Opowiadanie „Złamana Gałązka”

Złamana gałązka

Zima 1944 rok – Oświęcim

    Łomot do drzwi obudził go, sam nie wiedział czy naprawdę ktoś dobijał się do jego drzwi czy to tylko ból w jego głowie. Nieprzespana noc, bardzo pracowita i owocna, cóż, że zastrzykiem z Fenolu pozbawił kilka marnych żydowskich istnień, ważne ze osiągnął swój cel. Cenił bardziej to, co robi niż życie innych ludzi. Uśmiechnął się do swoich myśli-to nie ludzie to Żydzi! Wyrzuty sumienia? Żadnych w końcu cel uświęca środki a jego cel był najważniejszy!Kolejny łomot w drzwi. Podniósł się i usiadł na łóżku poczuł niemiłe pulsowanie w skroni. Ból głowy się nasilił. Nie znosił jak się go budziło i jego podwładni o tym wiedzieli, żaden z nich nie odważyłby się to zrobić nie mając ważnego powodu. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je. W progu stał jeden ze strażników obozu.

– Herr Hauptsturmführer melduje posłusznie, że nowy transport właśnie przybył! – Wrzasnął strażnik prężąc się na baczność

– Skąd? – Zapytał  ziewając Hauptsturmführer

–  Chełmno nad Nerem panie Hauptsturmführer – odpowiedział strażnik ani na chwile nie przestając się prężyć – dobrze zaraz będę, możecie odmaszerować – odpowiedział i zamknął drzwi.

   Wiedział, że na ból głowy nic nie pomoże mu tak jak lampka dobrego francuskiego koniaku wiec nalał sobie słuszną dawkę w kieliszek, który zawsze stał na stoliku nocnym przy jego łóżku. Nauczył tego swojego adiutanta, który tylko raz popełnił błąd nie wykonania polecenia swojego szefa. Już teraz dobrze wie, że to się nie powtórzy. Hauptsturmführer był człowiekiem, który nie rzuca słów na wiatr! I wszyscy podwładni o tym mieli się przekonać. Wszystko musiało być tak jak Hauptsturmführer sobie tego życzył, wymagał i oczekiwał wykonywania bezwzględnie swoich poleceń. Wszyscy o tym wiedzieli i przestrzegali prawa nałożonych przez ich szefa. Dlatego czysty kieliszek stal zawsze na stoliku nocnym. Tak jak i wypastowane na wysoki połysk oficerki i czarny SS-mański mundur.

   Oficer jednym haustem wypił cały kieliszek i zaczął się ubierać, nałożył swój czarny mundur i podszedł do lustra, był pedantem mundur musiał leżeć tak jak należy. Spojrzał w lustro i zobaczył swoje podkrążone oczy. Koniak zaraz postawi mnie na nogi -pomyślał. Lubił patrzeć na siebie w lustrze, czarne  oczy i krótko przystrzyżone czarne włosy, był przystojny wiedział o tym a czarny mundur dodawał mu powagi i jeszcze bardziej podkreślał jego męskie „ja”. Zadowolony z wyglądu uśmiechnął się do siebie i grymas bólu pokazał się na jego twarzy. Czuł jednak jak zbawienna moc alkoholu rozchodzi się w jego żyłach. Nałożył czarny skórzany płaszcz postawił kołnierz i wyszedł z pokoju. Na korytarzu dwóch strażników z hukiem obcasów zasalutowało oficerowi. Kiwnął tylko głową i dynamicznym krokiem wyszedł na mroźny wczesny poranek. Spojrzał w niebo, dobrze, że przynajmniej pogoda dopisuje, nienawidził transportów, które musiał odebrać podczas ulewy lub śniegu. Czuł ze koniak zrobił swoje, dość ze ból głowy zaczął zanikać to jeszcze alkohol dodał mu energii. Hauptsturmführer bardziej ochoczo ruszył w stronę rampy, nawet pogwizdując  razem z coraz bliżej słyszaną muzyką. Bardzo cenił sobie muzykę oczywiście niemieckich kompozytorów, choć się do tego nie przyznał lubił też innych nie tylko rodzimych. Bardzo sobie cenił orkiestrę złożoną z więźniów, którzy przygrywali utwory Wagnera przy rozładowywaniu wagonów z transportem. Razem z muzyka słychać było pogwizdywanie lokomotywy i szczekanie psów. Wszyscy już na niego czekali, wagony były jeszcze zamknięte, nikt nie odważył się rozpocząć wyładunku bez Hauptsturmführera. To on i tylko on dawał rozkaz do otwarcia drzwi bydlęcych wagonów. SS-mani z psami stali z przodu i z tyłu wagonów, przy samych drzwiach każdego wagonu stała postać w ubraniu w spodnie w paski i granatowe bluzy, na nich naszyte gwiazdy Dawida, było to specjalne komando pomagające w rozładunku wagonów. Pasiaki były czyste i nowe. Rozkaz komendanta obozu by ludzie z transportów widzieli, że więźniowie są schludnie ubrani a co za tym idzie są dobrze traktowani. Wszyscy czekali na sygnał herr Hauptsturmführera. Podszedł energicznym krokiem do kilku stojących oficerów. Tak jak strażnicy tak i oni huknęli obcasami stając na baczność i unosząc rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Hauptsturmführer kiwnął niedbale ręką i reszta na ten znak przestała się prężyć. Hauptsturmführer siał grozę wiedział o tym i bawiło go to, uśmiechając się ukradkiem odezwał się do oficerów

– Czy te transporty nie mogą przyjeżdżać w normalnych godzinach? – choć w sumie mu to nie przeszkadzało.

– Ten transport jest specjalny Hauptsturmführer – padła odpowiedz od najbliżej stojącego oficera. Był to SS-Gruppenfuhrer Palitzsch. Hauptsturmführer nienawidził tego bubka, Palitzsch słynął z ilości zamordowanych przez siebie więźniów. Dla Hauptsturmführera było to marnowanie „towaru”, który może się zawsze na coś przydać. Jeśli trzeba było zabić więźnia Palitzsch zawsze był chętny i pierwszy. Co innego, gdy „towar” nadaje się do komory gazowej a co innego jak zabija się tych co mogą jeszcze posłużyć dla dobra rasy panów. Palitzsch się z tym nie liczył dla niego liczyło się tylko to by pozbywać się możliwe szybko każdego więźnia i tego właśnie  Hauptsturmführer w nim nie lubił.

– A czym ten transport różni się pod innych? – Zaciekawiło Hauptsturmführera

– Przyjechał z Generalnej Guberni, to transport Żydów, a specjalne jest to, że osobiście o nim uprzedził nas Reichsfuhrer.

– To dziwne raczej nie zajmuje się tego typu sprawami – wypowiedz Palitzscha zainteresowała Hauptsturmführera jeszcze bardziej – ciekawy jestem, o co chodzi

– Nie wiem Hauptsturmführer, ale osobiście interesował się tym transportem też SS-Obergruppenführer Schmauser – Palitzsch widział w czarnych oczach Hauptsturmführera coraz większe zdziwienie.

– Dowódca SS i policji z Breslau???Co tu jest grane Palitzsch? – Zdziwienie Hauptsturmführera sięgnęło zenitu.

– Nie wiem Herr Hauptman – Palitzsch miał dość tych pytań

– No nic nie ważne, rozładować mi te wagony – lekceważąco stwierdził Hauptsturmführer, ale wiedział już ze musi sprawdzić o co chodzi z tym transportem. Kiwnął ręką do SS-manów przy wagonach. Na to czekali już zniecierpliwieni rozległo się głośne „Alles heraus”! I więźniowie otworzyli wagony. Ludzie w środku stali zdziwieni, chyba jednak widok SS-manów z psami i kapo z kijami ich przestraszył. Więźniowie z obsługi zaczęli zachęcać ludzi do opuszczenia wagonów. Psy zaczęły głośniej ujadać a orkiestra obozowa głośniej grać. Ludzie zeskakiwali z wagonów pomagając sobie nawzajem. Dzieci, starcy, kobiety i mężczyźni, wszyscy z gwiazdą Dawida na ubraniu. Więźniowie milcząco pomagali tym, co nie potrafili sami wyjść z wagonów. Robili to setki razy i tylko oni wiedzieli ze dla niektórych koniec tej podróży oznaczał koniec i życia. Jednak zawsze niemal automatycznie wykonywali swoją prace tak samo jak ci przy wyładunku ciał z komór gazowych. Hauptsturmführer widział to nie raz, ale nie zastanawiał się jak to jest stracić poczucie rzeczywistości i człowieczeństwa wykonując tak nieludzkie czynności. Patrzył swoimi czarnymi oczami na fale ludzi wylewających się z wagonów i nucił melodie z opery, która grała mu w głowie a nie mógł sobie przypomnieć, z jakiej opery to jest. Powoli, ale skutecznie opróżniano wagony, w pewnej chwili w drzwiach wagonu stanęła postać. Hauptsturmführer zwrócił na to uwagę, bo ludzie, którzy wysiedli przed ta postacią rozstąpili się na boki i patrzyli tylko na postać w otwartym bydlęcym wagonie. Wszędzie panował ruch i kapo razem z więźniami z obsługi skutecznie i z niemieckim porządkiem opróżniało wagony a w tym jednym tłum podróżnych zamarł. Hauptsturmführer spojrzał na postać w drzwiach, wysoki starszy mężczyzna w nienagannie uszytym garniturze, długa siwa broda zadbana i dobrze przystrzyżona, czarny kapelusz na głowie lekko zsunięty na oczy. Oficer poznał te kapelusze, produkowała je tylko jedna firma w Berlinie, taki kapelusz kosztował majątek, wiedział, bo dostał taki właśnie od swojej pierwszej żony Irene. Nie było dwóch zdań, kim by nie był ten Żyd musiał być bardzo bogaty. Tłum z wagonu zamarł tak bardzo patrząc się na tego staruszka ze więźniowie nie wiedzieli już jak skutecznie pośpieszyć wyładunek. Jeden z więźniów spojrzał na drzwi i stojącą postać i zamarł z otwartymi szeroko oczami. Na nic pokrzykiwania Kapo i SS-manów. Cały wyładunek tego wagonu zamarł nagle. Więzień z obsługi wiedział, co grozi mu za przerwanie pracy, ale mimo wszystko nie mógł się ruszyć.Hauptsturmführer patrzył z zaciekawieniem cóż to za niezwykły pasażer musiał być ze tyle szumu wokół niego. Patrzył na ta sytuacje tak samo chyba zdziwiony przerwą w rozładowywaniu jak inni oficerowie obok. Palitzsch pierwszy ruszył w stronę więźnia i kopnął go z całej siły w żebra. Więzień zwinął się z bólu, ale ludzie obok zdawali się nawet tego nie dostrzegać patrząc na posępne oblicze w drzwiach wagonu. Palitzsch bardziej z nie pokojem i strachem przed gniewem Hauptsturmführera w niesprawnym wyładowywaniu tego wagonu przeniósł swój gniew na kłębek człowieka na ziemi, spadł drugi cios, ale i ten nie pomógł więzień zwijał się z bólu, ale nadal patrzył w stronę postaci w otwartych drzwiach. Tego już dla Palitzsch było za dużo wyjął Waltera z kabury i przyłożył w tył głowy więźnia. Normalnie na Hauptsturmführerze taka scena nie zrobiłaby wrażenia, ale ciekawość i samego transportu i tego człowieka w drogim kapeluszu była silniejsza.

– SS-Gruppenfuhrer ten więzień ma skończyć to, co zaczął – gromki i krzepki głos SS- Hauptsturmführera  zagłuszył  ujadanie psów, muzyki i okrzyki ludzi obsługujących wyładunek. Palitzsch zły ze nie dano mu pozbawić życia tego żydowskiego psa musiał posłuchać rozkazu dowódcy. Tylko raz postawił się Hauptsturmführerowi jeszcze tego samego wieczora na stole znalazł prośbę przeniesienia na front wschodni podpisaną przez Hauptsturmführera i tylko jego podpisu brakowało. Tylko za wstawiennictwem komendanta obozu Hossa i gorącymi przeprosinami Palitzscha udało się anulować ten „dobrowolny przymus”. Dlatego nigdy już nie zapomni, do czego jest zdolny jego dowódca. Schował broń i krzyknął na stojących by się ruszyli. Więzień wstał i podszedł do postaci w drzwiach, pomógł jej zejść trząsł się bardziej nie z bólu pokopanych żeber, ale z tego, że ta postać jest tak blisko niego. Hauptsturmführer nie spuszczał ze starca oczu, nawet jak ustawiono nowoprzybyłych do selekcji, którą on zawsze przeprowadzał. Więźniowie z obsługi ustawili się po bokach oczekując na „boski palec przeznaczenia” Hauptsturmführera. On podniósł rękę  i niezgrabnym ruchem zaczął wskazywać raz w lewo raz w prawo. Bardziej z melodii orkiestry niż z rozsądku ręka poruszała się w obie strony. Więźniowie z obsługi pomagali osobom, które przechodziły to w lewo to w prawo. Tylko jeden więzień nie odstępował na krok jednego z pasażerów. Hauptsturmführer zauważył to, normalnie byłby to powód oddania tego więźnia w ręce gruppenfuhrera, ale w głowie oficera było więcej ciekawości niż złości. Selekcja szła  w miarę szybko, na tych do gazu czekały już ciężarówki.  Hauptsturmführer nie spuszczał oczu ze starca i jakby pilnującego go więźnia. W końcu i nad nim zawisł palec życia i śmierci. Hauptsturmführer spojrzał w oczy starcowi, czarne oczy lśniły i patrzyły z odwagą w oczy oficera, ręka oficera zawisła w powietrzu, więzień obok starca trząsł się oczekując na wyrok. Długo, za długo oboje mężczyźni wyczytywali sobie z oczu, Hauptsturmführer poczuł się nieswojo, w oczach starca było coś, czego jeszcze nie widział, inteligencja i wewnętrzna siła, ale i powaga to było widać od razu, tak patrzy człowiek odważny i dumny. Ręka raczej samoczynnie opadła w stronę ścieżki śmierci. Poczuł ulgę jak starzec oderwał wzrok od niego, więzień obok krzyknął „NIE!!!” Ale jakiś Kapo odciągnął go na bok. W Palitzschu znowu się zagotowało, dla niego każdy objaw niesubordynacji więźnia wobec swoich panów musiał być karany śmiercią. Spojrzał jednak na Hauptsturmführera i pohamował swoja chęć niesienia zagłady. Hauptsturmführer dziwnie zdawał się tego nie zauważać, co morderczemu instynktowi gruppenfuhrera doprowadziło do rozpaczy. Selekcja i rozładowanie transportu się skończyła. Oficer wrócił do swojego pokoju, drugi koniak nie dał jednak czegoś, co zawsze po selekcji dawał…spokoju. Poderwał się złapał za telefon i krzyknął do słuchawki.

