, a tam pętle wisiały. Żydzi wchodzili po takich schodkach, a żydowskie żandarmy im te pętle zakładali. Jeden z tych Żydów to im po niemiecki powiedział, że jak ruskie przyjdą, to ich też tak samo wywieszają. Pamiętam, że drugi zaparł się nogą o sęk na tym słupie. Chciał się od tej śmierci uratować. To jak ten Niemiec to zauważył, to podszedł i kolbą od karabinu go w tą nogę uderzył, żeby się puścił. (…). Pamiętam dobrze, bo tam byłem. Było chyba dwóch gestapowców, a teren był obstawiony przez żandarmerie z karabinami maszynowymi. Chełmy bojowe na głowach mieli.

Kolejne wspomnienia nakładają się:  

Przyjechała taksówka z 4 Niemcami. To byli Niemcy w czarnych ubiorach. U kogoś były w oborze zamknięte 2 Żydówki. Niemcy wypuścili je z tej obory i kazali iść. Żydówki krzyczały. Wtedy żandarm pociągnął z automatu. Jedna Żydówka to od razu padła, a ta druga to jeszcze żyła i krzyczała i się jeszcze mocno ruszała. To ten żandarm podszedł bliżej i jej pociągnął serię. Niemcy potem zaglądali im w zęby i ręce. Pewnie złota szukali! Potem wsiedli w samochód i odjechali. To była taksówka. Na Kowale pojechali.

Zeznania nie są odosobnione. Jeden z ostatnich – żyjących jeszcze świadków[59] ma podobne wspomnienia:

To była drewniana szubienica. Robił ją Michalak  z Kowali. On już nie żyje. Była zrobiona na 10 do wieszania, a przywieźli 12. I te 2 Żydówki zabrali z powrotem. My musieliśmy stać po tamtej stronie – bo oni nas Polaków ganiali dużo. Żebyśmy byli świadkami. Chodził Krygier – komisarz od Polaków – i wyganiał. Ojciec to nie chciał  iść. Starszych ludzi mało było. Dużo to nas, młodych. Było kupę ludzi. Pamiętam jak dzisiaj, że to było do południa. Pamiętam, że dzień był pochmurny, ale było ciepło. To pamiętam jak dziś! Pamiętam, że na środku była podpora taka. I pamiętam, że jak szarpli za te powrozy i ten stół upadł cały – to oni już wisieli. To ten jeden, u którego ten słup stał, to tak szukał ratunku i objął go nogami. To taki żandarm z Kowali – to pamiętam, że nazywał się Urany! Urany! Był bardzo nicpoty i tym karabiniskiem go po tych nogach tak uderzał. Potem długo wisieli… Po poszli do domu a oni wisieli. W tym budynku po Wiencu była więzienie. Tam te 2 Żydówki siedziały. To to były drzwi drzewiane a wkoło pełno Żydów było. I że one nie uciekły z tej obory! Ta obora była zamknięta na kłódkę i tam nie było polepy ani nic. Uciec łatwo można było.(…). Ja siedziałem w krzakach z  kolegą. Przyszło dwóch czarnych, z trupimi główkami i cywil… Te z trupimy łebkami to młode chłopy byli.  Cywil wyciągnął  taksówki karabin, kazał im wziąć się pod rękę i iść w stronę Czachulca. Ten cywil jak one szły to strzelił do nich z tego karabinu. Raz i drugi. To my wtedy uciekliśmy z tych krzaków. To potem opowiadali że ten cywil szukał ich po kieszeniach. Pewnie złota szukali.(…).  

image016

Jeden z ostatnich świadków, pan Henryk Kleśta

     Według Waldmana skazańcy wisieli przez 24 godziny. Dopiero następnego dnia Niemcy pozwolili na zdjęcie i pochowanie ciał. Po tym wydarzeniu nastrój w getcie zdecydowanie się pogorszył. Niektórzy Żydzi przeżywali załamanie nerwowe. Dochodziło do samobójstw – skakano np. do studni. 15 lipca  Niemcy złapali i wywieźli w nieznane 10 mężczyzn. Prawdopodobnie dostali się do komanda, którego zadaniem było kopanie zbiorowych grobów[60]. Tragedia dopełniła się w dniu 20 lipca 1942 roku. Już o godzinie 18.30 w świetle reflektorów rozpoczęto zapędzanie Żydów do jednego punktu zbornego. Pieszo przebyli kilkukilometrową drogę. Niemcy odznaczyli się wówczas znaczną brutalnością. Opóźniający marsz słabsi więźniowie byli bici. Następnie  ustawiono ich po obu stronach drogi. Kazano wystąpić chorym i starcom. Doszło  wówczas do zbiorowego mordu.  Podczas akcji zastrzelony został lekarz Stein Szmulko, który nie chciał pozostawić swych chorych.  Waldman wspomina, iż rozstrzelano chorych, gromadę dzieci oraz 12 żydowskich policjantów.

Zamordowano wówczas:

  1. Zamulek Stein   – Uniejów
  2. Lenczycki Szlomo – Uniejów
  3. Lajb Czelnik z żoną – Uniejów?
  4. Warcki Luzer z żoną   – Turek;
  5. Lisak – Turek;
  6. Szczeciński Menachem – Turek;
  7. Berkowicz Gitel  – Turek;
  8. Lubiński Chanoch  – Turek;
  9. Lewinowa                     –  Turek;
  10. Katar Mordechai – Turek;
  11. Fajwisz Mendel – Turek;
  12. Berger Abraham – Uniejów;
  13. Eliasz Szlomo – Turek;
  14. Jakubowicz – Turek;
  15. Deser Jakub  – Turek;
  16. Zalberg Issaschar – Turek;
  17. Friedland Yeszaya – Brudzew;
  18. Bild Josef – Turek;
  19. Machnicki – Turek;
  20. Trzaskała Samuel – Turek;
  21. Tauba Abraham – Tuliszków

 Waldman wspomina, że Lenczycki z dzieckiem  musiał sam wykopać dla siebie dół, przed którym go później zastrzelono. Poza relacją Walkmana nie ma innych dowodów na dokonanie zbiorowego mordu. Okoliczni mieszkańcy wsi nie zostali dopuszczeni w pobliże miejsca egzekucji. Okupantom zależało na ukryciu zbrodni, gdyż jej ujawnienie mogło negatywnie wpłynąć na nastroje Żydów w getcie łódzkim.

           Wspomniany wcześniej Henryk Kleśta dodaje:

Był taki Kielma. Mieszkał pierwszy na Czachulcu za niemieckim cmentarzem. Biedny Niemiec był. Jak Niemcy przyszli to zaciągnął się do żandarmerii. Był bardzo biedny ale był bardzo porządny człowiek. Był taki Żyd krawiec. Mieszkał tu na Młodzianowie. I ten Kielma wysłał Sobieraja Józefa,  który jeździł końmi w żandarmerii – ten Żyd był krawcem i szył im jakieś umundurowania – żeby temu Żydowi powiedział żeby uciekł, bo już wojsko jedzie i będą otaczać getto. A to było po deszczu. Tam na stawiskach to były łąki i tam woda stała. I ten Żyd jak mu Sobieraj powiedział – to uciekł u nas za stodołę i uciekał na Młodzianów. W tym kierunku. I musiał być jakiś dobry Niemiec strzelec – bo na tych stawiskach z Dzierżbotek  z lasu Augustyniaka strzelił i go kropnął. To jest z 500 m. To ja tego Żyda widziałem jak w tej wodzie leżał.

Mieszkańcy getta zostali załadowani do czekających na nich na placu obok polskiej szkoły w Dzierżbotkach–Cegielni samochodów. Celem przyśpieszenia akcji jako środków transportu używano nie tylko samochodów z komorami gazowymi, ale i również i innych, dostępnych pojazdów.  W tym miejscu pojawia się problem. Wg ostatnich badań pana Zdzisława Lorka (pracownika Muzeum w Chełmnie n/Nerem) jest to mit.  Używano zwykłych samochodów –wśród nich był samochód meblowy. Jeden z nich został przystosowany do uśmiercania Żydów – ale nie jeździł on jedynie w terenie wokół Chełmna. Często psuł się. Stąd opis samochodu pomalowanego na „szaro” pasował do oryginału i świadkowie uważali, że jest to jeden z trzech gazowych samochodów z Chełmna, o których już było głośno w okolicy. Stąd powtarzające się zeznania świadków.  Oczywiście świadkowie widzieli ciężarówki pełne stłoczonych ludzi na szosie między Turkowicami a Turkiem. Poprzedzały je uzbrojone, motorowe patrole. Według Łuczaka likwidacja getta trwałą 4 doby[61]. Tych nielicznych Żydów, co pozostali – w liczbie 180–190[62] osób skierowano do getta w Łodzi[63], a po jego likwidacji do Oświęcimia[64]. Waldman wspomina o powołaniu specjalnego komanda, którego zadaniem było „posprzątanie” terenu getta przed powrotem na jego teren autochtonicznej ludności. Miało ono składać się z 50 mężczyzn. Widawski podaje większą liczbę – 139 osób[65]. Ich zadaniem było przeniesienie w jedno miejsc wszystkiego, co dla okupanta przedstawiało jeszcze jakąś materialną wartość. Odnajdywali więc i transportowali do chłopskich chat i stodół ubrania, buty, czapki, narzędzia (np. maszyny do szycia) – słowem wszystko, czego ich rodziny i przyjaciele nie zdołali ukryć. (…)

A na drugi dzień  znowu krowy tam pognał, to Żydów nie było a on chodził po tych pustych budynkach. Wśród Żydów byli rozmaici fachowcy. Dużo po nich maszyn było. Były to maszyny do szycia. W. mówił, że wszedł do jednego gospodarstwa, to tam całe mieszkanie było pełne czapek. On sobie te czapki przymierzał i jaką najlepszą sobie wybrał. Mówił, że w tej miejscowości było dużo maszyn do szycia. Wszystkich, to razem może ze 20.

Jakubowicz podaje inną ciekawą informację:

3ch braci schowali się w piwnicy, ale mieli broń i jak po nich przyszli (Niemcy), to się sami zastrzelili. Nazwisk nie pamiętam.

 Dopiero po kilku dniach całe to zrabowane „dobro” zostało załadowane na ciężarówki i wywiezione na potrzeby Rzeszy. Rzeczy, które dla okupanta nie przedstawiały większej wartości, zostały pozostawione na swoim miejscu. Później okazało się, że dla biednego, polskiego chłopa nadal były atrakcyjne materialnie.