– Dawać mi tu dowódcę komand do mojego gabinetu! Natychmiast! – Kiedy nie był spokojny jego głos sam z siebie siał grozę.

– Tak jest ober Hauptsturmführer! – Strażnik, jeśli od barwy głosu nie poderwał się ze strachu na nogi to już na pewno dziś po służbie będzie musiał swój strach utopić w butelce

Hauptsturmführer słyszał odgłos biegnącego strażnika po korytarzu a potem za oknem odgłosy szybkich kroków na kamiennym chodniku. Wiedział, że jeśli wypowie słowo „natychmiast!” To tak będzie usiadł za biurkiem zapalił papierosa i czekał spokojnie patrząc na wydmuchiwany dym. Wydmuchnął kilka razy dym i usłyszał pukanie, odczuł zadowolenie ze tak szybko wykonano jego polecenie.

– Wejść! – Krzyknął. Drzwi się otworzyły i wszedł do gabinetu dowódca wszystkich komand pracy w obozie, stanął na baczność podniósł rękę i krzyknął

– Hail Hitler! – Tylko wprawne ucho usłyszałoby tym okrzyku nutkę obawy. Kolejny raz Hauptsturmführer niedbałą ręką oddał hitlerowskie nie bardzo lubiane przez niego pozdrowienie. Popatrzył o oczy swojego gościa, gość starał się jednak unikać tych złowrogich czarnych oczu. Hauptsturmführer lubił jak przed jego biurkiem stał czy to więzień czy podległy mu strażnik i świadomie przeciągał tą chwile napawając się nią.

– Pan usiądzie poruczniku – ulga porucznika była niemal namacalna

– Przejdę od razu do rzeczy, czy był pan dziś przy porannym transporcie? Interesuje mnie jeden z więźniów przydzielonych do rozładunku wagonów – nadal nie spuszczał oczu z porucznika

– Tak wiem Hauptsturmführer od Palitzscha sprawa jest już załatwiona od rana ten więzień jest już na bloku 10, za dwa dni będzie sąd doraźny wiec też zajmą się tym więźniem i….. – Nie dokończył, bo Hauptsturmführer poderwał się z fotela

– Co??Znowu ten bubek! – Żądam dostarczenia mi tego więźnia na przesłuchanie i to natychmiast! – Znowu czarodziejskie słowo padło

– To nie takie łatwe panie Hauptsturmführer ten więzień podlega najpierw komendantowi Hossowi     – porucznik powiedział to ściszając głos

– Komendantowi? Zwykły więzień, dlaczego??? – Hauptsturmführer musi wiedzieć  skoro pyta

– Nie wiem, ale taki rozkaz dostałem osobiście od komendanta, ten więzień  po każdej selekcji osobiście stawiał się u Hossa, po co nie wiem dziś też tak było – najchętniej by stąd zniknął pomyślał porucznik

– Chce osobiście pogadać z tym więźniem czy to jest jasne? – Rozmowa, zaczęła irytować oficera

– Tak jest Herr Hauptsturmführer już to załatwiam mogę zadzwonić? – Pomysł przesłuchiwania więźnia przez tak wysokiego oficera wydał się porucznikowi żałosny, ale z Hauptsturmführerem się nie dyskutuje

– Proszę o to telefon – powiedział spokojnie by ukryć niecierpliwość w głosie. Porucznik poprosił telefonistę z połączenie z blokiem 10, i rzucił tylko dwa zdania.

– Więzień numer 23670 z celi 16 natychmiast do Hauptsturmführera do gabinetu! Proszę zabrać też jego akta – odłożył słuchawkę i spojrzał pytająco na oficera.

– Jest pan wolny – odpowiedział oficer odgadując myśli porucznika – to wszystko, czego chciałem.

Porucznik wyszedł zniesmaczony, ten drań mógł sam zadzwonić do Bloku 10 a nie fatygować mnie przez cały obóz tylko, dlatego, żeby pokazać, kto tu rządzi. Nienawidził tych pyszałków z SS tylko, dlatego, że mieli wyższy numer oznaki NSDAP i robili kariery. Dla niego praca i chęci się liczyły a nie, kto kiedy przystąpił do partii.

Hauptsturmführer znowu zapalił papierosa, w głowie nadal miał widok tego starca i dziwnej aury, którą  rozsiewał w koło siebie. Kim był ten człowiek i dlaczego z takim szacunkiem go traktowano? Czemu Raischfuhrer i komendant obozu i dowódca SS i Policji  z Breslau osobiście interesowali się tym transportem? Co ten dziwny starzec miał cos z tym wszystkim wspólnego? Postanowił znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Pukanie do drzwi

– Wejść – powiedział Hauptsturmführer i spojrzał na wchodzących, jeden ze strażników trzymając pod ramie wprowadził więźnia, który ściskał w ręce swoją czapkę. Strażnik wprawną ręką postawił ciężki i twardy taboret dla przesłuchiwanych siłą posadził więźnia na nim i położył jakieś dokumenty na biurku, trzasnął obcasami i wyszedł uprzednio zamykając drzwi za sobą. Więzień siedział wpatrując się w podłogę.  Hauptsturmführer rozłożył dokumenty na biurku i chwile je przeglądał.

– Nazwisko – powiedział to wcale nie głośno, ale na więźnia zadziałało jak wiadro zimnej wody podskoczył na taborecie i o mało nie upadł

– Albert Laskowski panie – nieśmiało prawie szepcąc powiedział więzień

– Zamieszkały?

– Warta powiat Łódź panie, Warthegau, jeśli pan woli  – znowu ten sam szept

– Narodowość żydowska jak widzę – oficer raczej stwierdzał niż pytał

– Nie panie, jestem Polakiem – jeszcze ciszej odpowiedział zapytany

– Napisane mam tu, że zostaliście aresztowani razem z rodzinami Żydowskimi  a nawet w żydowskim mieszkaniu – oficer mówił spokojnie, ale w głosie pojawiło się zniecierpliwienie

– Ja wytłumaczę panie, nazywam się Laskowski tak samo jak rodzina Żydowska, ja byłem u nich ogrodnikiem i pracownikiem, ale jestem Polakiem, zbieżność nazwisk wystarczyłaby uznać mnie za Żyda – więzień sam się przeraził, co mówi – Stary Laskowski i jego syn zostali powieszeni publicznie w mieście, jakoś dwa lata temu a mnie wkrótce po tym aresztowano

– Also.. – Raczej na głos pomyślał oficer – w sumie nieważne, nie po to was tu wzywałem. Chce dostać informacje, kto to był ten stary Żyd w czarnym kapeluszu?

Więzień wybałuszył oczy i broda zaczęła mu drżeć, zaczął dygotać jak w malarii, wprawnemu oku oficera nie uszło to uwagi

–  Odpowiadać, jak pytam  – reakcja więźnia jeszcze bardziej podkręciła ciekawość oficera

– Ja nie wiem panie, to tylko zwykły stary Żyd – głos mówił coś innego

– Słuchajcie Laskowski, nie wzywałem cie tu dla zabawy i nie będę tolerował jak ktoś robi ze mnie durnia albo odpowiecie mi szczerze albo wrócicie do bloku 10 – oficer wiedział jak sama świadomość tego budynku działa na więźniów. I nagle szok na więźniu nie zrobiło to żadnego wrażenia, jeszcze tylko bardziej spuścił niżej głowę. Śmierć w męczarniach nie jest dla niego tak straszna jak wyjawienie, kim jest ten Żyd, Hauptsturmführer był kompletnie zdumiony.

– Pytam jeszcze raz, kto to był? – Jakem niemiecki oficer dowiem się! Pomyślał

– Nie wiem panie, nie znam – więzień był już zrezygnowany i pogodzony z nieuchronną karą

– Nie znasz tak? A to zobaczymy czy nie poznasz – wziął akta w ręce i zaczął czytać – Maria Laskowska, żona Alberta obecnie w obozie żeńskim w Brzezince, Stanisław i Franciszek Laskowski synowie,   Alberta obecnie zamieszkują Warta ul.Garncarska…. – Czytał i widział jak to czytanie działa na więźnia, w oczach pokazały mu się łzy i łapał ciężko oddech, już zrozumiał ze przegrał – zdaje się ze twoi synowie mieszkają z dziadkami notabene pochodzenia niemieckiego?

– Moi teściowie panie pochodzą z Wrocławia, znaczy się z Breslau, teściowa jest polką a teść Niemcem i to uratowało moje dzieci przed transportem do Oświęcimia – więzień przestał walczyć, nie można wygrać tam gdzie stawką jest życie rodziny

– Słuchajcie Laskowski, żona twoja jest tu niedaleko, mogę jednym telefonem sprawić ze się z nią zobaczycie, mogę też jednym telefonem sprawić ze wasi synowie z dziadkami będą wysiadać z wagonów, które osobiście otwierasz wybieraj! – Hauptsturmführer triumfował lubił się takim.

Łzy ciekły po policzku więźnia, ale na oficerze nie robiło to żadnego wrażenia, chciał odpowiedzi i dostanie ją za wszelką cenę! Chwycił za telefon i powiedział do słuchawki

– Z kierownikiem obozu kobiecego Marie Mandel!- Chwila ciszy i głos z słuchawki – Marie droga Josef z tej strony mam małą prośbę do ciebie – uśmiechał się przy tym jak to miał w zwyczaju – masz u siebie więźniarkę – spojrzał w dokumenty – Maria Laskowska, prośba moja taka by przyprowadzono mi ją na przesłuchanie, pomożesz mi? Tak? Dziękuje, oczywiście, że postawie ci kolacje – uśmiechał się cały czas – do zobaczenia – odłożył słuchawkę i spojrzał na więźnia. Więzień z przerażeniem patrzył w czarne oczy oficera, wahał się to było widać.

– Wiesz, co Laskowski dogadamy się? – Uwielbiał łamać ludzi i uśmiechnął się jeszcze bardziej.

– Dobrze panie, wszystko powiem dla ratowania mojej rodziny i żony – więzień nabrał powietrza w płuca – ten Żyd to rabbi Mosze Zajdel panie – oficer napisał nazwisko na kartce – nazwisko panu nic nie powie, ale to jest po prostu ktoś, Zajdelowie byli najbogatszą rodziną, wpływy tych ludzi były ogromne, przed wojną ta rodzina miała ogromne wpływy, Mosze  Zajdel robił interesy w całej europie, często zabierał mnie do Breslau w interesach, spotykał się tam z największymi osobistościami panie

– Z kim na przykład? – Coraz bardziej zainteresowała go sprawa tego bogatego Żyda

– Bruno Schottlaender… – cichy szept

– Ten bankier???Z Breslau??? – Tu już oficer był w szoku

– Tak panie, oni byli wspólnikami – więzień znowu czuł zimny pot na plecach

– Podobno ten bogaty Żyd posiadał wielki majątek i do dziś nie wiadomo, co się z nim stało

– Tak panie tak mówili, majątek zaginał bez śladu i nikt nie wie gdzie jest – mówił bardzo cicho jakby ktoś miał podsłuchać. Hauptsturmführer coraz bardziej był ciekawy i widać było, że nie puści więźnia bez otrzymania odpowiedzi na swoje pytania

– Czy Mosze mógł wiedzieć gdzie jest ten majątek? – Kolejne pytanie i cisza za odpowiedź

– Pytałem o coś! – Hauptsturmführer wściekły stawał się niebezpieczny

– Nie wiem panie, możliwe, w każdym razie zabrał tajemnice z sobą do komory gazowej – więzień posmutniał. Oficer myślał intensywnie cos mu tu nie grało, coś się za tym kryje i on się dowie, co.

– Powiedz mi Laskowski, czemu po każdej selekcji komendant obozu rozmawiał z wami osobiście – piorun w burze nie ma takiego uderzenia jak to pytanie uderzyło we więźnia, zerwał się i padł na kolana skomląc

– Panie proszę darujcie mi ja nic nie wiem, komendant mnie zabije i całą moją rodzinę, ja nic nie wiem chce wrócić do celi – wył rozpaczliwie, ale tylko spotęgował ciekawość oficera.

– Obiecuje ci tak jak to, że zobaczysz swoją żonę, że nikt się nie dowie, na honor niemieckiego oficera – czul się źle dając byle, komu takie obietnice, ale nie miał wyjścia – wiec odpowiesz i  jesteś wolny i każe cie zabrać z bloku 10.Więzień patrzył pustym wzrokiem na Hauptsturmführera, nie ma wyboru już to wie

– Komendant Hoss, wezwał mnie kiedyś do siebie, wypytywał jak pan, głownie o Zajdelów i kontakty rodziny w Breslau – chwila ciszy i wahanie – pokazał mi sygnet, taki złoty na nim był wybity rysunek złamanej palmy, powiedział ze, jeśli w transporcie będzie osoba z tym sygnetem to osobiście mam go odbierać z sortowni i zanieść komendantowi… – oficer udał kamienną twarz, ale opowieść robi sie coraz bardziej interesująca!