  Świadkowie mówiąc o tamtych latach wspominali:

Niemcy to z Żyda sobie nic nie robili. Nic, a nic! A jak była ostatnia łapanka, to ich zabrali wszystkich do Chełmna i żaden nie wrócił. (…). Żydów zapędzili do szkoły w Czachulcu. To był murowany budynek, bo to była polska szkoła. Stamtąd ich dalej zabierali. . (…). Którzy mogli iść, to szli, a dzieci to na furmanki powchodziły. Strasznie ich wtedy pędzili! Brali ich tą drogą na Kowale, a potem na Turek i do Chełmna. A dalej to nie wiem. Chyba auta po nich  przychodziły. (…). Tych aut to chyba ze sto było. Same ciężarowe. Niektóre z nich to miały takie drzwi rozsuwane. I kolejna, bardziej dokładna wypowiedź: Pamiętam, że jak getto likwidowali, to Żydów wywieźli do szkoły w Dzierżbotkach-Cegielni. Zaraz obok był Nowy Czachulec – pierwszy dom od Cegielni.  Ta szkoła, to najpierw była w Młodzianowie u Kędzi, a później ją przenieśli do Kaczmarzyńskiego Stanisława w Dzierżbotkach, ale ona we wojnę nie była czynna. Tam przyjeżdżały ciężarówki, a tych Żydów tam w nich ubijali. Nadzorujący akcję Niemcy prześcigali się w brutalności. Zmusili do pomocy żydowską służbę porządkową: Z tej strony to ich brali tam, jak teraz Mazurski mieszka, przy tej drodze co na Młodzianów idzie. Tam samochody przychodziły na to podwórko – ciężarówki – i ta policja żydowska musiała ich tam załadować. Wtedy Przygoński chyba tam mieszkał. To ich upychali ile wlazło. Jak nie mogli domknąć, to bili ich kijami. I ich potem wywozili. My później się dowiedzieli, że do Chełmna wszyscy szli. 

                 Prawdopodobnie do wywozu Żydów kolejny raz użyto samochodów z komorami gazowymi. Od stycznia 1942 funkcjonowała ich ulepszona wersja, z ładownią ponad 100–osobową. Konstruowano je na bazie wozu „Saurer”. Ładownie do obu serii zamówiono – pod pozorem wymogów bezpiecznego transportu zwłok osób zmarłych w epidemii tyfusu – w zakładach „Gaubschatt Fahrwagen Gmbh” w Berlinie–Neukölln. Były one wykonane  ze ściśle dopasowanych desek obitych od wewnątrz blachą. Posiadały hermetycznie zamykane drzwi. Na podłodze umieszczona była drewniana krata, taka jak w łaźni, która  uniemożliwiała zatkanie od wewnątrz wlotu spalin. W kabinie kierowcy znajdowało się okienko, przez które zaglądano do środka, aby sprawdzić działanie spalin. Całość była pomalowana na ciemnoszary kolor. Dla kamuflażu wozy te nazywane były przez hitlerowców – Spezialwagen, Sonderwagen, S–Wagen, Sonderfahrzeug a nawet Entlausungswagen (wóz do odwszenia). W Chełmnie były trzy takie samochody. Śmierć więźniów następowała w nich mniej więcej po 15 minutach.

Pamiętam, że przyszedł taki wielki, długi, czarny samochód. Całe mnóstwo do środka tych Żydów weszło, i pojechał. Tam w pobliżu pasłam krowy, to widziałam. Niemcy nic nam nie mówili. Tam byli niemieccy żandarmi. Mieli wysokie buty, takie po kolana i szerokie spodnie. Do kolan sznurowane, a później takie szerokie. I na głowach takie wywinięte czapki. Mieli takie wejrzenie, że wszyscy się bali.

Wywóz mieszkańców getta obserwowała okoliczna ludność:

Ja, wówczas trzynastolatek, pasłem krowy u Niemca z Besarabii Jana  Weisshaara, który zajął gospodarstwo po wysiedlonych Ścibiorach i burmistrzu  Kaweckim (ul. Dobrska 11 ?)Był upalny dzień, a ja na pastwisku, przy szosie, tuż  na granicy z Turkowicami  widziałem ciężarowe,  otwarte  samochody, a w nich   stłoczeni ludzie. Samochody pilotowane były przez  uzbrojonych Niemców. W samochodach też byli Niemcy. Kierowca i jeden żołnierz z karabinem.

Drugie zeznanie jest podobne:

Tych Żydów jak wieźli to kilka samochodów było. Jeden za drugim. I na każdym samochodzie siedział jeden albo dwóch… Z karabinami – Niemców. Te samochody nie jechały na światłach, ale tylko ta takich małych.  Koło kościoła w Turku stały 3 albo 2 te samochody, co ich tam gazowały. One na holzgas były. To ja pamiętam bo chłopy o tym mówili. To ich tam napchali tych Żydów. O tym że tam za Koło wozili to my wtedy nie wiedzieli.

Po pacyfikacji getta pozwolono rolnikom na powrót do własnych gospodarstw. Często zastawali wiele sprzętów pozostawionych przez rodziny żydowskie. Dużo było mebli i książek. Większość z pozostawionego przez Żydów mienia polscy rolnicy zatrzymali dla siebie. Często dochodziło przy tym do jawnych rabunków. Były jednak i takie rodziny, które nie chciały mieć w swoich domach mienia pożydowskiego – wyrzucały więc sprzęty lub pozwalały zabrać je sąsiadom. Ci zazwyczaj skwapliwie z korzystali z tej możliwości (tak rozgrabiono meble i inne sprzęty pozostawione w zabudowaniach Wiktorii  i Józefa Bednarków. Wspominali oni później, iż nie wiele brakowało, by pastwą grabieżców padło wówczas ich własne mienie). Jeden ze świadków wspomina:

Dużo materiałów u Bolka Bukowieckiego  zostało. Ci Żydzi to mieli tam chyba cały magazyn. To było pochowane i B. jak wrócił to wszystko zabrał do siebie. Powiedział ludziom że nic tam nie było, ale on to przechował przez wojnę. A zaraz po wojnie to 2 sklepy otworzył. W domu to on sam sprzedawał, a w G. to mój mąż sprzedawał. Ale tylko przez rok. Bo nie chciał się do Partii zapisać, więc 3 razy dziennie Milicja przyjeżdżała na kontrole i musiał się zwolnić –  bo rady nie mógł dać. To sklepy spożywcze były. B. 3 razy w ciągu dnia chleb piekła, i ten chleb on w tych sklepach sprzedawał. Na tym Ż. jak te sklepy musiał zamknąć, to mleczarnia[66] później powstała.

Ciekawe są wspomnienia nie żyjącego już Stanisława Piekarskiego. Mówi on o próbie przekupienia władz okupacyjnych i przedłużenia funkcjonowania getta:

(…). Mówili, że to getto miało zostać, bo Żydzi złożyli Niemcom okup w złocie i dolarach. Do magistratu w Turku niby te pieniądze dali…  Jechał przez getto żydowski żandarm rowerze i krzyczał, że „Heidemühle[67] zostaje! Tak to getto nazywali. A niedługo potem ich wywieźli.

Pogłoski o pozostawieniu Żydów w getcie podtrzymywali także sami Niemcy.  Szef getta, SS-an Blustein nazywał ich pieszczotliwie „swoimi Żydami” i obiecał, że teraz już nikt im  spokoju nie zakłóci. Nie wszyscy jednak w to wierzyli. Wielu Żydów próbowało uniknąć śmierci ukrywając się. W tym celu przygotowali sobie wcześniej różnego rodzaju kryjówki:

Tak, u nas w domu to było z 10 rodzin, bo dom był duży. W pokoju była szafa, to pod tą szafą był wykopany schron. Ale jak myśmy wrócili, to tam był tylko kożuch i takich srebrnych pieniędzy przedwojennych trochę w takim pudełeczku. (…). Te Żydy musieli za coś żyć, to sprzedawali Polakom pierścionki, a później to ubrania. Niemcy im żadnej żywności nie dawali. Żydzi wszystko kupowali. Niektórzy Żydzi to mieli tu swoje warsztaty. Po Pawlaku na Nowym Świecie mieszkał dentysta. Dobrze żeby robił. Mnie zęby też robił. Była wtedy taka ciężka burza, to my tam w stodole się schowaliśmy. Było tam dużo maszyn krawieckich. Pełne klepisko! Pamiętam dobrze, bo miałem już 18 lat! A tu po Bukowieckim, to piekarz mieszkał. Mace piekł. Kiedyś byłem u niego i tą macę jadłem. To na Wielkanoc było. (…). Opowiadali, że jak ich zabierali do roboty, to u nas jeden się schował i go znaleźli. To go tak ciężko bili kijami, że go zabili. To wystawili połówkę drzwi i na tych drzwiach go zabrali na ten ich cmentarz.

Kilkadziesiąt osób przeżyło getto dzięki pomocy polskich rolników. Niestety, nie wszyscy przeżyli wojnę. Czy Polacy wiedzieli, że narażają swoje życie? Z pewnością… Wielu robiło to dla pieniędzy. Wspomniany wcześniej Nachum Zajf z Tuliszkowa płacił ukrywającemu go gospodarzowi 1000 zł miesięcznie[68]. Żydów ukrywali także Niemcy – np. Pantanaget na Prażuchach. Z innych Niemców przyjaźnie nastawionych do Żydów warto przytoczyć nazwisko Adolfa Woltera.

 Oczywiście nie wszyscy gospodarze pomagali Żydom  za pieniądze. Takie uogólnienie byłoby krzywdzące. Wielu czyniło to bezinteresownie. Decydowali się na pomoc na miarę swoich sił i możliwości:

Pamiętam, że pod koniec jak pasłem krowy, to w krzakach usłyszałem płacz. Myślałem, że to sarna, bo sarna podobny ma głos do dziecka. Ale tam było 2 żydów. Był  to młody Żyd i Żydówka i mieli małe dziecko. Nie wiem, czy to był chłopiec, czy dziewczynka. Prosili mnie, żebym nikomu o nich nie mówił i ich nie wydawał. Ja powiedziałem, że sam się boję więcej od nich. Wtedy chcieli jeść. To dziecko bardzo płakało. Ale ja nie miałem nic do jedzenia. To było rano, a dopiero o 10 przychodziła gospodyni i przynosiła mi mleko i 2 kawałki chleba. Pamiętam, że oni byli przemoknięci. Pewnie byli wytypowani do tego transportu i uciekli. W nocy może ktoś ich ukrył, ale w dzień to ludzie bali się ich przechowywać. Każdy się bał, żeby nikt nie przyszedł i nie podejrzał. Jak przetrzymywali, to tylko w nocy: w stodole czy w szopie. Na dzień musieli wychodzić. To oni wtedy w lesie siedzieli. (…). Takich relacji jest więcej: A u nas jeszcze się ukrywała Żydówka. Ona była z Turku i ona była nauczycielką. Ona się ukrywała może z miesiąc. Miała takiego chłopaka, co miał 10 lat, i taką Żydóweczkę, co może miała ze 6 lat. Syn był jej, a ta dziewczynka to była córka szwagra. On mieszkał tam, gdzie była Galaska. Żyd nazywał się Stein. To pamiętam, bo on był felczerem. Ojciec miał ranę na nodze, to on go leczył. Jak się ta nauczycielka nazywała, to nie wiem.