– Mów dalej – ponaglił

– Za każdym razem dostawałem wiadomość ze taki i taki będzie miał taki sygnet na palcu i że po zagazowaniu musze ten sygnet zdjąć i osobiście nikomu nic nie mówiąc zanieść prosto do komendanta Hossa. Strażnicy o tym wiedzieli i mogłem czynić to bez żadnych przeszkód – oficer palił papierosa za papierosem słuchając opowieści więźnia

– Co znaczyły te sygnety? – Pytał dalej Hauptsturmführer nerwowo pukając opuszkami palców o blat biurka

– Nie wiem panie, na każdym było złamane drzewko palmy, w sumie były wszystkie podobne do siebie,  wiedziałem, w którym transporcie będzie i miałem dopilnować by każdy trafił w ręce komendanta – więzień poczuł zwątpienie w to, że musiał zaufać temu oficerowi – Komendant Hoss bardzo przezywał każdy sygnet, który zaniosłem

– Ile ich było i co z nimi robił komendant? – Hauptsturmführer ryzykował tym pytaniem konflikt z komendantem obozu nie mógł się dla niego dobrze skończyć

– Naliczyłem z dzisiejszym sygnetem 6 sztuk, zawsze mieli go na palcu ci najbogatsi Żydzi z transportu, Zajdel Mosze też miał, po otwarciu komory gazowej wyrywamy złote zęby i ściągamy rzeczy wartościowe, ten sygnet osobiście zaniosłem komendantowi, mój przyjaciel pracuje i Hossów i mówił mi, że za każdym razem jak zanosiłem sygnet przyjeżdżał  potem SS-Obergruppenführer Schmauser  z Breslau, chyba zabierał te sygnety, nic więcej nie wiem panie– cisza stała się teraz namacalna. Mózg Hauptsturmführer pracował na najwyższych obrotach, tyle pytań bez odpowiedzi. Dym leniwie ulatniał się z zapalonego papierosa w ręce oficera. Nagle zabłysła jedna myśl zerwał się i krzyknął

– Wartownik! – W sekundę drzwi się otworzyły i stanął w nich rosły SS-man – zabrać tego więźnia do obozu nie na blok 10

– Jawohl Herr Hauptsturmführer! – Złapał więźnia pod rękę i wyszli

   Hauptsturmführer siedział i myślał, o coś chodzi z tymi Żydami, Hoss, Schmauser i te sygnety, musze się dowiedzieć , co. Złoto? Nie sądził żeby o złoto chodziło tu jest gra o znacznie wyższe stawki niż złoto, wiec, o co? Żydzi miel różne kosztowności, walutę, kamienie szlachetne i inne dobra, Komendant nie byłby aż tak głupi by ryzykować donos do Berlina dla garści kosztowności. Od bitwy pod Stalingradem Sowieci zbliżali się do granic 3 rzeszy i każdy wysoko postawiony oficer zaczął dbać o swoją przyszłość, ale garść świecidełek dla takiego bufona jak Hoss to nie w jego stylu. Tu chodzi o coś więcej i te sygnety są odpowiedzią, nie wie o co chodzi, ale się dowie tylko musi wymyśleć jak i wymyślił. Chwycił za telefon i swoim zwyczajem ryknął do słuchawki

– Z Gubernatorem generalnej guberni Frankiem proszę! Nie ważne, która jest godzina łączyć! – To, że padło słowo proszę a nie natychmiast nie zmieniało postaci rzeczy i telefonista to wiedział. Parę minut i zaspany głos po tamtej stronie słuchawki

– Tak słucham? – Zaspany głos  i ziewnięcie

– Hans? To ja stary przyjacielu Hauptsturmführer Josef Mengele…

Moskwa

Zima 1944 rok

   Generał Wasilij Wisorionowicz Incew od rana był w złym humorze, niby front miał się dobrze mimo wielkich strat w ludziach posuwano się na przód jednak  tym w komitecie centralnym nadal było za mało. Rozkaz Stalina był zawsze ten sam „Mateczka Rosja musi być wolna od agresora z Zachodu a koszt tego wyzwolenia nie ma znaczenia” Generał zawsze przeżywał dostając raporty o wykreśleniu kolejnej rozbitej jednostki z spisu stanu Armii Czerwonej. Ile jeszcze naszych synów zginie zanim przepędzimy te cholerne psy z czarnymi krzyżami na samolotach? Na pewno bardzo wielu, ale,  jego zadaniem było by jak najmniej. Energicznym ruchem złapał za telefon.

– Proszę mi zwołać  grupę Ural – powiedział do słuchawki i ją odłożył. URAL to kryptonim założonego przez generała zespołu zajmującego się sabotażami, dywersją, akcjami partyzantki, wywiadem i wszystkim innym, co może utrudnić prowadzenie działań wojennych wrogowi. Był z siebie dumny jego zespół składał się z doskonale dobranych oficerów specjalistów z całej Armii Czerwonej. On i jego zespół osobiście podlegał tylko Chruszczowowi i tylko jemu składał bezpośrednie raporty z osiągnięć zespołu. To bardzo ułatwiało prace, Chruszczow miał do generała zaufanie i dawał mu swobodę ruchów, czego nie mieli inni generałowie. Presja z Moskwy była straszna i często bywało, że bardziej szkodziła niż pomagała. Ural bardzo się zasłużył swoimi akcjami, co generałowi przysporzyło wiele bardzo chwalebnych oznaczeń. Pukanie do drzwi przerwało myśli Wasilija.

– Wejść! – Powiedział i spojrzał na wchodzących oficerów, byli to głównie młodzi ludzie, ale starannie przez generała wyselekcjonowani. Dla generała w przeciwieństwie do innych generałów nie liczyło się, kto i jak długo był w partii, ale wiedza i świeże nieskalane ideologią komunistyczną umysły. Oficerowie rozsiedli się przy dużym czarnym stole i w ciszy czekali na pierwsze słowa ich dowódcy.

– Cóż panowie – zaczął niezgrabnie generał – „góra” naciska na nas, że inni walczą z wrogiem z bronią w ręku a my pracujemy za biurkiem i nic nie robimy, tak nie może być towarzysz Chruszczow oczekuje ode mnie, a co za tym idzie od was, nowych skutecznych działań – przerwał i patrzył, jaka reakcje wywołają jego słowa na obecnych. Milczeli nie wiedząc, co powiedzieć. Generał kontynuował.

– Nasze chłopaki giną od szkopskich kontrataków a my jesteśmy od tego jak…nie powiem, co by jak najmniej Rosjan zginęło! – Znowu milczenie

– Wania! Twój zespół zajmuje się utrudnianiem dostaw paliw dla wroga jak się sprawy mają? – Generał postanowił tak zagrać ze każdego z obecnych spyta o ich obowiązki. Zapytany nabrał powietrza głęboko w płuca. Nie miał dobrych wieści, ale jak to powiedzieć dowódcy?

– Towarzyszu generale, ostatnio moi chłopcy wysadzili skład cystern z paliwem za linią wroga, szkopy się jednak wycwaniły i nie dowożą już paliwa tak blisko linii frontu jak ostatnio. Składy stawiają na terenie gdzie nie ma ani partyzantów ani możliwości podłożenia ładunków wybuchowych i dowożą paliwo ciężarówkami do miejsc przeznaczenia. Możliwy atak tylko z powietrza niestety lotnictwo nie chce oddawać na dywersje samolotów i ściągać je z linii frontu – zamilkł oczekując wybuchu złości dowódcy. Generał jednak patrzył na czubki swoich butów i milczał.

– Niedobrze… – bardziej do siebie powiedział generał

– Iwan a jak z partyzantką na terenie polski i naszym? – Kolejna postać poderwana do odpowiedzi

– Robotę mają, jak co dzień, atakują mniejsze posterunki wroga, do tego wysadzanie składów kolejowych i likwidacja wyższych oficerów niemieckich, niestety efekt jest taki ze za  jednego Niemca oni rozstrzeliwują 10 cywilów – informacje nie wyglądały najlepiej pomyślał i znowu czekał na reakcje swojego szefa

– To, co do cholery, to już nic teraz nie robimy??? – Krzyknął generał coraz bardziej poirytowany – a ty Kola też mi takie rewelacje zamierzać powiedzieć??? –Pytanie padło do ostatniego oficera Urala. Porucznik Kola Sachajew zajmował się utrudnianiem zaopatrzenia wroga w broń i amunicje. Kola był zawsze najodważniejszy i jedynie on nie bał się swojego szefa. Był odważny i zgłosił się na ochotnika do walki z wrogiem . Walczył pod Stalingradem i dostał odznaczenie za zniszczenie niemieckiego czołgu. Niezwykłe było to, że ten jeden szczególny czołg zabił kolegów Koli z jego plutonu. Kola samowolnie oddalił się w nocy z kwatery, przeszedł za linie wroga, wdarł się do jego koszar i wysadził znienawidzony czołg.Za ten czyn dostał medal i tam też został zauważony przez generała. Sachajew wstał spojrzał w oczy generała i powiedział.

– Towariszcz gienierał ja bym chciał porozmawiać z wami, ale w cztery oczy – powiedział nie odrywając wzroku od generała. Generał traktował Kole jak własnego syna i wiedział ze to musi być coś bardzo ważnego skoro nie chce powiedzieć tego przy swoich kolegach.

– Dobrze, chłopcy to na dziś dość, jutro a najdalej pojutrze widzę was z nowymi pomysłami czy to jasne?!

– Tak jest towarzyszu generale! – Równocześnie krzyknęli i szybko opuścili sale. Generał usiadł wyciągał swoją fajkę zapalił ją i spojrzał pytająco na Kole.

– Towarzyszu generale, poprosiłem o wyjście moich kolegów gdyż sprawa jest najwyższej wagi. Jak towarzysz generał wie mamy swoich informatorów na terenie okupowanym przez wroga. Jeden z nich poinformował mnie ze na terenie polski Niemcy zbudowali jakieś magazyny niewiadomego pochodzenie. Towarzysz generał powie, że to normalne, ale…te magazyny są tak ściśle pilnowane, że logicznym jest twierdzić ze są przeznaczone do czegoś bardzo ważnego i o najwyższym stopniu utajnienia – Kola patrzył na generała, ale on w swoim zwyczaju pykał fajkę patrząc na czubki swoich butów. Kola widział, że jego dowódca myśli i to bardzo intensywnie myśli, poznać to było po tym, że blizna od szrapnela na czole generała stawała się bardziej wyraźna.Jednak kontynuował wiedział ze pytania padną jak skończy.

– Niemcy pociągami transportują tam jakieś towary, na pewno i broń jednak taki stopień tajności, że trzymają tam coś, co bardzo chcą ukryć, mój szpieg twierdzi, że testowane są tam tajne projekty, prawdopodobnie jakaś nowa broń o wielkiej sile rażenia. Są świadkowie jak jakaś wielka eksplozja spowodowała duże zniszczenia kilka kilometrów od tajnego obiektu. Niemcy szybko zatarli ślady po eksplozji, ale odległość sugeruje, że pocisk, który tam wybuchł jest albo pociskiem artyleryjskim albo rakietowym. Nie wiemy tego na pewno – Kola przerwał, ale szef jego nie reagował.

– Myślę, że sprawą nadrzędną dla mojego działu jest dowiedzieć się, co tam jest testowane, mój szpieg nie ma szans się tam dostać, bo wpuszczają tylko kogoś, kto ma specjalną przepustkę. Nawet zbliżenie się do obiektu karane jest śmiercią. Jedyne wyjście żeby się tam dostać to próba legalnego wejścia na teren kompleksu, trzeba mi człowieka z fałszywymi dokumentami i na tyle bystrego by nie dać się zdradzić przed Niemcami – generał przestał patrzyć na buty i odwrócił się w stronę oficera.

– Czyś ty oszalał synu? To praktycznie niemożliwe, trzeba by cudotwórcy, który by wlazł w gniazdo os rozdrażnił je i wyszedł bez jednego użądlenia. Nie znam nikogo takiego, kto mógłby tego dokonać to by musiał być artysta a nie szpieg! – Generał był trochę rozczarowany pomysłem – gdzie to jest i jak się nazywa ta miejscowość?

– To w centralnej Polsce miejscowość nazywa się Borgdorf – Kola jednak był optymistą.

– Chłopcze trzeba by kompletnego wariata i aktora z hollywood by dostać się tam i się nie zdradzić ja nie znam takiego a wy?! – Młodzieniec opowieścią zainteresował generała szkoda, że plan był awykonalny

– Tak towarzyszu generale ja znam – odpowiedział zapytany.

 Moskwa

Wiezienie NKWD

Zima 1944 rok

   Każdy, kto miał okazje przekonać się jak wygląda więzienie NKWD wie, że nie dla ludzi ono powstało, ale dla zwierząt, które kiedyś były ludźmi. Brudne mokre ściany, wszędobylski zapach stęchlizny, małe zimne cele i prycze, które bardziej zniechęcały swoim wyglądem niż zachęcały do odpoczynku. Obsługa „hotelowa” jak mawiali więźniowie nie była tak miła jak w hotelach nadmorskich kurortów. Z reguły były to wyrzutki idealnego radzieckiego społeczeństwa potrzebni krajowi do najgorszej roboty, jaka może być. Żaden z nich nie przejmował się losem więźnia, wiecznie cuchnęli alkoholem a brutalność dla więźnia była na porządku dziennym. Właśnie dwóch z „obsługi hotelowej” zajmowało się rozdawaniem posiłków. Każdy wiedział ze słowo „posiłek” raczej brzmi przezabawnie, jeśli się zobaczy ta brunatną breje w metalowej misce. Strażnik nalewał wielką łychą ową breje a drugi otwierał i raczej rzucał niż podawał miskę osobie w celi. Nagle na korytarzu usłyszeli głośne stukanie podbitych oficerskich butów. Korytarzem szedł wysoki szczupły mężczyzna w wojskowym mundurze podszedł do strażników.