Oni spali w stodole i tylko po jedzenie przychodzili, a do tego naszego stawu to się chodzili kąpać. I ten chłopak to ciągle się kąpał. On by tylko w tej wodzi przesiedział, tak to lubił. I ludzie spostrzegli, że to może być Żyd, i ojciec  powiedział jej, że już jej trzymał nie będzie, bo się boi. I moja Mama zaprowadziła ją do Małgowa, do swojej siostry.  I ta Żydówka miała iść stamtąd do Warszawy. (…). Ale potem słyszeliśmy, że ona z powrotem tu szła w swoje strony. I słyszeliśmy, że mieli Żydówkę z dwojgiem dzieci zastrzelić gdzieś koło Głuchowa. Ta nauczycielka to wszystkie swoje papiery nauczycielskie zostawiła u nas, ale u nas potem to wszystko się poniszczyło. Ona mówiła, że jak przeżyje, to nasza cała rodzina już nie będzie potrzebowała robić! Ale jak się ukrywała, to pieniędzy już nie miała, i żeśmy z łaski ją trzymali. I kolejna – człowieka, który chyba najwięcej się przyczynił do ratowania Żydów w tamtym czasie: Przed wojna prowadziłem zakład fotograficzny. Niemcy kazali to wszystko oddać, ale ja jeden aparat schowałem i materiały też. Getto powstało w 41, na jesień. Niemcy ludzi wysiedlili. Mógł każdy sobie szukać mieszkania, gdzie chciał. Żydzi najmowali sobie furmanki i na tym terenie się osadzali. Jak się osiedlili, to na wiosnę trochę zaczęli orać i siać, ale nic z tego nie wychodziło. To my żeśmy im żywność dostarczali. Ja miałem takiego znajomego krawca z Dobrej, to mu żywność dostarczałem. (…). Zanim to getto zlikwidowali, to ja tam chodziłem i zapoznałem się z takim Żydkiem, który nazywał się Rydlich Mendel. To on był z  żydowskiej  policji. Oni mieli takie opaski na rękach. I ta policja doprowadzała Żydów do niemieckiego lekarza z Turku, który tu przyjeżdżał. Nazywał się Knabe. On ich badał i który był zdrowy, to go zabierali do pracy w niemieckich zakładach. Jak Żyd był chory, to ten lekarz Knabe napisał mu kartkę – taka zwykła kartka była i pieczątka „Arbeitsamt-Turek” – i jak Żyd miał tą kartkę, to już go ta policja żydowska się nie czepiła. I ten Żydek Mendel Rydlach przyszedł do mnie z taką kartką, aby do jego rodziny zrobić takie same. Że oni są chore i nie mogą robić. To ja pojechałem w nocy do Z. i tą kartkę mu zawiozłem. On przez noc z drzewa zrobił taką pieczątkę i rano się u mnie stawił i poszliśmy do tego getta zwalniać tych Żydów. Na Niedźwiadach jest taki odcinek od Czachulca, to tam w takich olszynach to „biuro” założyliśmy, i zwolniliśmy wszystkich Żydów, którzy wtedy przyszli. I to się udało! Nie wydało się! Jak to się udało, to ten Żyd mnie się spytał, czy nie udałoby się zrobić „Ausweisu”? To były druki, gdzie była fotografia, i była pieczątka „das Landradsamt das Turek”, to znaczy starostwo w Turku. Te druki można było w gminie dostać, bo tam pracowali Polacy. To była gmina w Kowalach i my te druki żeśmy skombinowali. Wtedy ten Żyd mówi, żeby te dokumenty jego rodzinie zrobić. Ale później tych Żydów przybyło i dali mi pokwitowanie, że jak przeżyją to się wszyscy złożą i dadzą nam  10 tysięcy dolarów. Miałem takie pokwitowanie na piśmie! Wtedy my zaczęliśmy im te dowody robić. Z. wystrugał tą pieczątkę, a ja robiłem zdjęcia. (…). Jak obcinałem te fotografie, to skaleczyłem się w rękę. Ja to zaniedbałem i przyszło zakażenie i wylądowałem w szpitalu w Turku. W tym szpitalu leżałem na oddziale zakaźnym. Tam „tyfuźniaki” i byli. Niemcy to cholernie się tego tyfusu bali! Tam pracowały niemieckie pielęgniarki, ale były też i polskie. Ja byłem kawalerem jeszcze, i te młode dziewuchy trochę podrywałem. Ci chorzy jak wychodzili z tego szpitala, to mieli takie zaświadczenia, że są chorzy na przewlekły tyfus. I ja takiej jednej pielęgniarce mówiłem, żeby mi dała parę takich pustych kartek. Ona nie chciała, ale ja jakoś ubłagałem i mi dała! I jak wyszedłem z tego szpitala, to mieliśmy wszystko. Ausweis, przepustkę do Protektoratu i zaświadczenie, że się jest chorym na przewlekły tyfus. To jak ja wyliczyłem, to my zrobiliśmy 30 Żydów. Daliśmy im te dokumenty. To ich wypuściliśmy do Protektoratu. Część z nich przeżyła, bo po wojnie 3 było u mnie. (…).Na ostatku – jak to getto mieli likwidować – taki M.R. przyprowadził Żyda i Żydówkę, żeby im te dowody zrobić. Ja im te dowody zrobiłem, ale Niemcy ich złapali. I oni mnie wydali. Znali nazwisko, tylko nie znali mojego imienia. R. też wydali i tego Z. – tylko nie znali jego nazwiska. Niemcy przyjechali i R. aresztowali. Wtedy getto było już zlikwidowane. Był chyba sierpień 42 rok. Jak przyjechali po mnie,   nie było mnie w domu. Szedłem do domu, to był już wieczór, usłyszałem jak jedzie bryczka. Ta droga była nierówna i bryczka kołatała. Schowałem się więc do sadu. Jak przyszedłem do domu, to żona mówi „Niemcy byli po ciebie”! To mi groziła za to kara śmierci, więc się ukrywałem. 2,5 roku musiałem się ukrywać! Żona wtedy to pokwitowanie spaliła. Były też zdjęcia z getta, ale też wszystko popaliła, bo się bała! Potem byłem trochę w AK. Mieliśmy tu oddział. Było nas 10. Mieliśmy jeden karabin, fuzję i pistolet. (…). Raz w tygodniu mieliśmy zbiórkę. Omawialiśmy plany rozbrojenia posterunków na w Cekowie i w Kowalach. (…). Zaraz po likwidacji getta  szedłem tam w nocy i zawadziłem nogą o coś miękkiego. Nachyliłem się, a to ręka była. Był tam pienek po wywróconym drzewie. To się komuś nie chciało Żyda chować, tylko go w  tą dziurę wrzucili, ta ręka jeszcze wystawała. (…). Była taka Magdzia Żydówka. Ładna dziewczyna! Lubiła trochę flirtować. Ona trochę znała się z Pisarskim Józefem i takim Marianem Barckim. Ta Żydóweczka też miał ten polski dowód przeze mnie zrobiony. Ten Marian Bardzki trochę z nią flirtował. Jak to getto likwidowali, to ona do niego uciekła. On przez drogę mieszkał, tam jak się na Kowale jedzie. On przyprowadził ją do mnie. Ja ją zaprowadziłem do stodoły po takich Sobczykach. Gospodarstwo Niemiec im zabrał, a to tej stodoły nikt nie chodził. To tam 2 dni bez jedzenia i wody siedziała. Później odprowadziłem ją do Pisarskiego Józia, a on zaprowadził ją do swojej siostry do Wietchinina, i ona tam była jako członek rodziny. Po wojnie do Ameryki wyjechała. Potem pisała do Pisarskiego listy z pozdrowieniem do mnie. (…).

Większość świadków zgodnie przytacza dramatyczną historię rodziny Bułków. Obecnie mogłaby stać się ona podstawą do filmowego scenariusza:

Byli tacy Bułki. Oni byli z Turku. Matka i syn.  Syn nie miał jednej ręki. Jak się getto  skończyło, to my wszyscy mogliśmy wrócić do swoich domów. (…). Żydów zapędzili do szkoły  w Czachulcu. To był murowany budynek, bo była polska szkoła. Stamtąd ich dalej zabierali.  Te Bułki u T.  się ukrywali na Nowym Świecie. Ale T. ich trzymał, dopóki mieli czym płacić. Sam po wojnie mówił, że musi   ich   wyrzucić, bo za dużo ludzi o tym wiedziało.  Ale to było kawał świni. Tam we wsi ludzie mieli zakopane zboże. Nie wiem, czyje ono było. T.  je znalazł i wykopał. Zabrał do siebie. Wszyscy o tym wiedzieli, ale każdy bał się coś powiedzieć. (…). Żydów też za darmo nie trzymał. Opowiadał, że miał małą komórkę. Nie było tam okna, to z zewnątrz nic nie było widać. W ścianie były tylko małe drzwi, to były one zasłonięte szafą. Żydzi mieli tam wiadro, do którego się załatwiali, i przez cały dzień musieli tam cicho siedzieć. W nocy te wiadro oczyszczali. Jak ich wygonił, to ta matka z synem zrobili sobie w lesie ziemiankę. Pod sosną było wejście. Było dobrze zamaskowane. Pamiętam, że w nocy do nas przychodzili po wodę. Ten syn zwykle przychodził. Przy domu stał taki piec do chleba. Jak mama piekła chleb, to oni dym widzieli, i wtedy w nocy po ten chleb przychodzili. Ale nie tak zaraz… Z tyłu domu było okno do komórki. To w tym oknie jak było bezpiecznie, to stawialiśmy  lampę naftową. To oni to światło widzieli i wtedy przychodzili. Każdy się wtedy bał, bo jak by to ktoś zauważył, to Niemcy by nas zaraz zabili. Wtedy szpicli nie brakowało. A wiadro z wodą to się  przy studni stawiało, żeby miał gotowe. A chleb to był w tym piecu zostawiony. To był taki mniejszy bochenek. Ten piec do pieczenia chleba to  stał za płotem. Tam taki płot wyplatany z patyków był… Do domu to od niego ze 20 metrów było (…).  Może by jako wojnę przeżyli, ale ich W. znalazł. Żeby cicho siedział, to by się nic nie stało. Ale on zaraz poleciał do Niemców do Tokar i to zgłosił! W Tokarach była żandarmeria. Jak przyjechali żandarmi, to w ziemiance była tylko matka, to zaraz ją zastrzelili. Syn to się jeszcze parę miesięcy ukrywał. Ale też go Polaczki złapali i donieśli Niemcom. Stary C. go złapał. To był już pod wieczór. Na Będziechowie był wtedy sołtysem Ulert. Nie wszyscy Niemcy byli źli. Nasz sołtys z Marcjanowa też był Niemcem. Ale to był dobry chłop, bo jak miała być łapanka, to on kazał się ukryć. Ja to wtedy w słomie siedziałem. Pamiętam, że stary J. z Ż. przepisał się za Niemca. W końcu sołtys wysłał go do Niemieć, bo ten go zaczął uczyć, co ma z Polakami robić. Kiedyś jeden z chłopów niósł do Żydów słoninę i on go złapał. Zaprowadził go do tego sołtysa, żeby on go ukarał. Taki służbista był!  To później za parę dni  ten sołtys go wysłał do Niemiec, bo się go bał. Niemcy też chcieli żyć i handlowali z Żydami. Z Polakami też trzymali. (…). Niektórzy Polacy gorsi byli od Niemców!  Ten Ulert nie pojechał od razu po żandarmów, ale kazał   tego Żyda pilnować do rana. Pewnie myślał, że dadzą mu uciec. Ale jak on próbował uciekać, to tamci go złapali. Ulert zawiózł go wtedy do Tokar. Nie mógł już nic zrobić. (…). Niemcy najpierw wozili go po okolicy, a potem przywieźli go do lasu, tam już czekali B.B. i T.S. ze szpadlami. Jak tego Żyda zastrzelili, to oni musieli go zakopać. Te groby były dobrze zachowane jeszcze do 77-80 roku. Wtedy sadzili nowy las, to je pługami rozorali. Przedtem to je dzieci ze szkoły w Skarżynie trochę pielęgnowały. Balcerczyk dopóki był nauczycielem, to je przyprowadzał. Potem Gruszczyński z nimi przychodził.

Groby faktycznie były pielęgnowane. Oczywiście nie było mowy o jakiejś pamiątkowej tablicy. Jednak dzieci robiły to, co mogły: wygrabiały ściółkę, usunęły opadłe gałęzie. Groby zazwyczaj obkładały szyszkami. Prawdopodobnie nie znały historii, ale szanowały spoczywających tam zmarłych. Miesiącem takich „wizyt” był  czerwiec. W  ostatnich dniach przed wakacjami poszczególne klasy zabierane były wówczas przez swoich wychowawców na wycieczki do okolicznych lasów.

image018

Autor wspomnień wraz z rodzeństwem Fotografia z  1945 roku.

 

        Wspomnienia następnego świadka odsłaniają kolejne szczegóły:  

Pamiętam, że oni z getta uciekli. Ukrywali się w lesie. Tam schron mieli. Najpierw złapali tą matkę, a dopiero później Żyda. Matka została najpierw w tym schronie zabita, a on później. Jak byłem u Niemca, jak tego Żyda złapali. Jak go złapali, to był W.A., C.J., P.,  M.W., i taki z Madalina.  Nie wiem jego nazwiska. Ten Żyd szedł pod wieczór i po niemiecku do nich mówił, że chciał niby wiedzieć gdzie tu granica. Ten z Madalina – pamiętam że miał krzywe ręce, ale nie wiem jak się nazywał – mu odpowiedział. On umiał dobrze mówić po niemiecku, bo tam z tymi Niemcami na Madalinie był. P. też znał niemiecki.  Więc jak zaczęli mu po niemiecku odpowiadać, to on zaczął uciekać. Jak zaczął uciekać, to oni zaczęli go gonić.  Ruszyli za nim i dogonili go. Wtedy zobaczyli, że to Żyd. Nie było innego sposobu i trzeba było to zgłosić do Ulerta. On był tu sołtysem. Przyprowadzili tego Żyda do nas w podwórze. Jeszcze stare mieszkanie było. Potem pojechali po Ulerta, aby tu przyszedł. Mieszkał tam, gdzie Osicki. Przyszedł Ulert i tak nawymyślał mu i dał mu polską książeczkę do nabożeństwa, żeby ją czytał. Przyrznął mu kańczuchem i zostawił go i kazał do rana go pilnować. Ci co go pilnowali grali w karty. Ja to poszedłem spać, bo rano musiałem iść do krów. Jak rano się obudziłem i szedłem do Niemca, to oni jeszcze grali.  Potem mi opowiadali, że on wyszedł, bo niby do ubikacji chciał iść. Ci co go pilnowali to powchodzili na płot i rozmawiali. C. i ten z Madalina, bo W.  zostawił to wszystko bo musiał jechać do roboty do Turku. P. też pojechał do roboty na pocztę do Tokar. To ten Żyd zaczął uciekać. Miał takie trepy na nogach, to je zrzucił i zaczął uciekać. Ale się przewrócił w życie u Jaśkiewicza. Nie miał jednej ręki, to nie mógł się od razu podnieść. Wtedy go chłopi dogonili i złapali. Wtedy przyjechał Niemieć i wziął go na wóz. Zawieźli go do Tokar do żandarmów. Tam założyli konia do bryczki i wozili go miej więcej po tych ludziach, gdzie on przebywał. Ale tym ludziom nic nie zrobili. Nawozili go cały dzień: po Przespolewie, po Małgowie i po innych wsiach. Szukali tych, co mu pomagali. Jak przyjechali to pojechali do lasu, tam do tego schronu, gdzie już pochowana była jego matka. Czekali już tam B. i T. Jak go tam przywieźli, to ci żandarmi go zastrzelili, a B. z T. musieli go zawalić. (…).

image020

Lokalizacja grobu Bułków

Następny rozmówca wnosi dalsze informacje:

Byli oni z Turku. Miał on wielki skup zboża i nazywał się Bułka. To była matka i syn. Ten syn nie miał całej prawej ręki. Niemieckie samoloty jak szły, to strzelały i mu ta rękę urwały. Oni ukrywali się w schronie w lesie. Jeszcze z rok czasu się ukrywali, ale Walczak ich tam znalazł i ich wydał żandarmom. To ta matkę tam zaraz zabili. Ta matka miała w tym schronie zakopane złote okulary. To ten syn przyszedł do mnie i mówił, żeby dać mu szpadel, bo on chciał te okulary odkopać. Widocznie brakowało mu już pieniędzy na chleb. Ja się spytałem ojca, a ojciec mówił, że jak go złapią, to będzie na mnie. I będzie kula w łeb! I ja mu tego szpadla nie dałem. (…). Nie upłynął tydzień czasu, i tego Żyda na Będziechowie złapali. On miał wtedy 21 lat. To go żandarmi wozili po Marcjanowie, koło wiatraka i pytali, gdzie się ukrywał. A on dostał z tego wszystkiego pomieszania i mówił, że wszędzie się ukrywał. To mu kazali iść do lasu i z karabina mu strzelił.

image022

Lokalizacja grobu Bułków wg dok. IPN

                                                                       

Las w tym kontekście był sosnowym borem, który liczył sobie około 30 lat. Używając terminologii leśnej była to więc sosnowa drągowina.

Po likwidacji getta materialnym dowodem ludzkiej tragedii był żydowski cmentarz, tradycyjnie zwany kirkutem. Prawdopodobnie pochowanych jest tam dwieście kilkadziesiąt ofiar getta: zmarłych z głodu, podczas epidemii tyfusu lub zamordowanych przez okupantów.

W czasie wojny pracowałem u Niemca, jako czeladnik kowalski. (…). Getto z tej strony to był koniec Dziewiątki i kawałek Targówki. Tam dalej, to nie wiem. Były jeszcze Młyny Miłaczewskie – tam, jak mieszka Wielgocki. Młodzianów cały i Bilawki. Miłaczew już nie.  Jak Żydzi przyszli, to tylko po Polakach za życiem chodzili. Polacy im sprzedawali. Niemcy też. Na Czachulcu taki Ekiert mieszkał, to on dużo z nimi handlował. Tu na Młodzianowie to mieszkał ten cały żydowski „wojewoda”. Nie wiem, jak się nazywał. Była też żandarmeria żydowska. Takie przepaski na rękach nosili. Tu zaraz na polu Bartosika był ich cmentarz. To on był na tej górze za Kornackim. Cała ta góra to był cmentarz. Tu po Wieńcu to był areszt. Tam była obora i tam w tej oborze był areszt. Niemcy robili łapanki i zabierali Żydów na roboty państwowe. To oni się ukrywali. Jak ich Niemcy złapali, to zamykali w tym areszcie. Przed końcem getta 10 Żydów tam siedziało i 2 Żydówki. Ładne panny miały być. Tych Żydów to Niemcy powiesili, a Żydówki jeszcze zostały. To dopiero później przyjechali Niemcy, to je zastrzelili. (…).  To całe getto to najpierw było wielkie. Dopiero później to  Niemcy je zmniejszyli i my już mogliby wrócić do domu. Tu zaraz na tej drodze była granica. Tam, gdzie Kornacki mieszkał, to jeszcze było getto. (…).

A później latem to już ich masowo wywozili. Z tej strony to ich brali tam, jak teraz Mazurski mieszka, przy tej drodze co na Młodzianów idzie. Tam samochody przychodziły na to podwórko – ciężarówki – i ta policja żydowska musiała ich tam załadować. Wtedy Przygoński chyba tam mieszkał. To ich upychali ile wlazło. Jak nie mogli domknąć, to bili ich kijami. I ich potem wywozili. My później się dowiedzieli, że do Chełmna wszyscy szli. (…).

 A tam jak był kirkut, to w 72 roku sadziłem las. Pamiętam dokładnie, bo to ja sadziłem, bo w Nadleśnictwie wtedy robiłem. Tu były same piaski. To wkoło pługami konnymi orali, ale na samej górze nie zasadzili. Tam były same lotne piaski. To, co teraz rośnie, to samosiejka. Tu pod moją ręką 60 ludzi robiło, jak ten las sadzili. Bo pieniądz był trudny i przychodzili zarobić. To oni te groby rozkopywali, bo myśleli że złoto znajdą. Psy później kości roznosiły. Kiedy mój pies przyniósł głowę, to ja poszedłem to wszystko pozbierać i zakopać w jedno miejsce. Ludzie się wtedy ze mnie zaczęli śmiać i przezwali mnie „żydowski grobowy”. Tam, gdzie ich zakopałem, to przyniosłem pustaki i zaznaczyłem to miejsce. Po wojnie przyjechał Trzaskały zięć z Turku. On był rabinem i wyjechał do Izraela. To przyjechał on i jeszcze 2 takich młodych i tu przyszli do mnie, żebym ich zaprowadził na ten cmentarz. Najpierw przyszli do Kornackiego, ale on nie chciał. On z nikim nie chciał rozmawiać. Może miał co na sumieniu? To ja ich zaprowadziłem. (…). Wiem, że getto przeżyły 2 Żydówki. Jedna była w tym domu gdzie Duczmański, a druga po Nawrockim na Targówku. Później one wyjechały z Polski. Nie wiem, jak im się udało. To one w Izraelu są. To ta jedna później im paczki  przysyłała. (…).

image024

Orientacyjna lokalizacja kirkutu w terenie

          Oprócz grobu Bułków w lesie między Marcjanowem a Nowym Światem znajduje się jeszcze jedna mogiła. Nie wiadomo, kto w niej spoczywa.