– W jednej celi siedzi polski oficer, żądam wydania go w moje ręce – stanowczy głos jednak nie zrobił na strażnikach żadnego wrażenia. Jeden z nich odstawił wielką łychę i powiedział

– Chłopczyku tak łatwo to się stąd nie wychodzi – i wyszczerzył a raczej pokazał kompletny brak uzębienia. Żołnierz złapał strażnika za klapy czegoś, co mogło być kiedyś marynarką przycisnął do ściany i głośno i wyraźnie patrząc mu w oczy oznajmił

– Nie chłopczyku, ale towarzyszu poruczniku, mam osobiste polecenie i rozkaz od towarzysza generała Wasilija Wisorionowicza Incewa, a chyba wiesz, co towarzysz generał zrobi jak mu powiem jak takie marne psy jak wy odnoszą się radzieckiego oficera! – Wypowiedział te słowa spokojnie, ale dla strażnika te słowa zabrzmiały jak odczytanie wyroku śmierci. Oficer puścił strażnika a ten szybkim krokiem podszedł do jednej celi i otworzył ją z piskiem.

– Te polak wyłaź! Na przesłuchanie idziesz! – Ryknął, do wewnątrz celi. Z celi wyszła powoli postać w łachmanach i o twarzy tak brudnej, że nie było wiadomo czy to młody czy stary mężczyzna – pójdziesz za tym oficerem – i pokazał palcem na oficera.

W pokoju przesłuchać oficer usiadł za biurkiem a więzień na taborecie, który notabene ironicznie bardzo przypominał te używane przez Niemców. Oficer rozłożył przed sobą papiery więźnia, ale kątem oka spoglądał na siedzącego. Więzień był bardzo wychudły, brudny i zarośnięty widać było po nim wieloletnie więzienie. Jednak w niebieskich oczach było widać nadal życie, co bardzo ucieszyło oficera.

– Podporucznik Stanisław Kosiński, urodzony 11 maja 1915 roku w miejscowości Lisków w Polsce, syn lekarza i gospodyni domowej, wychowanek księdza Prałata Blizińskiego. Absolwent Uniwersytetu w Berlinie, studia skończone ze specjalnym wyróżnieniem. Oficer wojska Polskiego, późniejszy as wywiadu szybko awansowany za zasługi oznaczone kryptonimem ściśle tajne. Czterokrotnie odznaczony za odwagę, z czego raz specjalnym odznaczeniem przez głównego dowódcę Wywiadu i Kontrwywiadu. Trzykrotnie uciekł z niewoli i raz z transportu do Oświęcimia. Aresztowany przez armie czerwoną osadzony w więzieniu NKWD  – czytał oficer z coraz większym zdumieniem. Tekst ten nie był mu obcy, ale imponował wiadomościami. Na więźniu jednak nie robiło to zupełnie wrażenia. Patrzył na ściany i obrazy Lenina i Stalina jakby ze znudzeniem.

– Czy to o was? – Zapytał oficer

– Tak o mnie – od niechcenia odpowiedział zapytany. Radziecki oficer czuł ze ten człowiek nie da się zastraszyć w żaden sposób, to typ człowieka, którego nie można złamać, asem wywiadu nie zostaje byle, kto, postanowił obrać taką taktykę. Wyjął papierośnice i wyciągnął rękę w stronę więźnia.

– Zapalicie? – W szkole wywiadowczej uczono go jak postępować z takimi ludźmi jak ten człowiek

– Nie dziękuje po tylu latach w waszych podziemiach odzwyczaiłem się od palenia – pierwszy krok się nie udał,   pomyślał oficer.

– Chciałbym was o coś zapytać, ale może po kolei, za co było to wyróżnienie na studiach? – Najpierw delikatnie może uda się nawiązać jakąś nić porozumienia pomyślał

– Na studiach w Berlinie nauczyłem się tak mówić po niemiecku ze nawet sami Niemcy nie mogli poznać czy jestem rodowitym Niemcem – odpowiedział obojętnie więzień

– Rozumiem, wiem ze rozmawiam z fachowcem wiec nie pytam, o jakie tajne zadania chodziło, ale ciekawi mnie, o co chodzi z tym specjalnym odznaczeniem chyba to możecie mi zdradzić? – Tonem głosu oficer chciał być miły

– We wrześniu w czasie bitwy o mój kraj w biały dzień ubrałem oficerski niemiecki SS-mański  zdobyczny  mundur, bez dokumentów przeszedłem przez wszystkie punkty kontrolne, wszedłem do wojskowej kwatery głównej na linii frontu i ukradłem im strategiczne plany, wyszedłem stamtąd bez problemów a ze mi się nie chciało iść ukradłem mercedesa generała Wehrmachtu i przyjechałem nim do naszych pozycji – znowu obojętnie wypowiedział te zdania. Radziecki oficer z trudem zamknął rozwarte usta. Odwagę i brawurę tego polskiego oficera nie można w żaden sposób opisać słowami. Żeby wygrać musi zagrać w otwarte i szczere karty.

– Panie poruczniku – rozpoczął, na co więzień ciekawie spojrzał na młodego radzieckiego oficera – nazywam się towarzysz porucznik Kola Sachajew i chce z panem porozmawiać jak oficer z oficerem, jeśli pan się zgodzi mi pomóc, to zabiorę pana stąd, wykąpie się pan i porządnie ogoli, usiądziemy przy kolacji i powiem panu, o co mi chodzi. Zgoda? – Kola wstrzymał oddech, wiedział ze jak ten polski oficer się nie zgodzi nie ma szans go do tego zmusić.

– Czemu nie, wasz hotel nie spełnia moich oczekiwań – odpowiedział i uśmiechnął się sam do siebie

Breslau

Kwatera, SS-Obergruppenführer Schmausera

Zima 1944 rok

  Berta von Haffen skrzętnie układała papiery na biurku. Szef jej a była osobistą sekretarką SS-Obergruppenführer Schmausera lubił porządek. Dawno minęła już godzina, gdy jej szef powinien skończyć prace a jednak nadal siedział zamknięty w swoim gabinecie, co było raczej dziwne, dlatego sama nie odważyła się iść do domu. Dla pewności i własnego spokoju wolała zostać i poczekać na niego. Był jej szefem, ale to nie przeszkadzało w tym by od czasu do czasu dzieliła jego łożę, choć ostatnio raczej wolał tego unikać. Kłopoty się zaczęły jak jakiś rok temu Schmauser spotkał się z Hossem. Dotąd nie miał przed nią tajemnic i często dzielił się nimi właśnie w łóżku, ale przez interesy z Hossem stał się bardziej tajemniczy i oschły do niej. Postanowiła przeczekać i wierzyć, że jednak jej szef znowu zobaczy w niej kobietę a nie pracownice. Myśli te przerwał jej jego nagłe wejście.

– Berto a ty jeszcze tu jesteś? Możesz iść do domu, nie mam dla ciebie żadnych nowych poleceń. Czy Hoss czasem nie dzwonił? – Znowu się o niego pyta! Pomyślała Berta

– Nie Obergruppenführer dziś nie – irytowało ja to samo pytanie niemal codziennie, o co chodzi z tym Hossem? – To ja już pójdę w takim razie, do jutra – zabrała torebkę płaszcz i wyszła.

   Obergruppenführer został sam w końcu, cieszył się ze Berta poszła, wiedział ze od dawna ona czeka na jego jakikolwiek gest czy znak, ale on miał ważniejsze sprawy na głowie niż zabawianie się w łóżku z Bertą. Miał jej szczerze dość, ale nie mógł jej się pozbyć, Berta von Haffen była wnuczką generała Jodla i ulubienicą Fuhrera! Dlatego musiał ją znosić, co za diabeł go poniósłby z nią spać! W każdym razie wyszła i o to chodziło. Wszedł s powrotem do swojego gabinetu, otworzył kasę pancerną i drżącymi rękami wyjął z niej szarą kopertę. W kopercie był list, rozłożył go i zaczął kolejny raz czytać. Pismo było bardzo staranne i widać, że ktoś, kto je pisał był człowiekiem bardzo wykształconym. Test był po niemiecku i datowany na 1934 rok. List wyglądał tak:

Breslau 15 października 1934 rok

„Drogi Mosze

„Starym już jest i czuje, że nadchodzi i na mnie kres mego życia. Bóg w końcu i mnie woła do swojego królestwa, rad bym Cie zobaczyć i uściskać zanim zasnę na wieki. Od wielu lat jesteś moim przyjacielem i wiem, że tylko na Ciebie mogę liczyć. Teraz w tej chwili pisząc mój testament przed Bogiem i Tobą chciałbym podzielić się z Tobą wielką tajemnica. Jak wiesz drogi przyjacielu wielce umiłowałem to miasto i tu pragnę być pochowanym na ulicy Wilhelmstrabe na żydowskim cmentarzu, na którym leżą nasi przodkowie. Chciałbym jednak zanim oddam ducha mego zobaczyć jeszcze twoją twarz i uściskać serdecznie przyjaciela mego i jego rodzinę. Wspomniałem o wielkiej tajemnicy i chciałbym byś ty został po mojej śmierci jej patronem i opiekunem. Posiadam rzeczy bardzo wartościowe dla naszego narodu Izraela i chciałbym by kiedyś, jeśli Bóg da znowu mieć własny kraj oddać te rzeczy na chwałę Jahwe i narodu wybranego. Rzeczy te głęboko ukryłem i wiedz Mosze drogi przyjacielu, że tylko ci, co będą mieć klucze do owych osobliwości te rzeczy odnaleźć mogą. Kazałem wykuć u złotnika z Breslau sygnety złote a na nich umieścić wskazówki gdzie i jak znaleźć trofea przeze mnie ukryte. Tylko ty Mosze przyjacielu będziesz wiedział jak posłużyć się tymi sygnetami by znaleźć te skarby com ukrył skrzętnie. Wierze, że tylko ty będziesz potrafił zrobić z nich to com zapragnął.Żeby odkryć tą tajemnice trzeba zebrać wszystkie sygnety a jest ich 10, jeden mam ja, jeden dostaniesz Ty jak zawitasz do Breslau a reszta rozdana jest miedzy moich krewnych. Wierze przyjacielu, że uda Ci się zebrać wszystkie sygnety i znaleźć miejsce po mojej już śmierci gdzie ukryłem to wszystko na chwałę Izraela. Nie wiem czy dożyje szczęścia spotkania Cie zanim zamknę oczy na wieki, ale ufam ci drogi przyjacielu i wierze, że to, co znajdziesz przeznaczysz na chwałę  Boga i całego naszego narodu, niech Jahwe rozświetli twoje życie i twojej rodziny”

 Na zawsze twój przyjaciel

 Bruno Schottlaender”

   Schmauser odłożył list, ręce mu się trzęsły, Bruno był bardzo bogaty, w oczach wyobraźni widział górę złota, to przyszłość dla niego i Hossa, którego musiał wtajemniczyć gdyż tylko on mógł wyłapać każdego Żyda z takim sygnetem na ręce. Schmauser otworzył szufladę i wyjął jeden z sygnetów, spojrzał na emblemat złamanej gałązki palmy na nim i myślał, co to może znaczyć. Na każdym było to samo a miał ich już sześć. Trochę był rozczarowany może ten list to bajka? Jak  mogą być to klucze jak wszędzie ten sam emblemat jest? Na razie nie ma pomysłów, ale czas może sam znajdzie rozwiązanie. Tym się pocieszał. Czekał na wiadomość od Hossa, adresat tego listu był w jego rękach tylko on może powiedzieć im jak rozszyfrować wiadomość ukrytą w sygnetach. Usiadł wygodnie na swoim fotelu zapalił papierosa i zapatrzył się w ścianę z portretem Hitlera. Myśli jego uciekły do dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Było to zdaje się w 1941 roku, Berta wpadła z hukiem do jego gabinetu zapominając przy tym nawet zapukać była strasznie podniecona i zaraz w drzwiach oznajmiła, że Reischfuhrer prosi do telefonu. Od razu zrozumiał skąd jej podniecenie i sam był w szoku cóż też się stać mogło ze osobiście Himmler dzwoni do niego. Zerwał się poprawił mundur i sam nie wiedząc, dlaczego stanął na baczność z słuchawką w ręku.

Hainrich Himmler nie był człowiekiem miłym, dlatego Obergruppenführer czuł pewne obawy przed rozmową i oczekiwał raczej reprymendy z Berlina za niedostateczne wykonywanie swoich obowiązków na terenie Breslau niż miłej rozmowy i nagle doznał szoku. Głos ze słuchawki zabrzmiał zupełnie inaczej niż wtedy kiedy miał okazje spotkać Reichfuhrera osobiście.

– Herr Obergruppenführer, witam serdecznie – Schmauser aż oniemiał – co tam u was słychać w Breslau? – Schmauser spodziewał się zupełnie innego tonu!

– Wszystko w należytym porządku Herr Reischfuhrer! Osobiście doglądam podległych mi spraw, czy były jakieś skargi na mnie? – Schmauser odważył się zapytać wiedział ze Himmler nie dzwoni bez powodu i raczej ten powód nie wróżył nic dobrego.

– Nie Schmauser nie było skarg, dzwonie, że tak powiem w…prywatnej sprawie – Himmler ostatnie słowa powiedział ściszonym głosem. Schmauser o mało nie usiadł z wrażenia, osobiście jego szef i to z Berlina dzwoni do swojego podwładnego z prywatnej sprawie? I on miałby pomóc?

– Panie Reischfuhrer, jeśli tylko będę umiał pomóc to… – specjalnie przerwał w tym momencie

– Tak Schmauser, pozwoli pan ze wyjaśnię. Jest u mnie Gubernator Hans Frank, przedstawił mi pewną sprawę, którą nie chce omawiać przez telefon. Jutro Frank będzie u pana w Breslau i wszystko panu wyjaśni. Prośże go wysłuchać, co ma do powiedzenia i ewentualnie pomóc w tej sprawie to jest ta moja prośba – wyjaśnił Himmler. Ton tajemniczości i dość spokojny głos szefa był dla Schmausera jak grom z jasnego nieba. Nic nie rozumiał i sam nie wiedział czy tą rozmowę odebrać za coś pozytywnego czy jako zapowiedź kłopotów dla niego. Zdobył się tylko na to, co mógł w tej chwili

– Oczywiście Raischfuhrer, jak pan każę, będę oczekiwał Gubernatora jutro w swoim gabinecie – Schmauser pomyślał ze to musi być coś bardzo ważnego skoro i jego szef i gubernator generalnej guberni chcą z nim porozmawiać.

– Takiej odpowiedzi oczekiwałem Obergruppenführer – „Obergruppenführer” w tym zdaniu miał pokazać, że innej odpowiedzi nie miało być – To wszystko, co miałem do powiedzenia. O rezultacie waszego spotkanie osobiście poinformuje mnie gubernator. Hail Hitler! – i odgłos odkładanej słuchawki. Schmauser nawet nie zdążył oddać pozdrowienia, usiadł ciężko i zaczął myśleć intensywnie. Ostatnie zdanie zabrzmiało złowrogo. Wiedział ze sens był taki, że ma zgodzić się z gubernatorem, bo tak chce Himmler i to zdanie dosadnie o tym świadczyło. Wstał otworzył drzwi i zawołał swoją sekretarkę do gabinetu. Weszła i usiadła na krześle gdzie zawsze pisała pisma dyktowane przez jej szefa.

– Słyszałaś? – Wiedział ze Berta podsłuchuje, nie miał przed nią żadnych tajemnic wiec przymykał na to oko. Wiele razy jej rady uratowały go w opałach może i tym razem okaże się na coś przydatna.

– Tak słyszałam – odpowiedziała sekretarka. Szef jej zaczął spacerować po gabinecie, wiedziała ze jest zdenerwowany, ale nie przerywała mu tego. Wieczorem utuli go w swych ramionach i sprawi, że zapomni się, choć na chwile o kłopotach w pracy. Schmauser podszedł do okna i patrzył na ulice, Breslau pełne przechodniów.

– O co może chodzić? Chcą mnie zrzucić ze stanowiska? – To nie dawało mu spokoju. Uważał ze swoje obowiązki wykonywał należycie i sumiennie. Berta miała podobne myśli jednak nie chciała o tym mówić swojemu szefowi.

– Mój drogi – rzadko odważała się zwracać do niego w ten sposób w pracy – myślę, że gdyby Himmler chciał to zrobić nie potrzebowałby ani gubernatora ani innego powodu to zabrania ci stanowiska,  by to zrobił – Musi go uspokoić jak będzie zdenerwowany będzie oschły i znowu nie sprawdzi się, jako mężczyzna, co spowoduje jeszcze większy stres.

– Tak….Hm – Schmauser pomyślał ze kobieta ma racje w końcu Himmler jest jego szefem wiec, na co potrzebny tu gubernator? Usiadł s powrotem na fotelu i pomyślał ze tylko spokój może go uratować, spojrzał  na piersi Berty, mundur tylko je uwypuklał jeszcze bardziej. Jutro Frank wyjaśni mu, o co chodzi dziś trzeba pomyśleć o czymś innym a piersi Berty najlepiej się do tego nadawały. Zdobył się na uśmiech a ona dobrze wiedziała, co to znaczy.

   Berta wstała dużo wcześniej od swojego szefa. Wiedziała ze dziś przyjedzie z wizytą Gubernator i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Biura były skrzętnie wysprzątane, naszykowała najlepsze filiżanki do kawy, jakie mieli. Zadzwoniła po kierowcę z samochodem by czekał przed budynkiem i czekała tylko na telefon z biura kolei w Breslau. Poprawiała właśnie makijaż, kiedy zadzwonił. Głos, że  słuchawki oznajmił ze za 45 minut przyjedzie pociąg z Berlina. Podziękowała i już miała wykręcić numer do domu szefa, kiedy otworzyły się drzwi i Schmauser wszedł do środka. Miał na sobie nowy mundur i na błysk wypolerowane oficerki. Nie odezwał się słowem tylko stanął przed nią. Jej milczenie powiedziało mu, że wygląda tak jak powinien.

– Za 45 minut będzie panie Obergruppenführer, samochód czeka już na dole i powiadomiłam dowódcę garnizonu SS, czekają już na dworcu na pana – oznajmiła. Obergruppenführer był zadowolony, nie kochał Berty i spanie z nią w jednym łóżku tez nie było dla niego czymś wyjątkowym, ale sekretarką była wyjątkową i zawsze mógł na nią liczyć.

– Lepiej będzie jak już pojadę, wole poczekać tam na dworcu niż miałbym się spóźnić, mam nadzieje ze wszystko jest w należytym porządku? – Zapytał, choć wiedział, że niepotrzebnie, Berta zawsze wiedziała, co robić. Jej spojrzenie wystarczyło, zdobył się na uśmiech i wyszedł.

Na dole wsiadł do samochodu, jego kierowca wiedział bez słowa gdzie ma jechać, ruszył i wyjechał na ulice. Obergruppenführer patrzył przez okno na zwykłe życie w mieście. Tramwaje, przechodnie i czasem chłopiec sprzedający gazety. Jechali a on patrzył i myślał, jaki piękny jest Breslau, kamienice kościoły i błękitnie płynąca Odra. To miasto przeżyje ich wszystkich i zawsze będzie chwałą niemieckiego narodu. Podziwiał jego piękno, zielone parki i wyjątkową architekturę w końcu dojechali na dworzec. Przed dworcem w dwuszeregu stała kompania SS, porucznik ich dowódca krzyknął „baczność” i otworzył drzwi samochodu. Z uniesioną ręką w hitlerowskim pozdrowieniu poczekał jak Obergruppenführer wysiądzie i zamknął drzwi samochodu.

– Wszystko gotowe panie Obergruppenführer pociąg lada chwila nadjedzie – oznajmił porucznik – dobrze poruczniku chodźmy na peron – Schmauser był bardzo podenerwowany nie wiedział, czego się spodziewać po wizycie gubernatora. Na peronie było trochę podróżnych jednak szybko zrobili miejsce dla ludzi w czarnych mundurach. Cała kompania stała w dwuszeregu i wyglądała w stronę skąd pociąg miał nadjechać. Porucznik próbował zagadywać coś do Obergruppenführera, ale tamten nerwowo zerkał czy nie widać w oddali lokomotywy i palił jeden papieros za drugim. Porucznik wyczuł, że jego dowódca jest podenerwowany i przestał się odzywać.W pewnej chwili megafon ogłosił ze nadjeżdża pociąg z Berlina, kompania SS z hukiem stanęła na baczność prezentując broń.Za zakrętu pojawiła się lokomotywa z powiewającą chorągiewką z swastyką. Pociąg powoli z sapaniem lokomotywy zatrzymał się, najpierw wysiedli konduktorzy otwierając drzwi, potem pasażerowie z walizkami. Obergruppenführer wypatrzył wysiadającego z pociągu gubernatora, porucznik krzyknął „baczność” i sam podniósł rękę i wyprężył pierś. Hans Frank podszedł do Schmausera i oboje prawie równocześnie krzyknęli „Heil Hitler”. Frank podał rękę Schmauserowi, ale kątem oka patrzył na stojący na baczność szpaler czarnych mundurów.

– To nie było konieczne Herr Obergruppenführer, jestem tu raczej mniej oficjalnie – Frank trochę był poirytowany obecnością Ssmanów.

– Tak witamy znamienitych gości w Breslau panie gubernatorze – odpowiedział na to Schmauser. Zapraszam do mojego samochodu czeka przed dworcem. Frank podał też rękę porucznikowi, który poczuł się bardzo zaszczycony – możecie dać spocznij poruczniku, niepotrzebna taka pompa – uśmiechając się oznajmił gubernator. Porucznik krzyknął „spocznij” i kazał żołnierzom wracać do ciężarówek. Frank jak tylko odeszli przestał się uśmiechać. Obergruppenführer to zauważył i napawało go to nie małym nie pokojem. Wsiedli do samochodu i Schmauser zaczął pokazywać gubernatorowi zabytki miasta. Gubernator patrzył, ale się nie odzywał. Przed wejściem do budynku dowództwa SS i biura Obergruppenführera strażnicy stanęli na baczność jednak Frank nawet na nich nie zwrócił uwagi. Szedł zdecydowanym krokiem do biura Obergruppenführera. Weszli do biura Berta wstała i uniosła rękę. Jednak Frank tylko niedbale oddał jej pozdrowienie. Obergruppenführer spojrzał na Bertę a ona wiedziała ze to oznacza kłopoty. Weszli oboje zamykając za sobą drzwi. Frank nawet jeszcze nie usiadł tylko od razu oznajmił.

– To pańska sekretarka jak mniemam? Proszę jej dać wolne – sucho oznajmił gubernator i dopiero usiadł na fotelu. Schmauser wiedział ze nie może zaprotestować. Otworzył drzwi i oznajmił Bercie, że nie będzie dziś potrzebna i ma wolne. Spojrzała na niego i oczy jej pokazały ze jest zła, ale nie miała wyboru i zaczęła sprzątać z biurka papiery. Gubernator poczekał aż usłyszą trzask zamykanych przez nią drzwi i dopiero wtedy głośno wypuścił powietrze.

– Panie Obergruppenführer proszę mnie uważnie posłuchać, bo sprawa jest delikatna i nie może wyjść poza ściany tego pokoju, dlatego też poprosiłem o to by pan zwolnił sekretarkę.

– Ależ panna von Haffen…

– Wiem! – Przerwał mu gubernator – nie neguje kompetencji ani braku dyskrecji pańskiej sekretarki, ale otrzymałem od Raischfuhrera wystarczające polecenie by ta rozmowa odbyła się w cztery oczy i bez niepotrzebnego rozgłosu, rozumie pan? – Gubernator był zniecierpliwiony

– Tak rozumiem, proszę kontynuować – Obergruppenführer czuł niesmak w ustach, robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, czuł to na karku. Frank otworzył teczkę i wyjął z niej dużą kopertę z wielkim napisem GEHEIME. Nie otworzył jej jednak tylko spojrzał w oczy Obergruppenführera.

– Zanim powiem panu, o co chodzi, musze wiedzieć czy jest pan godnym zaufania, czy jest pan gotów dla Raischfuhrera zrobić wszystko – przerwał patrząc dalej na Schmausera. Ten się poderwał i zirytował nie lubił takich pytań nikt nie miał prawa podważać jego oddania Himmlerowi i III rzeszy! Zerwał się na równe nogi i stanął nad Gubernatorem

– Panie Gubernatorze, mojej wierności i dyskrecji niejeden mógłby pozazdrościć! Sam Fuhrer dziękował mi za moje oddanie i sam Raichfuhrer osobiście mianował mi to stanowisko, czy to nie jest dowodem na to, że jestem oficerem lojalnym i umiejącym dochować tajemnicy?! – Obergruppenführer z trudem opanowywał nerwy.

– Ale proszę się uspokoić panie Obergruppenführer, musiałem podzielić się z panem tymi wątpliwościami gdyż sprawa jest wyjątkowa i ujawienie jej groziłoby wielkimi konsekwencjami i to daleko idącymi dla pana mnie i Raichfuhrera – łagodniej już powiedział Frank. Zburzenie Schmausera było dla niego wystarczającym dowodem na to, że można mu zaufać – niech pan usiądzie i się uspokoi a wszystko panu wyjaśnię – Schmauser usiadł zapalił papierosa i czekał na wyjaśnienia. Frank otworzył kopertę łamiąc przy tym plombę. Wyjął z niej jakieś papiery i zdjęcia.

– Jak pan wie jestem gubernatorem generalnej guberni, rejon, o którym będę mówił podlega właśnie mnie. Zacznę jednak od początku. Pewien mój znajomy oficer służy w gestapo, został dowódcą komendy, Geheime Staatspolizei w mieście Warta w centralnej Polsce. To miasteczko zamieszkują głównie Żydzi jak pan wie Gestapo zajęło się głownie nimi. Jak pan tez pewnie wie gestapo prowadziło rewizje w domach Żydowskich. W jednym z nich u bogatego w tym mieście Żyda znaleziono ten oto list – Frank położył list na biurku, wstał i podszedł do okna – Proszę niech pan przeczyta to powiem panu, co dalej – Obergruppenführer wziął list do ręki i zaczął czytać, już po chwili jego twarz zmieniła się, czoło zmarszczyło a serce poczęło bardziej bić.

– Panie Gubernatorze… – zaczął, ale gubernator usiadł s powrotem na fotelu i zaczął mówić.

– To pismo zostało dostarczone do mnie osobiście przez owego oficera, teraz treść tego listu zna pan, ja, ten oficer i ReischFuhrer. I na razie nikt więcej o tym wiedzieć nie może! – Obergruppenführer ze zrozumieniem kiwnął głową – Panie Obergruppenführer ja będę z panem szczery, mogłem ten list wysłać do Berlina, pan wie, co by z nim zrobili, więc pokazałem go Himmlerowi, to jest szansa na to, że możemy na tym wszyscy zyskać na chwałę Niemiec. Berlin sam położyłby na tym łapę a tak być może jest okazja na to, że coś sami uszczkniemy z majątków Żydów – Frank przerwał i patrzył na swojego rozmówce. Schmauser trząsł się cały rozumiał już wszystko. Popatrzył w oczy gubernatorowi.

– Czy panowie zdajecie sobie sprawę, co będzie jak to się wyda? – Powiedział tak cicho jakby się bał ze ktoś podsłuchuje – przecież oni nas…bez sądu… – przerwał sam bojąc się własnych myśli

– Panie Obergruppenführer a kto to wyda pan? Nikt panu nie uwierzy, nikt nie wie, o czym rozmawiamy wiec, kto ma się o tym dowiedzieć? Niech się pan zastanowi, żaden z nas nie spiskuje przeciwko III rzeszy ani Fuhrerowi wiec zdrajcami nie jesteśmy, to, że trochę na tym zyskamy pozwoli nam lepiej żyć jak się wojna skończy prawda? – Frank uśmiechał się lekko. Schmauser drapał się po głowie w końcu powoli zapalił papierosa, uśmiechnął się do swoich myśli, zawsze marzył o stadninie koni pod Breslau, wojna się skończy a tu okazja spełnić swoje marzenie. Wypuścił dym w sufit.