Jak Niemcy Żydów zniszczyli, to byli tacy co się próbowali ukrywać. To w tym lesie oni siedzieli.  I kiedyś żandarm takiego Żyda złapał. To go zaraz zastrzelił, a Polacy musieli go zakopać. To nam na miejscu zakopali w lesie… To chyba tam na dołku było, bliżej drogi do Nowego Światu.  Ale teraz to już śladu po tym grobie nie ma…

W lasach koło Młynów ukrywał się również Żyd Ajzak. Został zastrzelony w czerwcu lub lipcu 1943 roku przez żandarmerię z Malanowa. W Miłaczewku żydowską dziewczynkę ukrywał Stanisław Przybylak. Dziewczynka nazywała się Madzia Woźnicka. Przybylak wyrobił jej papiery na nazwisko Marianna Wiśniewska. Po wojnie odwdzięczyła się swojemu wybawcy również ratując mu życie. Przybylak – jako partyzant organizacji „Groźnego” ps. „Mańka”-  siedział w poznańskim więzieniu. Dziewczyna – dzięki przyjaźni z oficerem żydowskiego pochodzenia Włodzimierzem Kojło (pracował w Turkowskim UB – wydostała „Mańkę” z więzienia[69].

Pani J.R. z M. dodaje kolejne fakty: We wsi  Targówka ukrywała się żydowska dziewczyna u nijakiego Gołdygi. Udało się jej przeżyć wojnę i wyjechać do Izraela. Jeszcze w latach 50tych przesyłała swoim wybawcą paczki. On jak wracał z poczty z tymi paczkami to się wtedy chwalił, że w dowód wdzięczności je dostaje. Podobnie Żydzi ukrywali się u jednego z gospodarzy w Źdżenicach. Niemcy też Żydów ukrywali. To było na Celestynach. Tam Żydów ukrywał Niemiec. Był on rymarzem. Robił uprzęże dla koni. Ktoś jednak dowiedział się o tym i doniósł. Przyjechali Niemcy i zabrali tego gospodarza, jego syna i tych Żydów. Pewnie do obozu ich zabrali, bo ślad po nich zaginął. Byli też dobrzy Niemcy. Byłą tu taka Gotzlingówna. Ona wyszła za mąż za żandarma z Genowefy. Ludwik mu było. To ona ostrzegała ludzi. Kiedyś o 1ej w nocy słyszymy pukanie do drzwi, a to ona przyszła i ostrzegła że rano będzie rewizja. Bo ojciec bimber robił i ona wiedziała o tym. I kazała wszystko schować. Jak wywozili tych Żydów, to my chcieliśmy jechać na Czachulec. To wtedy na drodze nas złapał ten żandarm. Patrzymy co on tak do nas biegnie, a on każe nam natychmiast spier… bo tu  Żydów  będą wywozić. To on powiedział, że mamy szczęście że nie złapali nas żandarmi z Kowali… Bo by nas nie puścili. (…). To my potem widzieliśmy że kilka samochodów z tymi Żydami to szło do Malanowa, a potem na Turek.

Szaleńczy plan wymordowania całego narodu doprowadził w Turku do likwidacji tureckich rodów: Abramowiczów, Adlerowów, Berkiewiczów, Byków, Fislowiczów, Goldów, Helmanów, Kompelów, Krotowskich, Mordowiczów, Nagaczów, Piotrkowskich, Poznańskich, Prochowskich, Rozenfieldów, Rypsów, Schmulów, Schwartzmanów, Skarżynskich, Waxów, Weilów i Zachnów[70]. Zginał również wraz z całą rodziną sam Zimnawoda. Podczas likwidacji getta

sporządził listę 139 osób, które miały być wysłane do getta w Łodzi. Na liście tej umieścił swoją rodzinę. Wysłany został z całą rodziną do Oświęcimia w sierpniu 1944 podczas likwidacji getta łódzkiego. Nikt z rodziny nie ocalał[71].

W Oświęcimiu zginął również Eliasz wraz z bratem.

Wspomniana wcześniej „Pinkas HaKehilot Encyklopedia of Jewish Communities Poland” wymienia jako ofiary 627 nazwisk Żydów (w większości całych rodzin) z terenu Turku, 40 nazwisk z Rychwała oraz 14 z Tuliszkowa – co daje łącznie 681 pozycji. Oczywiście podana lista ofiar nie jest kompletna.

Potwierdzonym jest fakt, iż z całego powiatu wojnę przeżyło 26 Żydów[72], z których część ocalała wskutek wcześniejszego przewiezienia ich do getta w Łodzi. Zatrudnieni byli tam jako rzemieślnicy w zakładach na potrzeby Rzeszy. Ci, którzy przeżyli piekło wojny – po wyzwoleniu nie zaznali szczęścia. Przykładem mogą być wydarzenia z Tuliszkowa: 

 Zajf wyjechał chyba w 1948 roku do Izraela. Najpierw wyjechał o Łodzi. No i przeżył Markowski. To był krawiec, miał zonę  i dwoje dzieci. Córka na pewno miała imię Anita. Tez wyprowadził się do Łodzi. Chyba na Piotrkowskiej zamieszkał. Nie raz nas odwiedzali zanim wyjechał do Izraela. Markowski był z Tuliszkowa. On był krewny Zajfa. Dokładnie nie pamiętam, czy jego żona to była Zajfa siostra – czy Zajf miał Markoszczankę. W każdym razie oni byli spokrewnieni. Ten dom, w którym była zabita ta Żydówka – to był własnością tego pana Markowskiego. Ta dziewczyna przeżyła i banda ją zabiła. Była w ciąży. Moja mama poszła oglądać. Była już zastygnięta, rękę miała podpartą pod głową. Jak do domu wpadli, to ona siedziała przy stole – i tam ją zastrzelili. Nie pamiętam, czy rodzina Markowskiego była również ta, która zginęła. Ona mieszkała w domu Markowskiego, ale nie była właścicielką domu. Ten dom potem kupił pan Klanowski.  To był parterowy domek. Dziewczyna była młoda. Może miała z 19 lat, może z 20. Z kim ona była w ciąży to nie wiem. A Zajfa to pamiętam. On mnie bawił na kolanach. Miałam chyba 4 lata. Jak wyjechał do Izraela to do nas pisał. Paczkę nam  przysłał. W tej paczce to był taki ładny materiał na sukienkę. On się ukrywał koło Wróblicy, ukrywał się w takim dole wykopanym pod kupą obornika. Jak wyszedł z ukrycia to brodę po pas miał. On tych Gronostajów co go ukrywali nie  mile wspominał. Bo oni na to ukrywanie nie chcieli się zgodzić. On im płacił. (…) Zajf w tym budynku to miał zboże. On zbożem handlował. Tu jeden pokój to był pełen zboża. Zaraz po wojnie mówił do mojego ojca: „Słuchaj Boleś, ty ten dom kupisz ode mnie”. Tata był biedny, mama też nie miała oszczędności. Ale on mówił, że poczeka i w dwóch częściach za ten dom zapłacą. Notariusz był chyba w 1947 roku. A On tak krążył – Kalisz i Łódź. Tato kiedyś idzie z rynku – a tu jakiś znajomy niesie worek ze zbożem. Wybił drzwi i załadował cały worek zbożem. Ale mój ojciec go trochę poszurał i on przyniósł to zboże z powrotem. A sąsiadka z naprzeciwka to przybiegła i żyrandol chciała ukraść. Ale on była na takim porządnym haku i tata wchodzi a ona wisi na nim. Ona chciała go wyrwać. Tak  że kradli go.  Ale stosunki miedzy nim a moim tatą to się bardzo dobrze układały. (…) A ta banda to grasowała. Mój tato to też był 2 razy pod ostrzałem.   Ten „Groźny” też miał tu swoich ludzi. Tu, z naszego terenu oni byli. Tatuś opowiadał, że kiedyś był u fryzjera, a jeden z tej bandy przyszedł i jak go zobaczył u tego fryzjera to się go spytał: „A co ty? Ty jeszcze żyjesz?” Więc tato to już się nie ogolił ale zaraz przyszedł do domu. A drugie zdarzenie to było na weselu. Bo tato był muzykantem – samoukiem. Grywał i u Żydów, u Cyganów, u Katolików. To wesele było u państwa Bazelów. Tato grał, i  wtedy wywołali ojca na dwór. I uszykowali się, żeby go zastrzelić. I wtedy tylko czekali aż przyjdzie ten „Groźny”. I jak on się zjawił, to spojrzał i powiedział: „Nie, Boleś. Ciebie zostawiamy – idź graj!”. Tata tak sobie kojarzył, że to była dlatego że on w tym domu Zajfa mieszkał. Takiego milicjanta też zabili. Nie wiem dlaczego, bo on podobno był dobrym człowiekiem. On był dobry dla ludzi – zabili go bez powodu. Pobili też młynarza. Dolido się nazywał. Później ten młyn Duda kupił. O tym Dolido też dobrze się ludzie wypowiadali – bo on udostępnił jakiś agregat z tego młyna i niektórzy mieli  z niego światło.