– Dobrze Panie Gubernatorze, nie rozumiem tylko, po co ja jestem wam potrzebny?

– Cieszę się, że jest pan z nami i już wyjaśniam, czego od pana oczekujemy.

Moskwa

Prywatne mieszkanie Sachajewa

Zima 1944 rok

   Siedzieli w zadymionym dymem tytoniowym pokoju. Na stole stały dwie szklanki nalane do połowy mocnym rosyjskim bimbrem, kawał kiełbasy, czarny chleb i duży słój ogórków. Miedzy tymi rzeczami stała popielniczka pełna niedopałków i choć jeden z nich nadal dymi źle zgaszony to właśnie obok lądował następny. Przy stole siedziało dwóch mężczyzn, jeden w radzieckim mundurze, drugi w cywilnym ubraniu. Od dłuższego czasu panowała cisza.Za oknem tylko słychać było odgłosy przejeżdżających samochodów. Mężczyzna w ubraniu zgasił papierosa, łyknął na raz zawartość szklanki przegryzł kawałkiem kiełbasy i zapalił kolejnego.

– Zgadzam się Kola, przekonałeś mnie, jeśli się uda to ma sens, chce tylko jednego, sam o wszystkim zdecyduje bez waszej smyczy na szyi. To ja powiem, czego mi trzeba a ty wszystko załatwisz, to moje warunki – powiedział mężczyzna i spojrzał na radzieckiego żołnierza. Rosjanin miał już dobrze w czubie od alkoholu, zachwiał się trochę i powiedział.

– Stasiu to dla nas bardzo ważne, nie tyle dla mojego kraju, co dla zwycięstwa, musimy wiedzieć, co tam się dzieje i co te pieprzone szkopy tam trzymają, tylko ty jesteś w stanie to zrobić, sam osobiście cie znalazłem i wybrałem. Dostaniesz wszystko, co tylko potrzebujesz, fałszywe papiery, oryginalny mundur i nawet Ewę Braun, jeśli będzie to konieczne – zarechotał żołnierz i głośno czknął – oho chyba mam dość tego picia, aż strach, co to świństwo robi z ludzkimi wnętrznościami, myślałem ze my ruscy jesteśmy od was polaków lepsi w piciu a tu ja pijany w sztok a ty jakbyś w ogóle nie wypił!

– Kola mówiłem przed chwilą to, co potrzebuje i gdzie to sam ci powiem, waszym służbom nie wierze ufam jedynie sobie i to pozwoliło mi niejedno przeżyć, jeśli mam to zrobić dla was to tylko na moich warunkach jasne? – Cywil naprawdę robił wrażenie zupełnie trzeźwego, spojrzał na Kole, ale on tylko odburknął  swoje „DA” i usnął w ubraniu. Cywil wypił kolejną szklankę wódki, przegryzł kiełbasą i nakrywając czapkę na oczy rozłożył się na fotelu.

  Rano obaj mężczyźni stawili się do budynku w podziemiach, którego mieściła się siedziba URALA. Na powierzchni znajdowały się zwykłe biura jakiegoś państwowego urzędu, który zajmował się rachunkami i nikt nawet nie myślał, co znajduje się pod budynkiem i jakie tajne projekty były tam realizowane. Obaj mężczyźni Szli szybko korytarzem. Po lewej i prawej stronie były pokoje a w nich siedziały urzędniczki piszące na maszynie. Na końcu korytarza były drzwi z napisem Referent do Spraw Rolnictwa a przed drzwiami siedziała młoda kobieta i przeglądała jakieś papiery. Mężczyźni podeszli do niej. Cywil przeczytał napis o poczuł ze zbiera się w nim złość, po jaką cholerę idziemy do faceta od rolnictwa?? – Pomyślał

– My do towarzysza referenta – powiedział Kola i popatrzył w oczy kobiety

– Towarzysz już na panów czeka – powiedziała kobieta i pod biurkiem nacisnęła ukryty przycisk, obok guzika zawsze leżał naładowany Makarow gotowy do strzału. Kola otworzył drzwi i wszedł razem z kolegą do pokoju. Stało tam dwóch rosłych facetów, zasalutowali Koli i spojrzeli pytająco na jego towarzysza.

– Spokojnie koledzy on jest ze mną – powiedział Kola i otworzył kolejne drzwi. Oczom ich ukazał się korytarz i wiele pokoi, tu już nie było śladu urzędniczek, ale wszyscy chodzili z mundurach. Kola otworzył drzwi swojego pokoju i jeszcze krzyknął – oficer dyżurny do mnie!

Oboje z cywilem usiedli nie minęła minuta, kiedy do pokoju wszedł jakiś żołnierz i zasalutował

– Da? Towariszcz lojtnant? Wzywaliście mnie?

– Tak, potrzebuje takich rzeczy jak, niemiecki oryginalny mundur kapitana…a nie! Pułkownika Wehrmachtu, do tego niemiecki spadochron, papierosy, zapalniczkę, pełne ubranie z niemieckimi metkami, nawet gacie mają być Niemieckie! Jednym słowem żadnej wpadki zrozumieliście? – Spojrzał na oficera w drzwiach

– Tak towarzyszu poruczniku – trochę był zdziwiony żądaniami oficer – już się robi! – I już chciał  wyjść z pokoju

– Stój to nie wszystko, każ do mnie przyprowadzić naszego fałszerza i załatw niemiecki samolot transportowy, niech jeden czeka tylko na moje rozkazy –  oznajmił Kola i chwycił się za skronie, głowa bolała go strasznie wczoraj jednak za dużo wypił – to wszystko odmaszerować. Żołnierz wyszedł Kola spojrzał na cywila pytającym wzrokiem. Ten patrzył cos na mapie. W drzwiach stanął pewien człowiek. Od razu widać było, że to Żyd. Charakterystyczny orli nos, czarne włosy i szczupłe ciało. Na nosie miał okulary. Stanął w drzwiach nie odzywając się. Kola go zauważył i od razu przeszedł do rzeczy.

– Towarzyszu, mamy prośbę do was, ten oto towarzysz –wskazał na cywila – poinformuje was, czego potrzebuje, to sprawa najwyższej wagi, tu nie ma mowy o żadnej pomyłce, tu chodzi o życie lub śmierć. Musicie się postarać jak nigdy dotąd, rozumiecie? – Kola spojrzał na Żyda, ten poprawił tylko okulary na nosie i spojrzał na cywila. Cywil wstał i wyszedł razem z fałszerzem. Kola usiadł wygodniej i spojrzał na portret na stoliku. Przedstawiał młodą i piękną blondynkę. Dotknął portretu ręką i przez myśl przeszło mu tylko jedno. Misja, którą właśnie zaczęli, jeśli się uda przybliży go do postaci na zdjęciu.

Gdzieś nad Polską

Zima 1944

  Samolot mruczał już wiele godzin, za oknem było całkiem ciemno. Mężczyzna obudził się i przez chwile nie wiedział gdzie jest. Rozejrzał się szybko i uświadomił ze wszystko jest tak jak powinno. Miał na sobie niemiecki mundur Wehrmachtu, siedział w niemieckim samolocie transportowym. Ktoś, kto patrzyłby na ta scenę nie znalazłby nic w tym dziwnego, ot zwykły lot wojskowy z oficerem na pokładzie, jednak wprawne oko zauważyłoby od razu jedno. Niemiecki pułkownik nie leciałby sam a już na pewno nie skakałby ze spadochronem. A ten pułkownik miał to uczynić! Pułkownik podniósł się i popatrzył na kabinę pilotów, drzwi od kabiny były otwarte i siedziało w nich dwóch pilotów w radzieckich mundurach i pilotkach na głowie. Jeden z pilotów zauważył pułkownika  i skinieniem głowy dał mu do zrozumienia ze wszystko jest w porządku. Za oknem transportowca widać było budzący się powoli świt. Pułkownik stanął w drzwiach i zaczął studiować mapę, która używali do nawigacji piloci. Dotknął palcem pewnego miejsca i chwile widać było jak się tam zatrzymał. Pilot spojrzał na pułkownika i domyślił się, czego szuka.

– Za jakieś dwie godziny będziemy nad strefą zrzutu panie pułkowniku – po niemiecku powiedział pilot. Pułkownik podsunął się bliżej nich, pokazał miejsce palcem i powiedział

– Chciałbym panowie przelecieć nad tym oto miejscem, to niedaleko naszego celu, parę minut lotu w bok – tylko wprawne oko zauważyłoby ze palec pokazujący to miejsce lekko drżał. Pilot wziął mapę i spojrzał na wskazany punkt.

– Niestety panie pułkowniku, ale plan lotu jest ściśle podany przez Moskwę, mamy dokładne rozkazy i kurs, co do naszego lotu – pilot kiwał odmownie głową – a co to za ważne miejsce panie pułkowniku, jeśli można wiedzieć? – Pułkownik spojrzał w przednią szybę kabiny i chwile milczał.

– Tam jest mój dom, chciałbym zobaczyć czy stoi – odpowiedział ściszonym głosem. Pilot wzruszył tylko ramionami z rezygnacją, ale drugi oderwał się na chwile od swoich zajęć przycinał do szyi mikrofon.

– Helmut, Helmut jak mnie słyszysz? Tu Czarny Orzeł – powiedział do mikrofonu. Piski chwila ciszy i głos w głośniku.

– Czarny Orzeł tu Helmut słyszę cie dobrze – wszystko odbywało się po niemiecku

– Silny wiatr na kursie, powtarzam silny wiatr na kursie, musze zmienić plan lotu na kwadrat A5, proszę o potwierdzenie – pilot przy tym uśmiechnął się do drugiego pilota i pułkownika.15 Sekund potem w głośniku.

– Czarny Orzeł rozumiem, macie pozwolenie na wejście w kwadrat A5, potem meldować o wykonaniu zadania – trzask w głośniku i cisza. Pułkownik położył rękę na ramieniu pilota i tym mu podziękował. Pilot był z siebie bardzo zadowolony i wyszczerzył szeroko zęby.

– Ten punkt będzie miał pan po prawej stronie pułkowniku, niech pan czeka w oknie powiem jak będziemy blisko – powiedział pilot i lekko przechylił samolot w prawo.Za oknem widać było już ziemie, słonce wstało i rozświetliło świat pod nimi. Pułkownik przed czasem stanął przy oknie i patrzył na przemykający świat pod nimi. W głowie kotłowało mu się wiele myśli. Czy zobaczy swój dom? Czy jego bliscy żyją? Jak wygląda dziś jego ukochany dom rodzinny? Serce waliło mu całym rozpędem, teraz może pozwolić sobie na słabość, jednak zadanie, które go czeka wymaga najwyższego skupienia, nienawiść do okupanta doda mu sił. Zrobi wszystko by sukinsyny z czarnymi krzyżami zapłaciły za zniszczenie jego kraju. Myśli nagle przerwał mu głos pilota.

– Teraz panie pułkowniku, niech pan patrzy obniżę lot specjalnie – powiedział pilot i samolot lekko obniżył nos. Pułkownik wstrzymał oddech i patrzył intensywnie, przed oczami mignęła mu zalana wodą okolica. Pułkownik, co to jest tu kopano kiedyś torf, teraz jest tu woda i od razu przypomniało mu się jak z kolegami łapali tu ryby. Zaczęły się budynki, serce pułkownika skoczyło, bo nie były uszkodzone, jego wieś wyglądała na nietknięta przez zawieruchę wojenną. Zobaczył budynek Banku, teatr i kościół z plebanią obok. Wszystko stało tak jak ostatni raz to widział! Samolot dość nisko leciał nad budynkami, widział ludzi idących ulicą. Pułkownik zaciskał na siłę pięści. Nagle zobaczył budynki Sierocińca i jego dom rodzinny! Stoi tak jak stał, kiedy tu mieszkał! Ulga rozlała się po sercu mężczyzny, wiec jednak wojna oszczędziła jego miejscowość. Nagle głośnik w kabinie się odezwał, na co pilot zwiększył obroty i uniósł nos samolotu w górę.

– Tu bateria przeciwlotnicza, do niezidentyfikowanego samolotu, podajcie swoje zamiary i miejsce docelowe – głos niemieckiej obrony powietrznej

– Tu samolot, lot oznaczony, jako tajny rozkaz numer 2357JW – odpowiedział pilot. Wszelkie dane zostały dostarczone przez radziecki wywiad wojskowy. Ta chwila była najgorsza, cała trójka pasażerów miała nerwy naciągnięte do granic możliwości. Chwila niepewności i oczekiwania, czy z dołu rozpoczną ostrzał? Czy dane są aktualne? Chwila grozy w kabinie.

– Tu bateria przeciwlotnicza, tożsamość potwierdzona możecie przelecieć – głos z głośnika przyniósł im nieopisaną ulgę. Piloci wypuścili wstrzymane powietrze. Samolot wyrównał lot i skierował się trochę bardziej na południe. Pułkownik jednak zaczął ubierać spadochron. Znał tą okolice wiedział ze to już niedaleko. Po słabości zobaczenia swoich stron rodzinnych znowu na serce spłynął lód. Tylko to uratuje go przed tym, co zamierza zrobić. Ubrał się starannie sprawdził wszystko i podszedł do kabiny pilotów. Z daleka widać było dwie kościelne ogromne wieże. Tu ma wylądować i iść prosto w paszcze lwa. Pilot pokazał dwie lampki nad drzwiami samolotu i poinstruował ze jak zaświeci się zielona lampka to znak ze pasażer musi wyskoczyć wiec pułkownik udał się do drzwi, otworzył je i zapiął klamrę na hak pod sufitem. Obejrzał się na pilotów jeden pokazał mu uniesiony kciuk, życzyli mu powodzenia i pewnie się zastanawiali czy ten człowiek, którego mieli na pokładzie jest normalny skoro skacze prosto w objęcia zła. Zapaliła się zielona lampka i rozległ się sygnał dźwiękowy. Pułkownik skoczył w otwarte drzwi usłyszał tylko warkot przelatującego nad nim samolotu i poczuł szarpniecie otwieranego się spadochronu. Lecąc powoli w dół rozglądał się po okolicy, wielkie strzeliste Opatowskie wieże kościelne rzucały się od razu w oczy, szukał dla siebie miejsce do lądowania i koło tych wież wydało mu się najlepsze. Kierując spadochronem wylądował  niedaleko kościoła. Odpinał właśnie uprząż spadochronu, gdy nagle za plecami usłyszał – ręce do góry! – Pułkownik powoli uniósł je i odwrócił się w stronę głosu, za nim stało dwóch żandarmów z wycelowaną bronią w jego stronę.

Pułkownik opuścił ręce ryzykując, że żandarmi strzelą do niego, ale liczył ze mundur zrobił swoje.Żandarmi jednak nie strzelili i tylko przyglądali się dziwniej postaci.

– Jestem pułkownik Werner von Maurer, zaprowadźcie mnie do sztabu – powiedział to władczym, ale spokojnym głosem. Żandarmi jednak stali jak osłupiali.

– Czy słyszeliście, co powiedziałem?!Ile razy do cholery mam powtórzyć jeszcze?!Prowadzić do dowódcy! – Żandarmi opuścili broń i nie bardzo wiedzieli, co robić. Pułkownik tym razem ryknął.

– Tak niemiecki żołnierz oddaje honory wyższemu oficerowi?!!!Kto was nauczył takich manier?!!!Podajcie mi stopnie i nazwiska już ja pogadam z waszym dowódcą!!! – Pułkownik wyjął z kieszonki munduru notes i ołówek. Słowa te jednak odniosły zamierzony skutek obaj żandarmi huknęli obcasami i unieśli prawą rękę.Jeden z nich się odważył  i powiedział drżącym głosem.

– Przepraszamy panie pułkowniku, ale zaskoczyło nas pana lądowanie, już biegnę po dowódcę, proszę nam wybaczyć – powiedział i biegiem ruszył w stronę budynku miedzy drzewami. Budynek Sztabu  mieścił się w pięknym parku nieopodal kościoła. Pułkownik schował notes i ołówek. Pierwsze zwycięstwo dodało mu otuchy i siły. W oddali zobaczył idących 3 oficerów w czarnych skórzanych płaszczach. I gestykulującego obok żandarma. Oficerowie podeszli do pułkownika i zasalutowali mu.

– Kapitan Otto Gunnter jestem dowódcą sztabu w Spatenfelde, przepraszam pana pułkownika za moich patałachów, ale jesteśmy bardzo ostrożni zwłaszcza, jeśli idzie o obcych – odezwał się oficer stojący najbliżej i oczami jakby wwiercał się w pułkownika. Pułkownik zrobił minę ważniaka.

– Pułkownik Werner von Maurer, oficer Abwehry do specjalnych poruczeń, w tajnej misji, tu są moje rozkazy – powiedział i sięgnął pod mundur po dokumenty. Teraz się okaże jak dobry był też żydowski fałszerz. Na kopercie z rozkazami pułkownika był czerwony napis GEHEIME, kapitan wziął papiery otworzył i zaczął czytać. Wszyscy czekali, co dalej będzie. Pułkownik wyjął w tym czasie papierosa i zapalił spokojnie wydmuchując w górę dym. Kapitan czytał i co chwila zerkał na pułkownika a ten spokojnie palił swojego papierosa.

– Mam panu pomóc, o co tylko pan poprosi, osobiście podpisał ten rozkaz marszałek Jodl, rozumiem panie pułkowniku, zapraszam do mnie – powiedział kapitan i oddał papiery pułkownikowi. Pułkownik butem zgasił niedopałek i ruszył zaraz za oficerami w czarnych płaszczach. Weszli do budynku kapitan otwierał drzwi przed pułkownikiem a ten pogwizdując cicho oglądał biura siedziby głównej gestapo w Spatenfelde. Kapitan otworzył drzwi swojego gabinetu, pułkownik wszedł i rozsiadł się wygodnie na fotelu kapitana. Kapitan poprosił o kawę i zamknął za sobą drzwi usiadł na krześle gdzie normalnie siedzą przesłuchiwani. Teraz on poczuł się jak więzień i o to chodziło pułkownikowi. Siedział i patrzył na pułkownika, który sięgnął do pudełka z cygarami, które stało na biurku kapitana i spokojnie przypali sobie cygaro.

– Pewnie się pan zastanawia kapitanie, po co tu jestem i jakie jest moje zadanie? – Zapytał pułkownik.

– Nie ukrywam panie pułkowniku, że bardzo mnie to ciekawi, niecodziennie z nieba zrzucają nam tak wysokiego oficera Abwehry i ciekaw jestem, co tu pana sprowadza – kapitan nadal nie był pewny czy pułkownik nie jest jakimś szpiegiem. Pułkownik wstał gwałtownie i zaczął spacerować po pokoju mocnym oficerskim krokiem.

– Po pierwsze kapitanie nie pana zasrany interes a i mój obowiązek tłumaczyć się panu z tajnych zadań Abwehry! Po drugie czytał pan wyraźnie pismo z podpisem marszałka i do  cholery powinno panu wystarczyć! Powiem jeszcze, że raport z mojej misji mam osobiście przedstawić Fuhrerowi! Jeśli panu nie pasuje proszę zadzwonić do Berlina i powiedzieć ze rozkaz i podpis marszałka to gówno dla pana i stanowczo za mało, zobaczymy, co marszałek na to odpowie, śmiało! – Pułkownik złapał za telefon i wcisnął na siłę w rękę kapitana. Kapitan wzbraniał się jak mógł, pobladł i odłożył telefon s powrotem na widełki.

– Panie pułkowniku przepraszam ze uraziłem, ale jesteśmy bardzo ostrożni, zapewne pan wie, dlaczego skoro pan tu jest – niepewnie zaczął się tłumaczyć pułkownik

– Posłuchaj kapitanie, dość mam tego pieprzenia, jestem tu na wyraźny rozkaz Berlina, albo mi pomożecie albo zamelduje gdzie trzeba, że w Spatenfelde nie szanuje się wyższych oficerów! – Tym razem już bardzo głośno zagroził pułkownik.

– Ależ oczywiście panie pułkowniku dostanie pan wszystko, co tylko sobie życzy, jestem i moi ludzie na każde pana skinięcie, co tylko pan rozkaże – w tym momencie wszedł żołnierz z kawą i postawił ją na biurku szybko znikając zaraz za drzwiami. Pułkownik poczekał aż wyjdzie.

– Może pan pomóc, oczekuje pełnej współpracy, zanim powiem, po co tu jestem napiłbym się kieliszek koniaku, proszę załatwić samochód dla mnie gotowy w każdej chwili do wyjazdu i mam nadzieje ze zaprosi mnie pan na obiad? – Pułkownik trochę spuścił z tonu, wiedział ze przesadzać nie może. Kapitan poczuł ulgę, zerwał się z krzesła i chwycił za telefon.

– Zaraz podam koniak, panie pułkowniku, obiad będzie koło południa, oczywiście nie tu, ale w karczmie mam tam zawsze swój stolik, zadzwonię by podstawiono samochód gdzie pan chce jechać pułkowniku?

– Borgdorf, kapitanie, po to tu jestem – Pułkownik parzył na reakcje kapitana. Kapitan otworzył szeroko oczy, raczej ze zdziwienia niż z zaskoczenia, odłożył słuchawkę i oznajmił.

– Panie pułkowniku, żeby dojechać do Borgdorf musze z innego telefonu zadzwonić, pan wybaczy na chwile, proszę sobie nalać koniaku ja zaraz wrócę – powiedział kapitan i wyjął butelkę z szafki i kieliszki. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Szybkimi krokami zbiegł piętro niżej, za biurkiem siedziała sekretarka złapał nerwowo za telefon na biurku i warknął do słuchawki

– Z Borgdorf natychmiast! – Dyszał do słuchawki, bieg z 1 pietra na dół zmęczył go bardzo. Chwila oczekiwania i głos z słuchawki.

– Borgdorf słucham?

– Kapitan Gunnter natychmiast łączcie mnie z dowódca, to bardzo pilne! – Chwila nerwowego oczekiwania i ponowny głos z słuchawki

– Cześć Otto, co tam u ciebie, że dzwonisz? – Znajomy rechot z słuchawki.

– Zaraz ci się odechce śmiania Kurt, jest u mnie kopany oficjel z Berlina, pułkownik z Abwehry, kawał sukinsyna i cwaniaka, właśnie mi oznajmił ze wybiera się do ciebie na kontrolę. Wiec kolego przestań sobie żartować i weź się do roboty jak się temu sukinkotowi nie spodoba, co zobaczy to będziesz ganiał z karabinem po ruskich stępach! Okłamałem go ze nie mogę zadzwonić ze swojego gabinetu by się ostrzec! Weź się do roboty ja idę go zabawiać – i rzucił słuchawkę nie czekając na odpowiedz.

Pułkownik siedział jak go zostawił za biurkiem i popijał koniak. Kapitan wszedł i usiadł popijając gorącą kawę.

   Dwie godziny potem wyszli oboje przed budynek i wsiedli do samochodu. Auto ruszyło w skręcając w lewo, pułkownik bez zainteresowania patrzył przez okno, ale nikt by nie zauważył ze jest bardzo zainteresowany, znał te miejsca pamiętał jak jego ojciec zabrał go do leżącego 20 km stad Kalisza. Skręcili w lewo gdyby skręcili w prawo to po pół godzinie drogi byliby pod jego domem. Pułkownik odrzucił jednak te myśli wiedział ze to za duże ryzyko nie może sobie pozwolić na to. Auto kluczyło trochę uliczkami miasteczka i zaparkowało przed karczmą. Weszli do środka było tu nawet trochę miejscowych i kilku żołnierzy, ale na widok oficerów szybko dopijali swoje piwa i wychodzili z karczmy. Mężczyźni usiedli przy stole i zaraz  pojawił się karczmarz. Złożyli zamówienie i rozsiedli się przy stole. Panowało niewygodne milczenie wiec kapitan próbował rozładować ta cisze.

– Panie pułkowniku, jeśli mogę zapytać, czemu Berlin interesuje się nasza pracą oczywiście, jeśli to nie jest tajemnica – kapitan zaryzykował tym pytaniem, że pułkownik znowu wybuchnie. Pułkownik jednak nie wybuchnął.

– Nie mogę zdradzić, co jest moim głównym zadaniem, ale mogę powiedzieć ze „góra” bardzo interesuje się tym, co tu robicie, doszły nas słuchy, że wasze prace w Borgdorfie wymykają wam się czasem spod kontroli i robią potrzebną sensacje – pułkownik trochę blefował, ale nie miał wyboru, wiedział ze kapitana byle, czym się zbyć nie da. Kapitan szeroko otworzył usta.

– Pułkowniku, o czym pan mówi??? – Kapitan przełknął ślinę – obiekt jest ściśle kontrolowany, mamy tam 500 strażników wszędzie pola w koło, żołnierze mają rozkaz strzelać do wszystkiego, co się rusza nikt nie ma szans tam wejść a już na pewno wyjść! Żadna informacja nie wyjdzie poza druty ogrodzenia! Wiec nie wiem, o co panu chodzi? – Kapitan, był poirytowany skąd Berlin miał takie informacje. Pułkownik spokojnie przełknął, co miał w ustach wytarł usta chusteczką i spojrzał groźnie na kapitana.

– Co pan mi tu pieprzy! Mamy informacje o kilku tajemniczych eksplozjach w sąsiadujących wioskach a skoro my w Berlinie wiemy to chyba i wróg o tym wie prawda?! – Kolejny ryzykowny blef. Kapitan tym razem nie wiedział, co powiedzieć, odsunął swój talerz stracił nagle apetyt.

– Aaa o to chodzi, panie pułkowniku to przez tych baranów inżynierów, cos tam nie dopatrzyli i eksperyment wymknął się spod kontroli, zapewniam pana ze szybko usunęliśmy wszelkie ślady po tym incydencie! – Kapitan wiedział ze to tłumaczenie nie zadowoli pułkownika, ale sam osobiście nie mógł niczego w tym względzie zrobić. Pułkownik skończył swój obiad i zapalił papierosa.

–  Kapitan Kurt Rothen jest dowódcą obiektu i on bezpośrednio odpowiada za to, co tam się dzieje, zapewniam pana jednak pułkowniku, że to dobry dowódca i żołnierz, walczyliśmy razem we wrześniu w trzydziestym dziewiątym – Kapitan próbował jakoś załagodzić sprawę.

– Kapitanie pozwoli pan ze sam to ocenie! Jeśli skończył pan obiad – wskazał na prawie nietknięty obiad – to chciałbym tam pojechać i pogadać z dowódca Borgdorf osobiście, Berlin oczekuje ode mnie szczegółowego raportu i wyciągnięcia konsekwencji z niekompetencji dowódcy obiektu – coraz bardziej ciekawiło pułkownika, co tam się dzieje. Kapitan wstał i zaczął ubierać płaszcz.

– Oczywiście panie pułkowniku od razu możemy tam pojechać, znam kapitana Rothena i wierzę, że będzie pan zadowolony z jego pracy – powiedział i ręką wskazał pułkownikowi wyjście.