             Do Turku powrócił również wspominany wcześniej Jakub Walkman, który na krótki czas zamieszkał w Turku w roku 1945. Dalsze jego losy są dość tajemnicze: według jednych popełnił samobójstwo – inni natomiast sugerują, że został zastrzelony przez jakąś grupę z oddziału „Groźnego” – prawdopodobnie 1 września 1945 roku. W tym czasie wspomniany założyciel  – i pierwszy dowódca oddziału – już nie żył. Oprócz Waldmana z ocalałych wymienić należy: Nachuma Zajfa, Jehudę Widawskiego, Jozefa Apta (przeżył wojnę w Związku Radzieckim), Abrama Benkela, Gersona s. Szmuela, Samuela Gluba, Berkowicza z żoną, córkę Binema Marbera, dwóch synów Mosze Marbera, Zomera, dwóch wnuków Michalea Zajfa, Jachina-Rafaela Jachimowicza, dwóch wnuków Abrama Szubińskiego, dwóch Szmulów, syna Hersza Kibla, Moritsa Francusa. Abe Szajniaka, Dawida Jakubowskiego,  Benka Jakubowicza. Z turkowskich Żydów przeżyła także Brucha Kibel, która w 1940 roku została przewieziona do obozu w Inowrocławiu, a potem do Auschwitz. W Instytucie Yad Vashem potwierdzono także przeżycie kolejnych osób:

  1.Kiersz Józef  ur.  Uniejów  1926

  2.Lagki Abraham ur. Turek 1927

  3.Zylber Rywa ur. Turek 1926

  4.Lewiński Jerzy ur. Turek 1911

  5.Starczewski Izrael ur. Uniejów 1920

  6.Chedra Aran ur. Uniejów 1926

  7.Sztejn Guta Kuper

  8.Teichman Bela ur. Turek 1926

  9.Harchik Abram ur. Turek 1926

10.Taub Sam ur. Tuliszków 1913

11.Meisner Gene ur. Tuliszków 1920

12.Bencen Józef ur. Tuliszków 1927

13.Bresler Jakub ur. Tuliszków 1927

14.Marber Abraham ur. Turek 1925

15.Durst Irena ur. Turek 1928

16.Bandula Wanda ur. Turek 1912

17.Golomb Dawid ur. Uniejów 1921

18.Precel Marian ur. Turek 1917

19.Fogel Jakub ur. Turek 1924

20.Foyarah Mosheh ur. Turek 1925

21.Jakubowicz Meir ur. Turek 1922

22.Karmi Zippora ur. Turek 1922

23.Fingerhart Dawid ur. Turek 1925

24.Roslanowski  Bronai ur. Turek 1926

          Prawdopodobnie powyższa lista nazwisk jest niepełna. Podana  przez Łuczaka liczba 26 Ocalonych  jest zatem znacznie  zaniżona. Ostatecznie holocaust przeżyło min. 51 – 60 osób.

Wspomnienia  Jakuba Walkmana poświęcone życiu na terenie getta „Czachulec” pełne są nieścisłości. Chociażby sugeruje on, że uniejowskich Żydów przywieźli podwodami do Dzierżbotek  już 23 czerwca 1941 roku, gdy tymczasem getto zaczęło funkcjonować dopiero jesienią. Więc jeżeli można już mówić o jakim transporcie Żydów z Uniejowa to mógł on prowadzić jedynie do getta w Turku. Także historia wywozu jego matki na chłopskiej furmance z kościoła w Dobrej do „Czachulca” wydaje się mało prawdopodobna:

Skoro nadeszła moja matka, podszedłem doń (mowa o gestapowcu Staisie) i poprosiłem go, żeby ją zwolnił. Prośba moja poskutkowała. W tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zabrałem matkę z kościoła na furmankę i powiozłem do domu, a ja z powrotem wszedłem do kościoła, żeby jeszcze kogoś uratować. Oddałem swoją opaskę policyjna mojemu koledze, Józefowi Kibelowi. Opaska była taka szczęśliwa, że wydostał stamtąd swoją zonę, dziecko oraz rodziców.

Także wspomnienia Zajfa nie są spójne:

Około 400 osób wyszło z kościoła po tym, jak przekupiono  landrata.

Prawdopodobnie powołuje się on  na zeznania Waldmana. Jednak  jest małe prawdopodobieństwo, żeby przekupiony gestapowiec uwolnił kilkuset Żydów. Owszem – mógł się zgodzić na pojedynczych Żydów. Ale nie 400.  Ale Zajf nie przebywał w dobrskim kościele. W swoich wspomnieniach posługuje się informacjami nie sprawdzonymi, zasłyszanymi od osób trzecich. Tych „rewelacji” nie potwierdzają również sami dobrzanie – bezpośredni świadkowie tamtych dni. Do jednej i drugiej historii trzeba więc odnieść się z dystansem.

 Prawdopodobnie także trzeba zweryfikować nazwiska zastępców Zimnawody. Eliasz i Bykowski  są chyba jedną i tą samą osobą. Wskazuje na to zeznanie Dawida Jakubowicza, który pisze

Na czele stał Zimnawoda, dotychczasowy prezes gminy w Turku. Sam był Żydem religijnym i faworyzował nabożnych, dla nas był zły. Zastępcą jego był Bykowski Eliasz[73].

Obecnie o tragedii Żydów z Dobrej przypomina  lapidarium umieszczone na terenie dawnego cmentarza. Powstało z inicjatywy  Leona Weintrauba[74] oraz władz miasta. W sierpniu 2008 roku odśpiewany został tam kadisz.

Na drugim cmentarzu przy drodze do Warty znajduje się pamiątkowa tablica. Getto „Czachulec” nie doczekało się żadnego upamiętnienia. Na dodatek w miejscu, gdzie w lipcu 1942 roku doszło do masowej egzekucji starców i dzieci – od 2008 roku działa kopalnia odkrywkowa żwiru.

image026

Otwarcie żydowskiego lapidarium w Dobrej

image028

Macewy z żydowskiego cmentarza w Dobrej

         Analizując wspomnienia świadków można stwierdzić, że  dla części polskiego społeczeństwa żyjącego na tamtych terenach los Żydów nie miał większego znaczenia. Wielu polskich chłopów żerowało na ludzkiej tragedii bogacąc się na pokątnym handlu. Czy jednak można ich do końca potępiać? Trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. W końcu wielu z nich handlowali żywnością z konieczności, żeby zdobyć deficytowe materiały. Wielu również pomagało bezinteresownie, dzieląc się przysłowiowym „ostatnim bochenkiem chleba” i narażając swoje oraz rodziny. Faktem jest, iż nie brakowało również donosicieli, kolaborantów oraz amatorów „łatwego” zarobku. Ale jest to tragedia całego narodu. W Polsce Żydów denuncjowano powszechnie. Był to proceder tak rozpowszechniony, że  na określenie ludzi udzielających za pieniądze informacji o ukrywających się Żydach powstało słowo: „szmalcownik”. Donosili oni Niemcom za pieniądze, ale także szantażowali samych Żydów grożąc denuncjacją jeśli nie otrzymają stosownej zapłaty.

Z kolei po zakończeniu wojny wielokrotnie dochodziło do sytuacji, gdy mieszkańcy polskich wsi i miasteczek mordowali ocalałych z holokaustu. Ocenia się że ogólna liczba pomordowanych w ten sposób Żydów wynosi min. 600 osób. Z pewnością jednak liczba ta jest zaniżona i znacznie przekracza tysiąc.  Być może wzięły tu górę dążenia nacjonalistyczne, gdzie nie było miejsca na mniejszości narodowe. W przytoczonej pracy także w kilku przypadkach widoczny jest typowy antysemityzm. Pamiętać jednak należy, że ludzka pamięć jest zawodna. Wspomnienia świadków spisane zostały w latach 2004-2005. Część z nich była starymi, schorowanymi ludźmi liczącymi wówczas ponad 80 lat. Nie zapominajmy również,  że wojna rządzi się swoimi prawami. Jedno z nich mówi: przeżyć.

 

                                                                                                          autor: Paweł Janicki 

 

 

 

BIBLIOGRAFIA

 

  1. Baranowski J., Martyrologia i zagłada Żydów na obszarze rejestracji łódzkiej w latach 1939-1945. Maszynopis złożony w Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku. Rok powstania nie znany.
  1. Dąbrowska D., Zagłada skupisk żydowskich „Kraju Warty” w okresie okupacji hitlerowskiej, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, 1955 nr 13/14.
  1. Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa, Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939-1945. Informator encyklopedyczny, hasło: Kowale Pańskie, Warszawa 1979.
  1. Łuczak Cz., Dzień po dniu w okupowanej Wielkopolsce i Ziemi Łódzkiej (Kraj Warty), Poznań 1993.
  1. Łuczak Cz., Makowski E., Dzieje Turku, Poznań 2002.
  1. Łuczak Cz. K.,  Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, w:

          Rocznik Wielkopolski Wschodniej, t. 4, red.   A. Nowak, Poznań  1976.

.

  1. Stasiak S., Dobra – zarys dziejów miasta, Konin 1994.
  1. Serwański E., Wielkopolska w cieniu swastyki, Warszawa 1970.
  1. Serwański E., Obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem, Poznań 1964.
  1. Piasecki A., Powiat turecki, Turek 1999.
  1. Piechota Z., Likwidacja skupisk żydowskich w byłym powiecie tureckim

       i kolskim, Zespół Naukowo-Badawczy d.s. Eksterminacji Żydów na Zie-

      miach Polskich Wcielonych do III Rzeszy przy Okręgowej Komisji

      BZH w Łodzi – Instytut Pamięci Narodowej, materiały na sesję nauko-

      wą  W45  rocznicę zagłady skupisk żydowskich w „Kraju Warty”,

      Zduńska Wola, 23. X. 1987.

12.Jakub Waldman, Opis tragedii chełmińskiej, Dokumenty i Materiały do

     Dziejów Okupacji Niemieckiej w Polsce, t.  II, „Akcje” i „Wysiedlenia”, cz.

     I, opracował dr Józef Kermisz, Warszawa-Łódź-Kraków 1946.

  1. Jehuda Widawski, Mój Turek – wspomnienia, w: Konińskie Zeszyty Mu-

      zealne, t. 4, Konin 2008.

W pracy wykorzystano fotografie własne oraz będące własnością Miejskiego Domu Kultury w Dobrej.

Nazwiska świadków do wiadomości autora.

 

 

[1] M. Peter, Dzieje Izraela, Poznań 1996, s. 62.

[2] Tamże, s. 159.

[3] Zob.  Z. Bauer: Czarna śmierć, s. 9-10, w: Wielka Historia Świata, red. M. Szulc, Kraków 2002, t. X.

[4] Zob. Przemówienie Hitlera w Reichstagu ze stycznia 1939 roku.

[5] Zob. E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 199.

[6] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, w: Rocznik Wielkopolski Wschodniej, t. 4, red.

  1. Nowak, Poznań 1976, s. 77.

[7] Por. D. Dąbrowska,  Zagłada skupisk żydowskich „Kraju Warty” w okresie okupacji hitlerowskiej, Biuletyn   Żydowskiego Instytutu Historycznego, 1955 nr 13/14, s. 86.

[8] Hitlerowcy doskonale wiedzieli, iż włosy i broda dla Żydów – zresztą jak i wszystkich narodów semickich –

  miały  szczególne znaczenie. Jeśli Żyd obciął je z własnej woli – symbolizowało to żałobę i całkowite poddanie

  się woli Bożej. Jeśli jednak zrobili to inni – oznaczało to jego upokorzenie, a nawet wzięcie w niewolę i śmierć.