   Wsiedli do samochodu i ruszyli w prawą stronę, pułkownik znał drogę, zaraz za zakrętem będzie stacja kolejowa i przejazd przez tory. Dojechali do przejazdu i pułkownik zauważył nowe tory położone z boku głównej linii kolejowej. Jechali wzdłuż niej wiec pułkownik domyślił się ze ciągną się do obiektu, do, którego zmierzali. Logiczne ze transport kolejowy był potrzebny. Jakieś 300 metrów za przejazdem skręcili w lewo na betonową drogę. Tu stał szlaban i budka strażnicza. Żołnierze zasalutowali i bez słowa podnieśli szlaban. Kapitan zaklną pod nosem, wartownicy powinni sprawdzić, kim są a nie od razu wpuszczać! Może ten cwaniak z Berlina tego nie zauważył. Z oddala pokazały się pierwsze budynki garnizonu, tu stacjonowali żołnierze ze straży obiektu, były też jakieś magazyny i rampę rozładunkową dla pociągów. Pułkownik oglądał wszystko dokładnie a kapitan myślał tylko jak wypadnie ta inspekcja. Nagle skręcili w leśną drogę. Znowu szlaban, kapitanowi serce uciekło do gardła, ale tym razem strażnicy nie podnieśli szlabanu. Jeden z wartowników podszedł do samochodu spojrzał na kapitana, zasalutował i kazał podnieść szlaban auto ruszyło w głąb lasu. Ujechali kawałek i oczom ich ukazały się zamaskowane bunkry, wielkie masywne stalowe drzwi zamykały każdy jeden bunkier. Od razu było widać ze nie służą do obrony tylko są magazynami tego, co znajduje się w środku. Obok stał drewniany barak a przed nim dwóch oficerów. Auto się zatrzymało i pasażerowie wysiedli z samochodu, w tym samym momencie obok maszerował żołnierz z papierosem w ustach. Zerknął tylko na wysiadających i chciał przejść obok. Pułkownik zobaczył tą scenę i ryknął na żołnierza.

– A co to do cholery jest jakieś wczasy?!Gdzie oddanie honorów i co to za palenie na służbie szeregowy?!Nazwisko żołnierzu! – Wrzasnął tak głośno ze inni wartownicy, którzy nosili właśnie jakieś skrzynie przystanęli patrząc na ta scenę. Żołnierz stanął, niedopałek wyleciał mu z ust i nie wiedział, co powiedzieć. Stał i patrzył się jak niespełna rozumu na pułkownika.

– Czy jesteś głuchy kretynie zadałem ci pytanie?!Nazwisko! – Pułkownik aż poczerwieniał na twarzy.

– Proszę mi pozwolić wyjaśnić panie pułkowniku – odezwał się oficer, który stał przed barakiem – nazywam się kapitan Kurt Rothen i jestem odpowiedzialny za cały ten kompleks – kapitan chciałbyś miły jednak pułkownik nadal był czerwony.

– Wiec to pan jest odpowiedzialny za cały ten burdel? Kapitan Gunnter chwalił mi ład i porządek tu panujący a ja mam odmienne odczucia, na pierwszym kontrolnym stanowisku otwiera się nam bramę bez okazania papierów! Na drugiej wystarczyło ze strażnik zobaczył kapitana Gunntera i już otworzył bramę a teraz ten idiota idzie sobie pali jak gdyby nic i jeszcze nie poznaje wyższego ranga od siebie oficera! To jest burdel panie kapitanie Rothen! – Pułkownik strasznie ryzykował, ale chyba to jedyny sposób by nie wzbudzić żądnych podejrzeń. Obaj Kapitanowie stali zmieszani w końcu kapitan Gunnter się odezwał.

– Dobrze przyznaje się ostrzegłem kapitana Rothena przed tą wizytą, normalnie strażnicy zachowali by się inaczej – kapitan spuścił głowę, zimne ciarki przechodziły mu po karku.

– To niezgodne z regulaminem! ale potrafię jeszcze to zrozumieć, też walczyłem na froncie i wiem ile znaczy kompan z okopu, ale jak do cholery wytłumaczy pan  – tu się zwrócił do Rothena – tego głuchego idiotę z papierosem?! – pułkownik spuścił trochę z tonu, za ostro też niedobrze, przeszło mu przez myśl. Kapitan Rothen poszedł bliżej do pułkownika i powiedział ściszonym głosem.

– Zapraszam do mnie pułkowniku ja wszystko panu wyjaśnię – z nadzieją powiedział kapitan

– Nie przyjechałem tu kawy spijać kapitanie, powie mi pan tu i teraz – pułkownik był ciekawy jak kapitan zamierza się z tego wytłumaczyć. Kapitan Rothen popatrzył czy ktoś nie słucha i powiedział.

– Panie pułkowniku, ci żołnierze nie są głusi, ale panu nie odpowiedzą, bo nie umieją po niemiecku, ten oto oficer – wskazał na postać, która stała z tyłu – jest ich bezpośrednim dowódcą.

– Nie znają niemieckiego???Co pan mi tu pieprzy!? – Pułkownik znowu poczerwieniał.

– To są radzieccy żołnierze w naszych mundurach panie pułkowniku – powiedział i zamilkł

Pułkownik aż oniemiał i patrzył zdziwiony na obu kapitanów i trzeciego nieznanego mu oficera.

– Panie pułkowniku pewnie pan słyszał o generale Własowie, który walczy po naszej stronie to są właśnie jego żołnierze, nie odzywają się, bo mają zabronione, nie chcemy by ludność okoliczna wiedziała ze to nie Niemcy. Plusem jest też to, że nie mogą zdradzić nikomu, co jest w obiekcie i czego tu pilnują. Rozumie pan teraz? – Kapitan nie wiedział jak bardziej się wytłumaczyć z tego incydentu.

– Teraz rozumiem – Moskwa będzie zdziwiona, pomyślał – dobrze, niech tak będzie interesują mnie inne sprawy niż te uchybienia w służbie – nie dał po sobie poznać jak wieli szok wywołała na nim ta wiadomość. Oficerowie aż odetchnęli z ulgą. Rothen spojrzał błagalnie na Gunntera prosząc o pomoc a ten zareagował od razu.

– Pozwoli pan pułkowniku ze oprowadzimy pana po obiekcie i odpowiemy na wszelkie pytania – Pułkownik kiwnął głową i ruszył za kapitanem a za nim reszta. Rozglądał się uważnie żeby zapamiętać jak najwięcej. Na rampie właśnie rozładowywano pociąg. Na wagonach były skrzynie z amunicja do armat czołgów i moździerzy. Kapitan pokazywał ręką i tłumaczył pułkownikowi, co i jak. Ostatnie dwa wagony rozładowywali już cywile, co bardzo zaciekawiło pułkownika. Kapitan odgadł jego myśli po począł wyjaśniać.

– To są nasi inżynierowie, Żydzi, Polacy i kilku Niemców, pracują nad bronią w tym największym bunkrze, wszystko to oznaczone jest kryptonimem ściśle tajne, pyta mnie pan o te eksplozje wiec tam mogę je wyjaśnić – ruszyli dalej a pułkownik skrzętnie notował wszystko w pamięci. Wielkie stalowe mocarne drzwi były otwarte, w środku pracowało kilku ludzi grzebiąc przy jakimś pocisku czy bombie o wyglądzie rakiety. Rakieta ustawiona była tak, że w każdej chwili mogła być odpalona i mogła wylecieć przez otwór w suficie, który teraz był zasunięty wielkim stalowo-betonowym deklem. Pułkownik skrzętnie starał się zapamiętać każdy szczegół, który zobaczył.

– Jak pan widzi pułkowniku, pracujemy tu nad rakietą o wielkiej sile rażenia, niestety nie jest doskonała i kilka razy zamiast dolecieć do celu uderzała w nieodpowiednie miejsca. Pracujemy tu nad celnością. Te przypadkowe eksplozje były skutkiem ubocznym tych prac – tłumaczył kapitan. A pułkownik oglądał każdą część i urządzenie. Wiec po to jest ten kompleks i po to tyle tajności, pomyślał. Obejrzał strop bunkra nie był aż tak gruby by chronił przed ciężkimi działami czy nalotem bombowym. Niemcy bardziej liczyli na ukrycie w lesie niż na ochronę przed pociskami. Jego raport bardzo ucieszy tych w Moskwie. Pułkownik zapamiętał każde rozmieszczenie bunkrów i magazynów. Wystarczy jeden celny nalot i po obiekcie nie zostanie nawet ślad. Wyszli z największego bunkra i wtedy pułkownik zobaczył mały ukryty najbardziej bunkier.

– A co tam jest? – Zapytał. Pytanie zatrząsnęło całą trójką. Kapitan pobladł i spojrzał na kapitana Rothena. Ten zrobił wielkie oczy i nie widział, co powiedzieć. Jednak pułkownika nie da się byle, czym pozbyć.

– Panie pułkowniku w bunkrze jest specjalna przesyłka, pod żadnym pozorem zakazano nam tam wchodzić, wiec nie wiem, co tam jest. Każdy towar, który mamy tu w obiekcie jest spisany i szczegółowo opisany. Ten w tym bunkrze opisany jest, jako…– kapitan spojrzał na papiery, które wyjął z teczki

– PRZESYŁKA SPECJALNEGO ZASTOSOWANIA! ŚCIŚLE TAJNE! NIE OTWIERAĆ! – Schował papier do teczki. Pułkownikowi tylko zaostrzyło ciekawość. Musi się dowiedzieć więcej.

– Macie chyba dokumenty transportowe? Skąd przyszła ta przesyłka? – I się dowie choćby miał zaryzykować życie. Spojrzał ostro na kapitana. Ten zerknął znowu do teczki.

– Napisane mam, że przesyłka przyszła z Breslau na osobiste polecenie, SS i dowódcy SS z Breslau. Mają się zgłosić po nią wkrótce, jeśli się nie mylę z Liskowa – powiedział kapitan a pułkownikiem aż zachwiało. Co tam jest i czemu do Liskowa??Kołatało mu się w głowie.

– Panie kapitanie chce obejrzeć ta skrzynie – powiedział ostro pewny siebie pułkownik

– Panie pułkowniku nie wolno nam tam nikogo wpuszczać! Podobno osobiście sam Raischfuhrer jest zainteresowany tą skrzynią ja naprawdę nie mogę…

– Co wy mi tu pieprzycie kapitanie, mam misje do wykonania i nie musze się tłumaczyć wam z niej, skąd wiecie, że moją misją nie jest właśnie sprawdzenie czy z przesyłką jest wszystko w porządku? Wejdę tam tylko sam i proszę mi w tym pomóc jasne? – Pułkownik stanął na ostrzu noża.

   Kapitan się wahał, nie wiedział, co zrobić, miał rozkaz nie dopuszczać do tej skrzyni nikogo poza odbiorcami a SS. Jednak nie chciał się narazić temu pułkownikowi. Obejrzał się za siebie w stronę stojącego za nim oficera i kazał mu otworzyć drzwi bunkra. Oficer zerwał plomby z drzwi i otworzył ze zgrzytem zamek. Z siłą godną pozazdroszczenia otworzył wrota i szybko się cofnął. Pułkownik wszedł do środka. Na środku pomieszczenia stała skrzynia długa na jakieś 2 metry i szeroka na metr. Na skrzyni pomalowane były napisy. ŚCIŚLE TAJNE NIE OTWIERAĆ i niżej GŁÓWNE DOWÓDZTWO SS W BERLINIE. Co zawierała ta skrzynia zastanawiał się pułkownik. Popatrzył czy oficerowie na zewnątrz nie widza, co robi wyjął nóż za pazuchy i lekko podważył wieko. Uniosło się i wpadło do środka trochę światła. Do jego nosa dobiegł zapach stęchlizny i pułkownik o mało nie zwymiotował. Jednak jego oko ujrzało, co znajduje się w środku. Była to trumna z wielką gwiazdą Dawida na wieku. Pułkownik opuścił wieko i wyszedł przed bunkier. Zaraz zanim zamknięto stalowe wrota i zaplombowano. Pułkownik ruszył w stronę samochodu. Oficerowie patrzyli na niego z ciekawością, a on udał opanowanie i stwierdził.

– Powiem krótko, jestem zadowolony z inspekcji, mimo drobnych uchybień myślę ze wyśle pozytywny raport do Berlina – kapitan Rothen uśmiechnął się z ulgą – dziękuję kapitanie Rothen za oprowadzenie, zobaczyłem wszystko, co chciałem, teraz chciałbym dostać się na pociąg w stronę Sieradza.

– Oczywiście panie pułkowniku, osobiście pana odwieziemy na stacje – powiedział Rothen i zaraz wsiedli do samochodu. W czasie jazdy pułkownik nic nie mówił, myślał o tym, co widział i w głowie kołatało mu się wiele myśli. Na stacji pułkownik wsiadł do wagonu i pociąg zniknął za zakrętem. Kapitanowie ruszyli w drogę powrotną do Borgdorf.

Kapitan Gunnter jednak był jakiś ponury, Rothen klepnął go w plecy zadowolony z inspekcji, ale Gunnera to nie rozweseliło.

– O czym myślisz Otto? – Ze swoim rechotem zapytał Rothen

– Dziwi mnie coś, pułkownik stwierdził ze jego misja ma związek z tajemniczą przesyłką a wielce zdziwiony był ze taka jest. Skoro był tam dla niej, czemu nie wiedział o jej istnieniu, czemu nie wiedział skąd się wzięła i od kogo? – Myśli te kołatały się w głowie kapitana. Właśnie dojechali na miejsce. Rothen wyskoczył z samochodu i od razu zawołał o połączenie z Berlinem. Dziesięć minut potem wyskoczył z biura wprost na Gunnera i z krzykiem oznajmił.

– Ten skurwiel to był agent! Nie ma i nie było żadnego Pułkownika Maurera, to pieprzony brytyjski szpieg, ale daliśmy się oszukać! – Aż piana z ust trysnęła

– Dzwoń szybko do Sieradza na gestapo dorwiemy drania! – Ryknął Gunnter.

Trzy godziny potem pociąg wtoczył się na stacje Sieradz. Całe perony były obstawione przez SS-manów. Jednak pułkownika Wernera von Maurera w nim nie było.CDN…

 

Share Button

Dodaj komentarz