[9] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 76.

 [10] E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 261.

[11] Zob. E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 233.

[12] Por. Z. Piechota, Likwidacja skupisk żydowskich w byłym powiecie tureckim i kolskim, Zespół Naukowo-Badawczy d.s. Eksterminacji Żydów na Ziemiach Polskich Wcielonych do III Rzeszy przy Okręgowej Komisji BZH w Łodzi – Instytut Pamięci Narodowej, materiały na sesję naukową  W 45 rocznicę zagłady skupisk żydowskich w „Kraju Warty”, Zduńska Wola, 23. X. 1987, s. 10-11.

[13] Zob. Cz. Łuczak, Dzień po dniu  w okupowanej Wielkopolsce i Ziemi Łódzkiej (Kraj Warty),  Poznań 1993, 78.

[14] Fotografia znajduje się  w  Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku.

[15] Z. Piechota, Likwidacja skupisk żydowskich …, dz. cyt.,  s. 10-11.

[16] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 77.

[17] Pierwszym założeniem prowadzącym do ostatecznego celu jest koncentracja Żydów z prowincji w większych miastach. Należy przeprowadzić je we wzmożonym tempie. Należy przy tym rozróżnić:

  1. między terytoriami: Gdańsk i Prusy zachodnie, Poznań, Wschodni Górny Śląska, a
  2. pozostałymi okupowanymi terytoriami.

W miarę możności należy wymienione pod numerem 1 terytorium opróżnić z Żydów, a przynajmniej dążyć do tego, by zostali oni skoncentrowani w niewielkiej ilości miast.

Na terytoriach wymienionych pod numerem 2 należy stworzyć możliwie mało punktów koncentracji, co ułatwi późniejsze kroki. Należy przy tym starać się o to, aby tylko te miasta wyznaczać na punkty koncentracji, które są węzłami kolejowymi lub przynajmniej leżą na liniach kolejowych. […] w: Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów zebrali i opracowali T. Berenstein, A. Eisenbach, A. Rutkowski, Warszawa 1957, s. 25-29.

[18] Lokalizacja obozów śmierci w Polsce spowodowała, że były one poza zasięgiem lotnictwa aliantów aż do

    1944 roku.  Jedynym typem bombowca, który mógł dolecieć do zachodniej Polski i wrócić do Wielkiej Bryta-

   nii był Lancaster. Nie było to jednak możliwe bez eskorty myśliwców, a nie istniały myśliwce o takim zasięgu.

    Dopiero wiosną 1944 roku można było zbombardować Auschwitz. Jednak  w styczniu 1944 dowództwo połą-

   czonych sztabów w Waszyngtonie podjęło decyzję o nieużywaniu środków wojskowych dla celów cywilnych.

   Auschwitz był obozem dla cywilów i nie miał znaczenia wojskowego.

[19] Pierwsze getto na ziemiach polskich Niemcy założyli w Piotrkowie Trybunalskim w październiku 1939 roku, następne w grudniu w Puławach i Radomsku. W dniu 8 II 1940 r. na podstawie zarządzenia prezydenta policji Johanna Schäfera utworzone zostało getto łódzkie. W marcu tego samego roku powstało getto w Jędrzejowie. Początkowo część getta miała charakter otwarty, jednak za przekroczenie ich granicy groziły surowe kary – a w tzw. Generalnym Gubernatorstwie nawet kara śmierci. Zgodnie z zarządzeniem Hansa Franka z 15 października 1941 roku podobna kara  przewidziana była również za udzielanie Żydom schronienia. Takie same represje stosowane były w rejencji ciechanowskiej i okręgu białostockim. Charakterystycznym jest, iż w żadnym z pozostałych okupowanych krajów nie stosowano kary śmierci za pomoc udzielaną ludności żydowskiej. Wyjątek stanowiła  Polska, Jugosławia i  okupowane ziemie Związku Radzieckiego. Od 1940 getta miały charakter zamknięty. Zaczęto otaczać je murem lub drutem kolczastym. W jednej izbie przebywało 7-10 osób. Mieszkańcy masowo umierali z głodu oraz z powodu epidemii (głównie tyfusu plamistego). Getta były źródłem niewolniczej siły roboczej. Podlegały hitlerowskim władzom administracji ogólnej (wydziałom przesiedleń w urzędach szefów dystryktów i bezpośrednio komisarzom dzielnic żydowskich) oraz policji bezpieczeństwa. Do pomocy w wykonywaniu niemieckich zarządzeń powołane były spośród Żydów Rady Żydowskie (Judenraty) oraz Służba Porządkowa, czyli nieuzbrojona, pomocnicza formacja policyjna

[20] A. Piasecki, Powiat turecki, Turek 1999, s. 29.

[21] E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, Poznań 2002, s. 215 i 239.

[22] Wg sprawozdań niemieckich w roku 1940 w całym powiecie było 3734 Żydów. Tamże, s. 239.

[23] Wg źródeł żydowskich 2700.

[24] W tym 3011 Niemców.

[25] Z. Piechota, Likwidacja skupisk żydowskich …, dz. cyt., s. 159.

[26] Cz. Łuczak, Dzień po dniu …, dz. cyt., s. 168.

[27] Zeznanie Nachuma Zajfa z Tuliszkowa.

[28] Jeden ze świadków stwierdził, że po zakończeniu wojny do Dobrej wróciło 2 Żydów: młoda kobieta nie znana

   z nazwiska oraz wspomniany M. Francus. Przez krótki czas przebywali oni w miasteczku.

[29] D. Dąbrowska, Zagłada skupisk żydowskich …,dz. cyt.,  s. 133.

[30] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 78.

[31] Zeznanie Nachuma Zajfa z Tuliszkowa, ur. 1908 r. Wg Waldmana  było ich 12.

[32] D. Jakubowicz, oryginał zeznania w archiwum ZIH, syg. 301/2243.

[33] Zob. E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 199.

[34] Wspomina K. Janicka zam. Marcjanów.

[35] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 79.

[36] J. Baranowski, Martyrologia i zagłada Żydów na obszarze rejestracji łódzkiej w latach 1939-1945. Maszyno

    pis  złożony w Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku. Rok powstania nie znany.

[37] Byli to:   Pincze  Wajs Turku, Isucher Dow Beer z Dobrej, Lewental z Uniejowa oraz nie znany z nazwiska

    rabin  z Władysławowa. Najważniejszym z nich był  Isucher Dow Beer z Dobrej.

[38] Namiestnik Rzeszy w „Kraju Warty” A. Greiser już od 16 sierpnia 1940 roku nakazał rejestrację wszystkich chorych na gruźlicę, a w grudniu 1940 roku wystąpił do ministra spraw wewnętrznych Rzeszy z projektem utworzenia  dla nich obozu odosobnienia. Później zamiar ten miał zostać zrealizowany w obozie w Chełmnie nad Nerem. Dotyczył on około 35 tyś. chorych. Niemcy zrezygnowali z jego realizacji w obawie przed reperkusjami międzynarodowymi. Por. E. Serwański, Wielkopolska w cieniu swastyki, Warszawa 1970, s. 193; por. E. Serwański, Obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem, Poznań 1964, s. 19, 34-36.

[39] Cz. Łuczak, Dzień po dniu…, dz. cyt., s. 12.

[40] Z. Piechota, Likwidacja skupisk żydowskich…, dz. cyt., s. 11.

[41] D. Dąbrowska, Zagłada skupisk żydowskich…, dz. cyt., s. 133.

[42] Wspominał o tym w swoich zapiskach jeszcze  jeden z ocalałych  Żydów, którego nazwiska nie udało się

     ustalić.

[43] D. Dąbrowska, Zagłada skupisk żydowskich…. dz. cyt.,  s. 137-138. Por. Cz. Łuczak, Dzień po dniu…, dz. cyt.,

  1. 167.

[44] Data podana na podstawie zeznań świadka. Cz. K. Łuczak podaje, że do 19 grudnia. Zob. Cz. K. Łuczak,

   Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt.,  s. 81.

[45]D. Dąbrowska, Zagłada skupisk żydowskich…., s. 137-138. Podana w tekście data wywozu do Chełmna jest błędna. Autorka pomyliła się aż o 5 dni. Przetrzymywani w kościele Żydzi otrzymywali także żywność, ale porcje razowego chleba były głodowe.

[46] Cz. Łuczak, Dzień po dni…, dz. cyt.,  s. 168. Zob. S. Stasiak, Dobra – zarys dziejów miasta, Konin 1994, s. 21.

[47] Był to tzw. Tefilin, czyli 2 skórzane pudełeczka z przymocowanymi rzemykami, zawierające zwitki pergami-

    nowe  z 4 cytatami z Tory: z księgi „Szmot” i „Deworim”. Tefilin mężczyźni po ukończeniu 13 roku życia

    przytwierdzali podczas modlitw do czoła i lewego przedramienia .

[48] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 81.

[49] E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 263.

[50] Waldman wspomina, że warunki  panujące przy tej pracy były bardzo ciężkie. Pracowano 10-14 godzin

   dziennie z racją  20 dkg chleba i 1 l zupy z kartofli.  Dziennie należało załadować 30 wózków błota lub gliny.

   Kto nie wykonał swojej normy – był bity. Zob. J. Waldman, prot. Nr 4 z dz. 01.04.1945, arch. Yad Vashem.

[51] Postanowił on uciec z obozu. Ucieczka się nie udała. Przed wydaniem wyroku śmierci został skatowany, a

    potem postanowiono wepchnąć go do pieca celem „odwszawienia”.

[52] Zob. E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 263.

[53] D. Jakubowicz, oryginał zeznania w archiwum ZIH, syg. 301/2243.

[54] Jakub Waldman, Opis tragedii chełmińskiej, Dokumenty i Materiały do Dziejów Okupacji Niemieckiej w Pol-

    sce, t.  II, „Akcje” i „Wysiedlenia”, cz. I, opracował dr Józef Kermisz, Warszawa-Łódź-Kraków 1946, s. 218.

[55]E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt s. 258.

[56] Zob. Cz. K. Łuczak,  Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt. s.  80.

[57]Jakub Waldman, Opis tragedii chełmińskiej, dz. cyt. s. str. 218.

[58] D. Jakubowicz, oryginał zeznania w archiwum ZIH, syg. 301/2243.

[59] Świadek zezwolił na upublicznienie nazwiska. Jest nim Pan Henryk Kleśta z Kawęczyna. W czasie egzekucji   miał 16 lat.

[60] Tak wspomina Waldman. Rel. z 24.05.1945. Arch. Yad  Vashem.

[61] Zob. Cz. K. Łuczak,  Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt. s.  82.

[62] Jakub Walkman podaje liczbę 100 Żydów bezpośredni wywiezionych do łodzi oraz 50, którzy pozostali celem

    posprzątania  terenu getta. Jehuda Widawski wspomina o 139 Żydach.

[63] Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa,

   Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939-1945. Informator encyklopedyczny, hasło: Kowale Pańskie,

    Warszawa 1979, s. 247.

[64] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 82.

[65] Jehuda Widawski,  Mój Turek – wspomnienia, w: Konińskie Zeszyty Muzealne, t. 4, Konin 2008. s. 63.

[66] Zlewnia mleka OSP z Liskowa

[67] Dosłownie: młyn na wrzosowisku.

[68] Trudno teraz powiedzieć o jakich „złotych” mówił… Czy płacił w markach a przeliczył na „złote” przedwo-

   jenne  – czy było to przeliczenie na „złotego” obwiązującego podczas spisywania jego zeznań? Bardzie praw-

dopodobna  jest właśnie ta druga wersja. „Młynarki” nie funkcjonowały podczas okupacji na tym terenie.      Przedwojenna „złotówka” stanowiła równowartość 0,29 g złota. Po roku 1950  uległa dewaluacji do 0,22 gram złota. Dla porównania: średnia pensja robotnika przed wojną to 150 zł. Dniówka to 5 zł, a kg chleba kosztował 35 gr.

[69] Por. G. Piasecka, Oddział partyzancki „Groźny”,  Echo Turku nr 35(344)2000,  s. 6.

[70] E. Makowski, Cz. Łuczak, Dzieje Turku, dz. cyt., s. 265–266.

[71] J. Widawski,  Mój Turek – wspomnienia, dz. cyt. s. 63.

[72] Zob. Cz. K. Łuczak, Eksterminacja ludności powiatu tureckiego, dz. cyt., s. 82.

[73] Zob. Archiwum ŻIH 301/2243.

[74] L. Waintraub urodził się w Dobrej. Stąd pochodziła jego matka Nacha z domu Bajrach.  W 1940 roku jako 14-

   letni chłopiec został wywieziony do getta w Łodzi. W 1944 wraz z matką i siostrami trafił do Auschwitz. Tam

   jego matka zginęła. Po wojnie znalazł się w Niemczech, gdzie rozpoczął studia medyczne. W 1950 r. powrócił

   do Łodzi. W 1968 roku został zmuszony do wyjazdu z kraju. Obecnie na stałe mieszka w Szwecji

SPOCZYWAJĄ NA CMENTARZU W CZACHULCU NOWYM

Tuliszków

.Birke Mendel 43 l., BirkeBlima 49 l., BirkeSzloma 11 l., Hereberg Rachela 50 l., Hereberg Josef 50 l., Gelbart ?, GerszonChaja 63 l., Gerszon Gołda 34 l., GerszonMariem 20 l., Gerszon Brucha 18 l., GerszonGitel  27 l., GerszonBlima 25 l., Harczyk Izrael 66 l., HarczykFrymet 61 l.,  Harczyk Chaim 51 l., Harczyk Łaja 52 l., Harczyk Ryfka 71 l., Harczyk Mendel, Harczyk Michla,  HarczykLajzer 39 l., Hercberg Josef 49 l., Hereberg Nuta  21 l., HercbergGerszon  19 l.,HercbergBeniamin 17 l., HercbergRachela 50 l., HercbergŁaja 13 l., JakubowiczJochel 43 l., Jakubowicz Tessa, JakubowiczHinda, JakubowiczIrie, JakubowiczDawid, JakubowiczRywka  38 l.,                     Markowska  Rojza  58 l., Markowski Abram  62 l., Markowski Hil 29 l., Markowska Kajla 27 l., Markowski Lajzer 73 l., Rozenberg Chaja  67 l., Rozenberg Szmul 39 l., Rozenberg Josef  39 l.,    Skowron Jakub 50 l., Skowron Chana 77 l., TaubeKajla 55 l., Taube  Jakub 56 l., Taube  Boruch 46 l., Taube Abraham, Wartska Hendel 43 l., WartskiMordke 49 l., WartskaRojza42 l.,  WartskaJekewet  17 l., Wartska Rachela 14 l., Wartska Hendel 44 l., Wartski Chaim 19 l.,  WartskiGerszon 16 l., WartskiBajnyś 13 l., Wartska Adela 11 l., Wolf Michla  48 l., Wolf Mendel 48 l., Wolf Pessa 21 l., Wolf Hersz 13 l., Wolf Chaim 10 l., Zajf Estera 3 l., Zajf Sura 30 l., ZajfSzulim  80 l., Żychlińska Estera  64 l.

Uniejów

BenkelLajzer 52 l., BenkelEstera 45 l., Benkel Chana 19 l., BenkelFajga 18 l., BenkelChaja 17 l., BenkelDwojra 16l., Berger Abraham , BuchJosek 80 l., Buch Rywka 79 l., Buch Szmul51 l., Celnik Lewek 74 l., Celnik Chaja 76 l., Eliasiewicz Josef  20 l., EliasiewiczHersz 23 l.,GraudensLajzer Beer 50 l., Graudens Chana  52 l., Graudens Boruch  75 l., Grabina Rojza 62 l.,Grabina Chaim 65 l., GraudensowaKazer 73 l.,  GraudansChaja 87 l., LandauSzajaMojsze 52 l., Łęczycki  Szlama 55 l., Łęczycki Abram 13 l.,Lijek Icek Ide 49  l.

.Rychwał

BruksztejnGenendel 38 l., Leszczyńska Pessa 38 l., Leszczyński Jakub 10 l.,   Leszczyńska Gella 8 l., Leszczyński Dawid 41 l., Leszczyński Chaim

 Turek

BajrachItta 51 l., BerowiczHajman 60 l., BerowiczFajga 37 l., BerowiczJenta 55 l.,  Berowicz Natan 71 l., BerkowiczGitel, BerkowiczSzymsie, BerkowiczBlima, BildSzymon  49 l.,  BildRejzel 48 l., Bild Józef  26 l., BildRuwen 49 l., Bułka Bronek 20 l., Bułkowa, Bykowska Rachela,  Deser Jakub, Działoszyński Jakub, EngelBina 40 l., Eliasz Szlomo 36 l., Eliasz Estera, Eliasz Bajla  34 l., FajwiszMenche, Fogiel Liba 46 l., FrydeBajla  63 l., Gocman Moszek  69 l., Gocman Jakub 44 l.,        Gocman Sara 44 l., Graudans Chana 88 l., Gross Chaja  51 l., Gross Icek 54 l., GrünMałka  59 l.,  JudkiewiczTaube 73 l., Kantor Mordechai, KiejzmanHendla  42 l., KiejzmanSzyme 36 l., Kott Ide 31 l.,  Kott Abram 37 l., Kott Hana 34 l., Kibel Jakub 67 l., Kibel Mariem  65 l., Kibel Ruchel 24 l.,   Kibel Izrael 74 l., Kibel Rachela 69 l., König  Łaja 50 l., KańczukRojza 23 l., Lewi Mordka 61 l.,               Lewi Judes 89 l., Laskowski Chaim 45 l., Leszczyński  Chaim 54 l., Lewkowicz Hamel,LewinowaChaja  67 l., LajbusLajzer 69 l., LajbusEstera  32 l., Lajbus Aron 38 l., Lisek  Eliasz 86 l., Lisek Jachwet  84 l., Lubiński  Henoch, Lubiński Abram 56 l., Lubińska Mariem 57 l., MarmelsztejnBajla, Muchnicki, Menche Mendel 63 l., Menche Małka51 l., MencheMindla,  MencheMajer 57 l.,                  MencheFawisz,  MargulesHersz 50 l., MargulesGitla 41 l., MargulesDawid 15 l., MargulesItta 13 l.,                               MargulesMejta 11 l., Miller Zyskind 64 l., Miller Łaja 58 l., Muchnicki, Noiman, ZajmanMojsze,  Prajcel Estera, Rozenberg Abram 21 l., Rozenberg Tauba 23 l., Ror Bela 26 l., Rohr Izrael 61 l., Rohr Sura 50 l., Stein Samulko 59 l., Szczeciński Menachem 80 l., Szczecińska Małka 80 l.,                    Szpajer Perla  41 l., Sztarkman Falka  33 l., SztarkmanMojsze  31 l., Sztarkman Icek 59 l., Sztein Szmul 59  l., Szczecina  Menachem 77 l., SzczecinaMałka 80 l., SzwarcBajla 31 l., Trzaskała Samuel, TrzaskalaAzriel, Trzaskała Sura, Trzaskała Jakub, Winter Pessa 79 l.,                     Wajnbaum Abram 51 l., Wajnbaum Frajda 48 l., Wajnbaum Mojsie 24 l., Wajnbaum Jakub 19 l.,              Warcki    Eleizer 70 l., Warcka Rajzela  63 l., ZalbergIssaschar, ZyskindRywen 44 l.ZonemerRywka 47 l., ZonemerMojżesz 19 l., Zonemer  Taube 79 l., ZonemerChaim 51 l., ZonemerEstera 51 l., ZonemerBajla 20 l., ZonemerHinda 19 l., ZonemerUszer,                                      Zahn Mosiek  84 l., Zahn Brana 83 l. Zahn Chawa 44 l., Zahn Szmul 48 l., Zahn Sura Rywka 36 l.

Brudzew

EngelBina 38 l., FriedlandSzaja,  Jakubowicz Perla 39 l., Jakubowicz Ryfka 13 l., Jakubowicz Abram  11 l., Judkiewicz Abram 43 l., JudkiewiczHersz, JudkiewiczEngel 41 l.,Judkiewicz Hendla 13 l., NajdatBina  41 l., Najdat Mendel 13 l., NajdatDwojra 11 l.,                                 Najdat Tobiasz, Waksztok  Hendel  32 l., WaksztokChawa 10 l., Waksztok Udom  31 l.

Malanów

Jakubowicz Bajla 77 l., Jakubowicz Hudes 36 l., Jakubowicz Roza 4 l., Jakubowicz Abram 9 l.,         Jakubowicz Pesa 80 l.

Inne

Cholcman Sura  4 l. – Świnice Warckie, Klein – Koło, Krokocka Estera  20 l.?, Grin Hudes 33 l. – Kalisz,     Gryń Josef 69 l. – Kalisz, GryńHersz 40 l. – Kalisz


 

Zdjęcia z 23 maja 2015 roku

CAM00409 CAM00410 CAM00411 CAM00412 CAM00416 CAM00417 CAM00420

 

 

Share Button

Dodaj komentarz